poniedziałek, 5 września 2016

"Freddie Mercury i ja" Jim Hutton - recenzja w 70 rocznicę urodzin Freddiego



Melina i Jim

  

Czy prawdziwa miłość może połączyć gwiazdę rocka, człowieka sukcesu, który zdaje się mieć dosłownie wszystko i zwykłego fryzjera, prostego i nieposiadającego wielkich pragnień? Wydawałoby się, że jest to historia napisana przez autora harlequinów a nie przez życie. A jednak ten romans przydarzył się naprawdę. I, co ważniejsze, był czymś więcej niż tylko chwilową miłostką.




Freddie Mercury był jednym z najważniejszych muzyków mojego życia, obdarzonym fantastycznym, mocnym głosem, tworzącym przejmujące i niezapomniane utwory. Był także prawdziwym perfekcjonistą (ta cecha łączyła wszystkich członków grupy Queen), opętanym wizją, którą pragnął spełnić. Ten niesamowicie skromny, zakompleksiony mężczyzna na scenie zamieniał się w prawdziwą bestię, igrającą z publicznością i popisującą się wokalnymi umiejętnościami. Jego śmierć była niepowetowaną stratą, tragedią nie tylko dla rodziny i przyjaciół, ale i dla milionów fanów, którzy tłumnie przybywali pod posiadłość Freddiego, by złożyć hołd swojemu idolowi. Jim Hutton, jego przyjaciel i wieloletni partner, opowiada o swoim życiu z Freddiem, którego nie znaliśmy. O kapryśnym i humorzastym mężczyźnie, który potrafił gniewać się całymi dniami o bzdury, by później ot tak o wszystkim zapomnieć. O cudownym, słodkim człowieku, skorym do obdarowywania ukochanych przyjaciół, nazywanych Rodziną, wszystkim, co najlepsze – biżuterią, pieniędzmi, perfumami. O imprezowiczu, który u boku swojego mężczyzny wyciszył się i uspokoił, choć niestety nie na tyle szybko, by uniknąć tragicznego losu.



Freddie Mercury i ja to prawdziwa gratka dla wszystkich fanów artysty, którzy chcieliby choć trochę rozsunąć zasłonę i rozejrzeć się po jego prywatnym życiu, spojrzeć okiem Jima Huttona na wszystkie imprezy, wyjazdy i szalone zakupy, których Freddie nigdy sobie nie szczędził. Dla mnie ta podróż była doznaniem ambiwalentnym. Z jednej strony fantastycznie czytało mi się o miłości Freddiego do kotów czy pięknych przedmiotów, które kupował wręcz tonami, nie licząc się z kosztami. O wielkich kłótniach i jeszcze większych prezentach, kupowanych z myślą o najbliższych. Z drugiej zaś czułam się jak jeden z natrętnych pismaków, którzy czatowali pod Garden Lodge, czekając na jakiekolwiek informacje, prawdziwe bądź nie, będące pożywką dla głodnego sensacji motłochu. Czytając o ostatnich miesiącach życia Freddiego, wyniszczonego walką z AIDS, byłam bardziej niż przygnębiona, rozmyślając nie tylko o cierpieniu, którego zaznał, ale także o pięknej muzyce, która nie zdołała powstać przez jego przedwczesną śmierć. Chociaż było mi głupio, że przypatruję się najintymniejszym chwilom życia tego niesamowitego człowieka, patrzyłam dalej, wiedząc jaki będzie finał tej historii. I nie byłam w stanie powstrzymać łez.



Dlaczego Jim Hutton postanowił spisać swoje wspomnienia o ukochanym? Dlaczego opowiedział o wspólnych rytuałach, wyjazdach i cudownych chwilach spędzonych w domowym zaciszu, ale także o tragicznym, bolesnym końcu tej miłosnej przygody? Hutton wyjaśnia to pod koniec publikacji, przywołując przy tym żart Johna Deacona – ja tu tylko gram na basie. Sam brany był bowiem jedynie za ogrodnika Freddiego, jego pracownika, nie zaś kochanka, partnera czy męża, jak niejednokrotnie mówił o nim Freddie. Książka ta ma być zatem nie tylko opowieścią dotyczącą życia niesamowitego muzyka, ale także tekstem oddającym sprawiedliwość wielkiemu uczuciu, o którym mówiono niewiele – Freddie ukrywał Jima przed prasą, a sam Jim, skromny i nie lubiący robić szumu wokół swoich związków, dobrowolnie chował się w cieniu. Po śmierci Freddiego zrozumiał, że nie było to najlepszym rozwiązaniem.



Nie oczekujcie jednak literackich fajerwerków, pięknych, poetyckich zdań czy wciągającej narracji. Jim Hutton był prostym Irlandczykiem, nie bawiącym się w subtelne metafory. Swoją książkę napisał prosto acz sugestywnie. Momentami czujemy jednak, jak wkrada się do niej chaos. Autor bowiem niejednokrotnie przeskakuje z tematu na temat, snując swobodnie swoją opowieść, której struktura rozpada się raz za razem. Nie przeszkadzało mi to podczas lektury, choć niekiedy miałam ochotę zabrać się za tekst i odrobinę go złagodzić, by stał się przyjemniejszy dla oka (za to niedopatrzenie  winię jednak na Tima Wapshotta, współautora książki).



Pomimo niewielkich mankamentów książka Huttona jest pięknym świadectwem miłości i ogromnego oddania, które zdaje się nie mieć granic. Ukazuje ten rodzaj chwil w życiu człowieka, które przemykają mu przed oczami w dniu jego śmierci – to kwintesencja największego szczęścia i czarnej rozpaczy. Przepłakałam nad nią pół nocy i jestem przekonana, że poruszy także wielu z Was.

Na sam koniec pragnę zostawić Was z jednym z najpiękniejszych utworów świata, który nadal wywołuje we mnie żywe emocje, choć znam i słucham go już od lat. Wszystkiego najlepszego, Freddie!

Moja ocena książki: 6/10

Za spotkanie z Freddiem, jego mężem i kotami dziękuję
Autor: Jim Hutton, Tim Wapshott
Tytuł: Freddie Mercury i ja
Data wydania (wznowienie): 14.09.2016
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 304