poniedziałek, 28 września 2015

"Miniony świat" Dennis Lehane - recenzja



Bez powrotu 

 

Moje ostatnie spotkanie z Dennisem Lehane miało miejsce w połowie 2013 roku. Kiedy sięgnęłam po jego najnowszą powieść, Miniony świat, która stanowi kontynuację i bestsellerowego Nocnego życia, uświadomiłam sobie jak bardzo tęskniłam za piórem tego autora.




Joe Coughlin przeżył już niejedno, a wiele z tych doświadczeń można zaliczyć raczej do gatunku nieprzyjemnych – pobyt w więzieniu, ciągłe zagrożenie życia, zdrada, śmierć ukochanej. Joe nie należy jednak do ludzi, którzy łatwo się poddają. Samotnie wychowuje syna pracując jednocześnie jako consigliere rodziny Bartolo, której głową jest jego przyjaciel – Dion. Jest kurą znoszącą złote jaja, inteligentnym mężczyzną potrafiącym dbać o interesy swoje i rodziny. Dlatego w momencie, w którym Theresa – zawodowa morderczyni, skazana za zabójstwo męża – dowiaduje się o zleceniu na Coughlina, nie może pojąć, kto miałby zyskać na jego śmierci. Joe również tego nie pojmuje, jednak zaczyna odczuwać oddech śmierci na karku.



Powieść amerykańskiego autora ma w sobie wszystko, za co fani zdążyli go pokochać: humor, świetną historię, barwnych, dobrze umotywowanych bohaterów, lekki styl i (czym charakteryzuje się przede wszystkim cykl z Coughlinem) fantastycznie nakreślone tło społeczne. Wszystko to sprawia, że Miniony świat jest nie tylko kolejną książką cenionego na całym świecie pisarza, ale po prostu literacką ucztą, która – niestety – szybko się kończy. Bo, zaręczam Wam, wciągniecie tę powieść w jeden wieczór.



– Nie można zabić diabła.

 – To nie diabeł – oznajmił Joe. – Diabeł jest czarujący.



W poprzedniej części, Nocnym życiu, Lehane skupiał się przede wszystkim na ciemnej stronie życia, gangsterskich porachunkach, ale także kwestiach rasowych, które zajmowały istotne miejsce w fabule. Tym razem autor postanowił przyjrzeć się... gangsterskiej moralności. Joe nie jest już młodzieniaszkiem, zdaje sobie sprawę z popełnionych przez siebie grzechów jednak za nic nie przeprasza. Lehane silnie zaznacza pewnego rodzaju kodeks zabijania, zachowań, które przyjmowane są za zwyczajne lub odbiegające od normy, choć dla czytelnika każde z nich jest dalekie od tego, co pojmujemy jako normalne. Autor niejednokrotnie zastanawia się nad różnicą między człowiekiem a zwierzęciem. Co odróżnia mężczyznę w modnie skrojonym garniturze, zabijającego swoją ofiarę czystym strzałem w potylicę od rozszarpującego ciało wilka?



Joe wpatrywał się przez okno w prehistoryczną roślinność i pomyślał, że dokładnie to go niepokoi, właśnie to dręczy jego duszę – ta różnica między nim a dzikusem. Powiedział sobie – a potem przysiągł – że ta różnica istnieje.

I istniała.

Istniała.

Jeszcze parę łyków żytniówki i prawie w to uwierzył.



Prócz wspomnianych przeze mnie rozmyślań nad moralnymi aspektami życia przestępców, autor nie zapomina o tym, co w jego powieściach prawie nigdy nie kuleje – o fabule. Tak, tak, mistrz Lehane nie pozwala swoim czytelnikom nudzić się podczas lektury. Choć Miniony świat rozkręca się powoli, jakby autor pozwalał nam najpierw lekko zamoczyć nogi w brudnym bajorze zanim każe nam w nim pływać, to dość szybko można wciągnąć się w sprawę, w którą wplątał się nasz bohater. A i zakończenie może niejednego przyprawić o zawrót głowy. Jedynym minusem jest pewien brak proporcjonalności w powieści Lehane’go. Początek jest niespieszny i pozostaje taki, choć niektóre sytuacje mogą porządnie podnieść nam ciśnienie. Jednak od pewnego momentu (niebezpiecznie bliskiego zakończenia) akcja zaczyna pędzić na łeb na szyję. Wszystko rozgrywa się w zawrotnym tempie i nagle bach! koniec książki, stopka redakcyjna, a my zbieramy szczękę z podłogi. Żałuję, że autor trochę tego nie przedłużył, jednak nie mam zamiaru marudzić bez potrzeby, bo cudownie bawiłam się podczas czytania.



Poza próżnością, arogancją i cichym przekonaniem, że przerasta inteligencją wszystkich znanych mu ludzi, Joe przez te trzydzieści siedem lat na tej planecie dodał do listy swoich grzechów także zabójstwa, kradzieże, okaleczenia i napaści. Ale nawet gdyby żył sto lat, nie zdołałby zrozumieć tego ciemnogrodu.



Miniony świat to świetnie napisana, niesamowicie zabawna (choć jest to czarny humor) i inteligentna powieść o mrocznym życiu amerykańskich gangsterów lat czterdziestych dwudziestego wieku. Przeczytałam ją w kilka godzin i czuję, że inna opcja nie wchodziła w grę – takie powieści czyta się za jednym posiedzeniem. 


Moja ocena: 7/10
  Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu

 

Autor: Dennis Lehane

Tytuł: Miniony świat

Data wydania: 17.09.2015

Liczba stron: 344

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Gatunek: powieść sensacyjna

sobota, 26 września 2015

"Tajemnicze inskrypcje" Alexis Panselinos - recenzja



Sztuka kłamie, czytelniku!


Wszystko zaczęło się od graffiti, a właściwie nieudolnego graffiti – napisu namalowanego na jednym z budynków, które mija nasz bohater. I gdyby nie znacząca zmiana w jego życiu, gdyby nie śmierć ukochanej żony, Janis prawdopodobnie nie zauważyłby tego dziwacznego ciągu znaków: O7A sEFO.




Zauważa je jednak i z uporem człowieka, któremu niewiele w życiu pozostało, stara się zrozumieć przekaz zawarty w tytułowych tajemniczych inskrypcjach, nie przyjmując do wiadomości, że napis może nie być szyfrem a jedynie bełkotem niespokojnej artystycznej duszy. Podczas śledztwa Janis coraz bardziej zagłębia się w swoją przeszłość, rozdrapuje stare rany i raz jeszcze przeżywa piękne chwile na zawsze utraconej młodości.


Jednak autor postanawia dać swojemu czytelnikowi coś więcej, niż wspomnienia nieszczęśliwego podstarzałego mężczyzny, rozliczającego się ze swoją przeszłością. Panselinos wypełnia luki, których Janis nie potrafi uzupełnić, dodaje poboczne historie i z maestrią łączy je w harmonijną całość. Do naszego bohatera dołączają bowiem inne postaci – przyjaciele, rodzina a także nieżyjąca małżonka, która pojawia się zarówno we wspomnieniach, jako żyjąca, młoda dziewczyna, a także w teraźniejszości Janisa, jako mara, przywidzenie, które niejednokrotnie konwersuje w biały dzień ze swoim żyjącym mężem. Autor tworzy w ten sposób doskonale skrojoną historię jednostki, która nie istniałaby bez pobocznych opowieści, bez przecinających ją losów ludzi będących niespodziewanym (niespodziewanym dla głównego zainteresowanego) dopełnieniem jego egzystencji. Stąd też dużo w Tajemniczych inskrypcjach zbiegów okoliczności, sporo powrotów do przeszłości rozpatrywanej z kilku punktów widzenia a także wiele tajemnic, które z początku są jedynie nieśmiałym szkicem, by następnie stać się dziełem monumentalnym, ale nadal nie skończonym. Prawda – dosłowna i dopowiedziana z każdej możliwej strony historia, słowo, które ma tylko jedno znaczenie, gest bez podtekstu – nie istnieje w tej powieści. Tu otrzymujemy tylko pewien jej wariant lub dwa, który ma skłonić nas do myślenia o tym, jak prezentowałaby się pod innym kątem, w innych okolicznościach.


Sporządzamy portrety miniatury innych, malując z pamięci, zawsze bez prawdziwego modela, który by nam pozował. (...) Wszyscy tworzymy biografie innych; czy to dlatego, że tak działa nasz mózg, czy że tak nam wygodniej, czy też osoby te zadbały o to, by docierały do nas tylko te fragmenty ich życia, które według nich powinniśmy poznać.



Choć autor wychodzi od motywu wręcz sensacyjnego, jest on jedynie pretekstem, klamrą łączącą losy bohaterów. To, czym rzeczywiście interesuje się Panselinos jest istota samotności a także przemożny lęk, nie tyle przed śmiercią, co przed wiecznością, której nie wypełniałaby obecność drugiej osoby. Janis jest mężczyzną zmuszonym do samotnej egzystencji. Jego syn niezbyt przejmuje się losem staruszka, a przyjaciele, których pozostało niewielu, zajęci są swoją własną smutną codziennością – poza tym, odsunął się od nich jeszcze za życia Chloe. Pozostają mu więc koty i ciągłe odwiedziny zmarłej żony. Sprawa graffiti staje się więc dla Janisa pewnego rodzaju odskocznią od szarości każdego dnia. Przybiera jednak rozmiary obsesji, która coraz silniej zamyka go w ramach wspomnień i wyobrażeń. Przyjaciele podejrzewają poważną chorobę, jednak to nie ciało lecz umysł Janisa jest chory – chory z samotności. Panselinos przedstawia swoim czytelnikom codzienność bohatera przez pryzmat jego wspomnień, a także paranoi, ukazując przejmujący lęk człowieka przed wieczną samotnością, ciszą, która skłania go do zagłębienia się w siebie, poznania własnego ja, zagłuszanego przez lata towarzystwa drugiego człowieka.


Prawda jest jedna. A na dodatek prosta. Nikt nie chce umrzeć. A wszyscy umierają.
Psychiczna równowaga tych, którzy wciąż istnieją, odnawia się po śmierci chorego; wymazują każdy ślad po zmarłym i żyją dalej.

Janis nagle pozostał bez chorego i przestał być b l i s k i m  dla kogokolwiek.


Tajemnicze inskrypcje to literatura wielkiego formatu. Utwór, w który należy wygryzać się powoli, smakować każde słowo, gdyż żadne z nich nie jest przypadkowe. Jednak przede wszystkim to niesamowicie mądra, piękna i przytłaczająca historia samotnego człowieka powoli godzącego się z własnym losem



To tak, jakby cię gwałcili. Na początku się opierasz. Reagujesz, nie godzisz się na uległość.
Potem ciało przekonuje cię, że lepiej będzie się poddać.

Nie wytrzymam już długo, szepcze ci w momencie, gdy zapadasz w sen. Tak jest lepiej, odpuść sobie.


Moja ocena: 7/10
 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu

 

Autor: Alexis Panselinos
Tytuł: Tajemnicze inskrypcje
Tłumaczenie: Alicja Biaduń
Wydawnictwo: Książkowe klimaty
Liczba stron: 370
Gatunek: proza grecka, literatura współczesna