Bóle fantomowe
Jeśli odwiedzacie mojego bloga od czasu do czasu, z pewnością udało Wam się natrafić na recenzję jakiejś powieści Johna Irvinga – to autor, który, zaraz obok Charlesa Bukowskiego, pojawia się tu najczęściej. Nie bez przyczyny, oczywiście. Tym razem, dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka, mogłam cieszyć się pięknie wydanym wznowieniem Czwartej ręki amerykańskiego autora. Jak wypadło to spotkanie?
O Patricku Wallingfordzie można powiedzieć
wiele, jednak z pewnością nie to, że jest asertywny. Zwłaszcza, gdy mowa o
kobietach. Przystojny i dość ambitny dziennikarz nie jest w stanie odmówić płci
pięknej, a jej przedstawicielki chętnie uwodzą, zakochują się, a później
żałują, że w Patricku znalazły tylko małego chłopca, któremu można matkować,
jednak nie można na nim polegać. Życie mężczyzny staje na głowie, gdy – podczas
kręcenia kolejnego sensacyjnego materiału – lew odgryza mu rękę. Od tej pory
dziennikarz staje się „katastrofiarą”, pożywką dla mediów, w których sam
pracuje, dziwadłem, ciekawostką, która jednak nadal rozczula kobiety. Jedna z
nich postanawia oddać mu rękę swojego męża. Problem polega jednak na tym, że
jej mąż nadal żyje.
Od razu zaznaczę, że nie jest to najlepsza
powieść Irvinga jaką czytałam. Nie jest też najgorsza. Zasłużyła sobie na
spokojne miejsce w środeczku, gdzie z jednej strony ogrzewa ją Modlitwa za Owena, z drugiej zaś Jednoroczna wdowa. Choć Czwarta ręka ma w sobie wiele z tego, co
uwielbiam w prozie autora – absurd, erotyzm, dowcip i krytykę – nie da się nie
zauważyć pewnych dłużyzn, wątków bez których można byłoby się obejść (pomimo że
książka jest krótsza od „standardowej” irvingowskiej powieści), a także
całkowicie nijakiego i niewzbudzającego żadnych emocji głównego bohatera. To
właśnie Patrick był dla mnie największą wadą, pomimo że rozumiem zamysł autora
i wiem, że dziennikarz miał być lekko zdziecinniałym, niezbyt samodzielnym,
zagubionym i słabym człowiekiem. Niestety wszystkie te cechy skutecznie
zniechęciły mnie do Patricka, przez co poznawanie jego losów momentami było
mniej przyjemne, niż bym sobie tego życzyła. Nie zmienia to jednak faktu, że Czwartą rękę czytało mi się dobrze – a
to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Irving jest fantastycznym pisarzem.
Tym razem, pomimo stałego garnituru typowo
irvingowskich tematów (dziwactw, zboczeń, feministek, aborcji itp.), autor
zajął się także krytyką mediów. A wyszło mu to oczywiście bajecznie, bo zarówno
dowcipnie, jak i niesamowicie trafnie. Patrick pracuje dla kanału
informacyjnego, w którym zawsze coś mu się dziać. Sensacja goni sensację, a z
każdego, nawet najtragiczniejszego wydarzenia, można wycisnąć naprawdę soczysty
materiał, który zwiększy oglądalność programu. Irving pokazuje to z punktu
widzenia dziennikarza, który nie ma na tyle godności, by odejść, lecz chce
mówić o prawdziwych problemach, robiąc to ze smakiem i poszanowaniem dla
cierpiących i poszkodowanych. Niestety na drodze zawsze staje szef, prawdziwy
wał, którego z czasem zamienia się na jeszcze gorszego wała. Nie ważne kim
jest, czym zajmował się wcześniej – wspiął się po szczeblach kariery na tyle
wysoko, że z czystym sumieniem można powiedzieć o nim, że jest zdeprawowanym
gnojem. Mężczyzna? Kobieta? Nie ma różnicy. W tej machinie każdy, nawet
najlepszy, nawet najsłodszy, dbający o sieroty i bezdomnych złamie się i
dołączy, bądź odejdzie ze spuszczoną głową. Taki obraz mediów ma dla nas Irving:
uszczypliwy, ironiczny i jak najbardziej rzeczywisty.
Na chociażby krótką wzmiankę zasługują
także portrety kobiet, które wyróżniły się w Czwartej
ręce. Chociaż Irving stworzył powieść o mężczyźnie i jego drodze do
odkupienia, to właśnie płeć piękna zdominowała zarówno samego bohatera, jak i
jego historię. Była żona, była kochanka i wykładowczyni jednocześnie, koleżanki z redakcji, które chętnie wbiłyby mu nóż w plecy (nie tylko
jemu zresztą) i oczywiście Doris Clausen, kobieta o głosie powodującym erekcję.
Doris to silna jednostka, niezależna i zdecydowana, by osiągnąć zamierzony cel –
zajść w ciążę. W tej jednej kobiecie Irving pomieścił zarówno determinację, ogromny
smutek, tęsknotę za potomstwem i miłość, która wymyka się wszelkim definicjom.
To stanowczo najlepiej wykreowana postać z Czwartej
ręki.
Jeśli zdążyliście już pokochać Johna
Irvinga, a jeszcze nie znacie Czwartej
ręki – czytajcie śmiało. Prawdopodobnie nie umocni ona tej wielkiej
miłości, ale też jej nie nadszarpnie. Za to jeśli nie znacie twórczości autora,
raczej nie polecam rozpoczynać znajomości od tej powieści.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość poznania "faceta od lwów" dziękuję
Autor: John Irving
Tytuł: Czwarta ręka
Data wydania: 9.03.2017
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 352