24 sierpnia 1951 roku urodził się Orson Scott Card - amerykański pisarz science fiction, zdobywca prestiżowych nagród Hugo i Nebula. Swoją popularność zyskał dzięki powieści Gra Endera, która została zekranizowana w 2013 roku. Z okazji jego 64 urodzin, zapraszam za zapoznanie się z recenzją jednej z powieści Carda, wchodzącej w skład cyklu o Enderze.
Varelse, czy Rameni?
Ender Wiggin, znany również jako Ender Ksenobójca, zestarzał się. Niezwykle utalentowane dziecko, które przed wiekami zniszczyło całą rasę nieprzyjaznych ludziom robali, teraz stało się mężczyzną w średnim wieku, z żoną, przybranymi dziećmi i wieloma innymi problemami. Zneutralizowanie descolady – morderczej choroby, która trawi organizmy obywateli Milagre, powstrzymanie Floty Lusitańskiej uzbrojonej w System Destrukcji Molekularnej i uratowanie Jane – przyjaciółki Endera żyjącej w sieci komputerowej wszystkich światów, to tylko wierzchołek góry lodowej.
W
tej części Sagi Endera poznajemy również świat Drogi, który zamieszkuje garstka
ludzi bliższych bogom niż normalni śmiertelnicy. Jednak tylko oni wiedzą, jak
ciężko jest słyszeć głos bogów, którzy żądają wiecznego oczyszczania.
Orson
Scott Card nie tylko stworzył z nicości świat, w którym żyje Andrew Wiggin, ale
również powołał do życia nawet najmniej ważną dla fabuły postać. Każda z osób
opisywanych przez Carda została obdarzona uczuciami, które są nam tak dobrze
znane – miłością, radością, gniewem, zazdrością, żalem. W każdą z nich autor
tchnął duszę. Dzięki temu czujemy i rozumiemy miłość Endera, smutek Mira, czy
rozwścieczenie Grega. Card sprawił, że postaci te mogłyby wystąpić z
papierowych ram książki i stać się ludźmi z krwi i kości, jak każdy z nas. Pragniemy,
by troskliwa i mądra Valentine pomogła nam w chwilach smutku i z całego serca
wierzymy, że słowa, które ją tworzą, mają moc sprawczą. Że ktoś opisany w ten
sposób nie może być tylko fantazją jednego człowieka.
A jednak właśnie to
jest rzeczywiste – zapisane słowa nie tworzą ludzi, prosiaczków, robali,
światów. I to właśnie uderza nas najbardziej, gdy ostatni wyraz dojdzie do
naszej rozgorączkowanej świadomości. Myśl, że zostaliśmy oszukani. Lecz po
chwili zdajemy sobie sprawę z naszej własnej naiwności. Daliśmy się nabrać
szarlatańskim sztuczkom. Ktoś powiedział nam, że mamy lizaka, którego
zapragnęliśmy jak niczego wcześniej nawet nie mając go w dłoni. Na domiar złego
ten ktoś odebrał nam naszego cennego lizaka. Tego już za wiele. Jednak po
chwili zastanowienia chcemy więcej. Nikt wcześniej nie dał nam czegoś, czego
moglibyśmy pragnąc tak bardzo. Brniemy więc w kolejną opowieść, dajemy sobie
wcisnąć do ręki kolejnego lizaka.
I
jak tu nie chylić czoła przed kunsztem pisarskim pana Carda? Oszukał nas,
zdenerwował, a my i tak podążamy prosto w każdą pułapkę, którą na nas zastawił.
Warto więc zaryzykować stwierdzenie, że pragniemy być oszukani. Chcemy, by
nasze umysły przechodziły ze stanu euforii w najczarniejszą rozpacz, gdy tylko
naszych przyjaciół spotka problem, który wydaje nam się nie do przejścia.
Chcemy cieszyć się z nimi każdym sukcesem, każdym wzlotem i upadać, gdy tylko
oni upadną. Nawet, jeśli wszystko to jest tylko iluzją świata wymarzonego. Bo
przecież właśnie w tym sęk – świat, w
którym żyje Ender, jego rodzina, pequeninos, Jane, wydaje się być bardziej
pociągający niż nasza szara egzystencja tutaj, na Ziemi. Pragniemy, by nasze
życie było tak samo podniecające jak ich. By w te najzwyklejsze dni wkradała
się cała gama najsilniejszych emocji. Chcemy żyć jak bohaterowie.
Nie
do końca jednak zdajemy sobie sprawę jakich bohaterów nakreśla nam Card na
kartach swojej książki. Widzimy niekończące się przeciwności, przygody i
niesamowite sytuacje. Ale przyjrzyjmy się uważniej postaciom, które przedstawił
nam autor. Ender, którego znamy z dwóch poprzednich części teraz jest już stary
i nie chce borykać się z trudnościami, które bez pytania ustały mu na drodze.
Jest mężem, ojczymem i przede wszystkim chce szczęścia dla swoich najbliższych.
Nie jest to podróżujący Ender – Mówca Umarłych, który odszukuje sekrety
zmarłych, by wygłosić je ich bliskim. Teraz jest Andrew Wigginem, człowiekiem,
który walczy z przeciwnościami, by zaznać spokoju. Dziecko, które kiedyś zostało
zmuszone do tego, by wieść życie osamotnionego żołnierza, teraz chce tylko
spokojnego życia u boku swojej rodziny.
W”
Ksenocydzie” Ender jest nam bliższy
niż kiedykolwiek wcześniej. Autor pokazał nam z jakich powodów ustabilizowany
człowiek zostaje bohaterem – aby chronić swoich bliskich. Card z łatwością igra
z naszymi uczuciami pokazując nam ludzi zwykłych, którzy przez sytuację
zmuszeni są stać się bohaterami.
Jednak
świat stworzony przez Carda nie został „zasiedlony” jedynie przez dobrych, prawych
ludzi. Autor wykreował człowieka realistycznego, nieomal rzeczywistego, który
ma w sobie i dobro, i zło. Wystarczy jeden silny bodziec, aby człowiek z
założenia dobry ukazał swoje okrutne oblicze. Wprowadzając do świata Endera
obce rasy, Card bez problemu manipuluje naszymi myślami i każe nam zadawać
sobie pytania: Co oznacza dobro dla obcych? Skąd możemy mieć pewność, że
naprawdę ich rozumiemy? Czy coś daje nam prawo do użycia siły wobec nich?
„Ksenocyd” jest powieścią skoncentrowaną
wokół tematu obcości oraz zniszczenia. Filozoficzne wręcz dysputy
przeprowadzane przez bohaterów powieści oscylują wokół „Hierarchii Obcości”
zaprezentowanej przez Demostenesa – Valentine. Kto jest Ramenem, kto Varelse? Z
kim mamy szanse na porozumienie, a kogo należy zniszczyć dla dobra rasy
ludzkiej?
Autor
bardzo zręcznie operuje pytaniami. Prowokuje do ciągłego myślenia. Bo przecież
powieści, które tworzy Card, nie można podczepić pod zwykłe sci – fi. Wymaga on
od nas zbyt wiele zastanawiania się nad człowieczeństwem, naturą ludzką, pędem
do bezsensownej przemocy, ksenofobii. Ale przede wszystkim prawie wskazuje nam
palcem – to wy, ludzie, jesteście Varelse, obcą rasą, z którą nie można
porozumieć się inaczej niż siłą. To człowieka nie da się zrozumieć, zmienić,
przekonać, gdyż jest on istotą głupią i zapatrzoną w swoje racje. Card jednak
nie krytykuje całej ludzkiej rasy, jedynie głupców, którzy nigdy nie nauczą się
pokory. „Od wszystkich
mądrych ludzi obroń nas, Panie” – ironiczne słowa
wypowiedziane przez Valentine najlepiej ukazują istotę przekazu zawartego w powieści. Głupi człowiek jest najgorszym z grona
ludzi – zdaje się mówić autor. Zło nie bierze się znikąd, bierze się od
nieomylnych głupców. Jednak człowiek, który potrafi naprawić szkody spowodowane
głupotą jest tym najbardziej wartościowym.
„Ksenocyd”
swoją niesamowitość chowa w normalności bohaterów, prawdach przekazywanych
tak wyraźnie, że aż odbiera nam dech w piersi, w grze którą prowadzi z nami
autor dając nam naszego lizaka, ale nie mówiąc, że zaraz zostanie on nam
odebrany. Rozkochujemy się powoli w jego wizji świata, w subtelności i pięknie
słów. W myśli, którą skrupulatnie zasiewa w naszych głowach. W myśli, że nasz
świat wcale nie różni się od świata fantastyki, wojen kosmicznych, robali,
pequeninos. Jest tak samo piękny, ale równie niebezpieczny. A człowiek jest w
tym świecie najgorszym obcym. „Jak im się to udaje, tym ludziom...
zawsze rozpoczynają tak niewinnie, a kończą mając
najwięcej krwi na rękach.”
Tytuł: Ksenocyd
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 488
Gatunek: fantastyka, sci-fi
Sam przekaz o nas, o ludziach, jaki naświetlasz w tej powieści, bardzo przypadł mi do gustu. Zapisałam sobie tytuł tej książki.
OdpowiedzUsuńPolecam serdecznie, chociaż "Ksenocyd" to trzecia część serii, więc najlepiej zacząć od początku ;)
UsuńMam w planach powieści tego autora. Mam nadzieję, że będą równie dobre. Uwielbiam takie kreacje postaci, które nie są jednoznacznie dobre i złe, dzięki temu są prawdziwe.
OdpowiedzUsuńCard ma niesamowity dar do tworzenia żywych, wiarygodnych postaci. Większość jego powieści zaskakuje takimi perełkami. A jeśli ktoś dodatkowo lubi science fiction, to tym lepiej dla niego :)
UsuńPrzyznam, że to jedna z moich ulubionych serii. I nie chcę powiedzieć, że druga i trzecia część cyklu są lepsze od Gry Endera, ale są inne, na równi dobre, ale przedstawiaja inne elementy. Gra Endera to prawdziwy majstersztyk, fabularny, młodzieżowy, ale najwięcej emocji znalazłem właśnie w "Mówcy umarłych" i "Ksenocydzie", szczególnie za kilka fragmentów które mnie dosłownie powaliły. Niesamowity cykl, który naprawdę stawia wiele niewygodnych pytań, i zasługuje na znacznie większą popularność.
OdpowiedzUsuńJa wprost uwielbiam Carda. Chociaż nie jestem wielką fanką gatunku, zakochałam się w jego powieściach, a "Ksenocyd" to rzeczywiście jedna z moich ulubionych książek ("Zagubieni chłopcy" wygrywają). Ten autor nie raz zaskoczył mnie mądrością i dojrzałym podejściem do wielu aktualnych tematów. Masz zupełną rację - powinien być dużo bardziej popularny.
UsuńBardzo lubię powieści Carda. On rozumie, że science fiction to coś więcej niż tylko bitwy w przestrzeni kosmicznej i potrafi zadawać trudne pytania.
OdpowiedzUsuńNie jestem wielkim znawcą gatunku, ale wydaje mi się, że dobre science fiction powinno właśnie mówić o kwestiach moralnych, fundamentalnych dla natury człowieka, a nie tylko opowiadać o kosmitach. Lem jest tego najlepszym przykładem. Card to jeden z moich ukochanych autorów, mam do niego ogromny sentyment, bo nie dość, że jest cudownym pisarzem to jest też przemiłym człowiekiem :)
UsuńJakiś czas temu przeczytałem Grę Endera i bardzo mi się podobała. W sumie nie wiem dlaczego nie sięgnąłem po kolejne części, skoro Mówca umarłych już czeka na półce... Tak czy siak, po przeczytaniu Twojej recenzji, znowu nabrałem chęci do wgłębienia się w świat Endera, mam więc nadzieję, że w niedługim czasie uda mi się przeczytać także Ksenocyd :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://mybooktown.blogspot.com/
W takim razie czekam na Twoją opinię dotyczącą "Mówcy umarłych" - jeśli "Gra Endera" Ci się podobała, to i ta część na pewno przypadnie Ci do gustu :) A o samym "Ksenocydzie" już nie wspominam - książka jest po prostu świetna :D
UsuńPozdrawiam również :)