Rzeźnik z Berlina
Ostatnimi czasy mam spory problem z cudownym gatunkiem, jakim jest kryminał – coraz bardziej brakuje mi zaufania do nowych autorów, przez co zupełnie odechciewa mi się szukać ciekawych powieści z dreszczykiem. Każda kolejna książka z tego gatunku jest albo fatalnie napisana, albo fabularnie banalna, albo całkowicie pozbawiona wyrazistych bohaterów. Kiedy Wydawnictwo Sine Qua Non zamieściło w swoich zapowiedziach powieść Paula Grossmana, postanowiłam dać jej szansę – w akcie ostatecznej desperacji.
Willi Kraus, berliński funkcjonariusz
Kripo, odnajduje w jednym z miejskich kanałów jutowy worek, w którym ktoś
umieścił nienaturalnie czyste kości i Biblię z zakreślonym cytatem.
Kości okazują się dziecięce, a dokładniej – chłopięce. Choć Willi nie może
przestać myśleć o tej zbrodni, sprawa zostaje mu odebrana na rzecz zdolnego,
przystojnego i nie-żydowskiego detektywa. Kraus zaś zostaje oddelegowany do
dużo mniej nobilitującego dochodzenia. Musi zająć się zatrutymi kiełbaskami,
które wywołują panikę w całym mieście.
Grossman serwuje nam kawał naprawdę
dobrego kryminału z międzywojennym Berlinem w tle. Spisuje się jednak dobrze
zarówno w kwestii samej intrygi jak i naświetlenia nam sytuacji Niemiec lat
dwudziestych i trzydziestych XX wieku. To, czego obawiałam się najbardziej,
okazuje się największym plusem Dzieci gniewu. Ale od początku...
Autor powoli wprowadza nas w sprawę,
która najbardziej interesuje Williego Krausa, zaczynając od kiełbaskowej
zarazy. Oczywiście dość łatwo można domyślić się jaką drogą pójdzie Grossman.
Pomimo tej przewidywalności (nie aż tak bolesnej w świetle całej powieści),
intryga prezentuje się naprawdę nieźle dzięki swojej wielowątkowości, ale
przede wszystkim dzięki rzetelnej pracy głównego bohatera. Już dawno nie
spotkałam się z powieścią kryminalną, w której sprawa trwa długie miesiące, a
śledczy zamiast przypadkowo trafiać na ślady, godzinami wypatruje podejrzanego,
obserwuje i analizuje zachowania jego i otoczenia. Znajdą się tu też szczęśliwe
trafy – detektywi zwykle są dziećmi szczęścia – jednak nie są aż tak nagminne i
rażące, jak w wielu innych powieściach i, co najważniejsze, nie wnoszą do
powieści atmosfery nic nierobienia, wszechobecnego lenistwa, które rozkłada
wielu śledczych. Kraus jest aktywnym policjantem, wychodzi z domu rano i wraca
późnym wieczorem, ukrywając przed żoną swoje prywatne poszukiwania straszliwego
Dzieciożercy.
A poszukiwania są to nie byle jakie, bo
wśród brudnych zaułków Berlina, gdzie dzieci handlują swoją niewinnością za
marne grosze, a ludzie sprzedają wszystko, co tylko udało im się zdobyć. Jednak
Kraus odwiedza nie tylko te nieciekawe uliczki, ale także przybytek rozkoszy i
świątynie w jednym, a także, co najważniejsze, rzeźnię, która staje się
najważniejszym miejscem całego kryminału. Autor nie szczędzi nam barwnych
opisów, zarówno tych związanych z samymi morderstwami, jak i z zarzynaniem
zwierząt.
Krowy wchodziły całymi tuzinami, potem
je ogłuszano, podwieszano i mogły dołączyć do reszty na taśmociągu. Mężczyźni w
wysokich skórzanych butach szybkimi ruchami srebrzystych ostrzy podcinali im
gardła. Skąpani w posoce ledwo mieli czas dokończyć jedno cięcie, gdy pojawiało
się kolejne zwierzę.
Dlatego wegetarianie!, odradzam Wam ten kryminał.
Dzieci gniewu to
także świetnie wkomponowane tło historyczne. Autor pozwala nam nie tylko na
przespacerowanie się uliczkami międzywojennego Berlina, ale także wejście w sam
środek przemian politycznych i kulturowych. Szalejący kryzys, szerząca się
beznadzieja i lęk o przyszłość – to wszystko wyziera z powieści Grossmana, choć
nie w sposób nachalny. Udaje mu się bardzo naturalnie wpleść problemy
polityczne i gospodarcze Niemiec tamtego okresu w dobrą kryminalną intrygę.
Dzięki temu nie wydaje nam się, że ktoś próbuje uczyć nas historii, ani że
wybrał tamten okres, by było ciekawiej, choć akcja równie dobrze mogłaby
rozgrywać się dzisiaj. Wszystkie te elementy świetnie ze sobą współgrają.
Żeby jednak nie było tak słodko, trzeba
włożyć łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Ową łyżką jest niestety główny
bohater, który, chociaż jest dobrym śledczym, jest też zupełnie nijaki i
niewyróżniający się pośród innych detektywów powieści kryminalnych. Willi jest
dobrym ojcem, dobrym mężem, podwładnym, który potrafi zagryźć zęby, kiedy ktoś
mu dokucza, weteranem wojennym, wspominającym od czasu do czasu wspomnienia z
frontu, ale, broń boże!, nie chwalący się nimi. Ot, grzeczny chłopiec,
pozbawiony znaków szczególnych bohater, o którym można łatwo zapomnieć.
Pomimo tego niewielkiego mankamentu, Dzieci
gniewu czytało mi się nad wyraz dobrze. To niezły kryminał (choć od pewnego
momentu dość przewidywalny), który na pewno dostarczy Wam rozrywki na poziomie
przez kilka wieczorów.
Moja ocena: 7/10
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu:
Autor: Paul Grossman
Tytuł: Dzieci gniewu
Data wydania: 15.07.2015
Liczba stron: 368
Wydawnictwo: SQN
Gatunek: kryminał, retro
O kurczę, tego Grossmana nie znam w ogóle.. /znam Wasilija ../, chyba się skuszę na ten przedwojenny Berlin w wolnej chwili :)
OdpowiedzUsuńA ja nie znam tego Grossmana, o którym Ty piszesz ;) ta wizja Berlina przed II wojną, rosnące niezadowolenie i coraz silniej zaznaczany nacjonalizm są chyba najlepszą stroną książki. Ale intryga też niczego sobie, więc na wolną chwilę akurat ;)
UsuńPomimo niejakiego głównego bohatera, fabuła tej książki mnie zainteresowała. Może się na nią skuszę w wolniejszym czasie.
OdpowiedzUsuńPolecam Wiolu, może tylko mnie główny bohater wydał się zbyt grzeczny ;)
UsuńNie wiem, czy ta książka by mi przypadła do gustu, może kiedyś po nią sięgnę, by się o tym przekonać. Najpierw jednak muszę zwalczyć moją (nieuzasadnioną) niechęć do kryminałów ;)
OdpowiedzUsuńJa ostatnio doświadczam całkiem uzasadnionej niechęci do kryminałów i ta powieść troszkę mnie z niej otrząsnęła, więc może nie będzie to taki zły wybór. Ale znam masę przegenialnych utworów z tego gatunku, które dużo lepiej rozprawiłyby się z Twoją niechęcią ;)
Usuń