Ostatnia sprawiedliwa?
Dramat, western, czarna komedia? Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to film, który z niesamowitym wyczuciem łączy wszystkie te gatunki. I chyba właśnie dzięki temu robi tak wielkie wrażenie – nie popada bowiem w zbyt rozpaczliwe tony i nie idealizuje protagonisty, choć fabuła opiera się na ogromnej tragedii, a bohaterkę można by z powodzeniem nazwać mścicielką z Ebbing.
Córka Mildred Hayes została zgwałcona i brutalnie zamordowana. Sprawcy nie odnaleziono, a kobieta winą za to obarcza opieszałość miejscowych stróżów prawa. Wynajmuje trzy billboardy przy drodze, by przypomnieć szeryfowi Willoughby’emu, że ma zadanie do wykonania. Kilka słów na krwistoczerwonym tle miało wzbudzić poczucie winy i zmusić policję do działania. Wywołało jednak lawinę, jakiej Mildread się nie spodziewała.
Film Martina McDonagh’a uderza w widza już w pierwszych scenach – tam właśnie proste przypomnienie brutalnej zbrodni zestawione zostaje ze sceną rodem z komedii. Zawiera się w tym instynktowna wręcz próba rozłożenia ciężaru tej historii. McDonagh bowiem doskonale rozumie, że to nie płaczliwe sceny świadczą o dramatyzmie obrazu, lecz jego ogólny wydźwięk, siła zawarta we wszystkich jego elementach, tworzących zgodną całość. A ta może nas zmieść z nóg, gdy już wyjdziemy z kina i z lekkim uśmiechem otrzemy łzę. Bo w Trzech billboardach za Ebbing, Missouri przeważa jednak tragizm, zarówno postaci, jak i przedstawionych wydarzeń czy ostatecznej konkluzji. Podlanie go dowcipem, przeważnie z ironicznym zabarwieniem, sprawia jedynie, że staje się on bardziej realny, bardziej ludzki.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri czerpie także z westernu i widać to nie tylko w samej scenerii – małym miasteczku, w którym każdy się zna, a szeryf cieszy się ogromnym zaufaniem – ale przede wszystkim w sylwetce głównej bohaterki, Mildred Hayes. Ostatnia sprawiedliwa? Być może. Z pewnością Mildred jest pierwszą mścicielką Ebbing, która nie spocznie, aż nie pomści swojej córki. Jednak, w przeciwieństwie do westernu, film McDonagh’a nie korzysta z uproszczonych kreacji postaci, nie kreuje ich tylko w czerni i bieli. Mildread jest twardą kobietą, pokonującą wszystkie przeszkody na swojej drodze z siłą czołgu. Napędza ją jednak nie tylko strata, ale także wyrzuty sumienia. Szeryfowi Willoughby’emu bliżej do dobrego wujka niż surowego stróża prawa. Nawet oficer Dixon – mieszkający z matką, nadużywający alkoholu rasista, homofob i miejscowy przygłup – jest kimś więcej, niż tylko stereotypowym agresywnym policjantem nadużywającym władzy. Trudno wskazać palcem prawdziwego “złego”, gdyż on chowa się poza planem, w postaci nieuchwytnego mordercy. Jednak Mildred, jak przystało na filmową wojowniczkę, musi mierzyć się z rzeczywistymi przeciwnościami. Wynikają one jednak z czegoś znacznie istotniejszego, niż międzyludzkie małomiasteczkowe konflikty. Bo Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to przede wszystkim opowieść o starciu z własnymi demonami, z którymi walka jest znacznie trudniejsza, niż z drugim człowiekiem.
Mówiąc o filmie McDonagha nie można zapomnieć o fantastycznych rolach – przede wszystkim Frances McDormand i Sama Rockwella, którzy za swoje role zostali nagrodzeni Złotymi Globami a także nominowani do Oscara. Trzeba jednak przyznać, że w Trzech billboardach za Ebbing, Missouri fantastycznie spisują się nawet aktorzy epizodyczni, jak Peter Dinklage, czy drugoplanowi, jak zawsze świetny Woody Harrelson czy Caleb Landry Jones. Doskonały materiał i aktorstwo najwyższej próby – to prawdziwa mieszanka wybuchowa.
Jeśli nie macie jeszcze swojego faworyta w oscarowym boju, obejrzyjcie Trzy billboardy za Ebbing, Missouri – ani tytuł, ani fabuła, ani uczucia towarzyszące podczas seansu przez długi czas nie opuszczą Waszej pamięci.
Moja ocena: 8/10
Wszystkie grafiki zostały pobrane ze strony imdb.com