Śmierć niejeden ma odcień
Bielszy odcień śmierci – debiutancka powieść Bernarda Miniera, dorobiła się miana najlepszego francuskiego kryminału 2011 roku. Mam w zwyczaju podchodzić do tego typu "łatek" bardzo sceptycznie, gdyż zwykle nijak się one mają do rzeczywistości. I może dobrze, że właśnie w ten sposób potraktowałam tę pozycję – dzięki temu nie tylko dziko mnie zafascynowała, ale również ogromnie zaskoczyła.
Komendant Martin Servaz – rozwiedziony (ale, Bogu
dzięki, nie alkoholik) czterdziestoletni pasjonat muzyki Mahlera i literatury
klasycznej – zostaje wezwany do elektrowni wodnej mieszczącej się w jednej z
dolin Pirenejów, gdzie dokonano okrutnej i nietuzinkowej zbrodni, w której
zabito i okaleczono...konia. Jednak nie byle jakiego konia. Ten ogier czystej
krwi należał bowiem do Erica Lombarda, jednego z najbogatszych i najbardziej
wpływowych ludzi we Francji. Chociaż Servaz wie, że musi rozwiązać sprawę
zabójstwa konia tylko ze względu na władzę i pieniądze młodego potentata, to
jednak cały czas coś nie daje mu spokoju – kto mógł być na tyle okrutny, by w
taki sposób zabić niewinną istotę? Tego samego dnia do doliny przybywa młoda
pani psycholog, Diane Berg. Ma ona objąć stanowisko w ściśle strzeżonym ośrodku
dla psychicznie chorych przestępców.
Przed przeczytaniem tej książki nie powiedziałabym, że
piękno gór może mieścić w sobie tak wiele niepokoju, a ogromne przestrzenie
szybciej przywołają duszności, niż pozwolą na mocne odetchnięcie pełną piersią.
Choć akcja powieści Miniera toczy się w bezkresnych górskich krajobrazach, to
więcej ma w sobie z małego pokoju bez okien niż z rozległych dolin i urokliwych
szlaków. Na tym właśnie polega magia, a może nawet największa zaleta tej
pozycji. Autor jednak nie stosuje zabiegu "malowania słowem", długie
opisy są raczej rzadkością. Wszystko pozostaje gdzieś pomiędzy słowami, między
zasypanymi drogami, mroźnym powietrzem a kapryśną pogodą. Rozległe przestrzenie
kontrastowane są poprzez zestawienie ze szczelnie zamkniętym i pilnowanym
budynkiem, jakim jest Instytut Wargniera, w którym znajdują się wybrańcy – jedni
z groźniejszych psychopatów z całej Europy. Biel ścian, w których z dnia na
dzień żyją mordercy i pracownicy przemieszana została z bielą śniegu gęsto
osiadającego na każdym najmniejszym skrawku miasta Saint Martin. I to właśnie
ta chorobliwa, nienaturalna biel jest najlepszym nośnikiem mrocznej, dusznej
atmosfery w powieści.
Oczywiście prawdziwie dobry
kryminał byłby niczym, gdyby opierał się wyłącznie na niepokojącym klimacie, a
całkowicie pominął kwestie fabuły. Jednak i na tym polu zostałam bardzo mile
zaskoczona przez autora. Nietypowe morderstwo już od samego początku piętrzy
komplikacje, których z czasem tylko przybywa. Lista podejrzanych jest mętna, a
technicy ze wszystkim się grzebią. Brak punktu zaczepienia jest o wiele
większym utrudnieniem niż media, multimiliarder czy morderca, który w każdej
chwili może znowu uderzyć. Do tego wszystkiego dołączyć trzeba strach, który
paraliżuje, nie pozwala spać i zmraża całe ciało włącznie z kośćmi. Nic
oryginalnego, prawda? Ale przecież nie o oryginalność tutaj chodzi, a o
intrygę, która jest całkiem smakowita, a przede wszystkim wciągająca. Minier z
ogromną łatwością chwyta czytelnika i ciągnie go w swoją misternie ułożoną grę.
W jaki sposób? Poprzez logikę. Tak, właśnie tego brakuje w większości książek
kryminalnych – logiki. W Bielszym
odcieniu śmierci jedno wynika z drugiego, wszystko łączy się pięknie jak
puzzle. Jednak powieść Miniera można przyrównać do puzzli tylko wtedy,
gdy mowa będzie o puzzlach z co najmniej pięcioma tysiącami elementów, które przedstawiają
zaśnieżone górskie szczyty – przecież prowadzone przez Servaza śledztwo nie
dotyczy kradzieży słoików, a morderstwa, które co i rusz nastręcza komendantowi
trudności. Minier postanowił bowiem skonstruować intrygę, w której główny
bohater (a przy okazji również czytelnicy) będzie musiał myśleć, żywo
dedukować, popełniać błędy, by wreszcie dojść do sukcesu. Autor nie poszedł na
łatwiznę tak, jak robi to ogrom pisarzy – tworząc mierną fabułę i robiąc z
głównego bohatera głupka, który nie potrafi poprawnie wyciągać wniosków.
Francuz postawił na intelekt i zawiłość, co wyszło mu celująco. I chociaż w
pewnym momencie sami domyślamy się, kto jest czarnym charakterem tego
kryminału, to nie przestajemy śledzić z zainteresowaniem, a nawet podnieceniem kolejnych
poczynań komendanta Servaza. Jest to niewątpliwa zaleta tej powieści – stałe
trzymanie w napięciu. Nie dzieje się to jednak za sprawą zwrotów akcji, których
w książce również nie zabraknie, ale głównie poprzez logicznie umotywowane
działania bohatera i dedukcję, którą przeprowadzamy razem z nim.
Należy powiedzieć kilka słów także o minusie tej
pozycji - nie jest on jednak tak duży, by zakłócał przyjemność jaką niesie ze
sobą czytanie. Chociaż Minier spisał się na medal na płaszczyźnie fabuły, to
kreacje postaci pozostawiają co nieco do życzenia. Rzecz tyczy się przede
wszystkim głównego bohatera, który, pomimo zarysowania jego fobii i lęków,
ściśle wiążących się z technologią i rozbrykaną młodzieżą, wypada jednak dość
blado na tle tak rozłożystej i finezyjnej fabuły. Konsekwencją jest przede
wszystkim to, że czytelnik nie od razu polubi pana komisarza, rzucającego
łacińskimi cytatami na prawo i lewo. Potrzeba przebrnąć przez większą część
książki, aby wreszcie przyzwyczaić się do Martina Servaza, który pomimo tego,
że rzadko się uśmiecha, jest raczej sympatycznym facetem.
Poprzez powieść Miniera bardzo wyraźnie widać, że jest
to człowiek oczytany, lubujący się w literaturze. Częste cytowanie, lub
wspominanie utworów literackich zgrabnie łączy się z fabułą i dodaje jej pewnej
delikatności, która świetnie wpływa na odbiór powieści. Da się również zauważyć
jakim wpływom uległ autor – czerpanie z Milczenia owiec Thomasa Harrisa
będzie wyraźne dla każdego, kto zna ten klasyk.
Bielszy
odcień śmierci to pozycja obowiązkowa dla
każdego, kto uważa się za fana gatunku. Świetna fabuła, mroczna atmosfera i
dobry warsztat – szkoda byłoby nie przeczytać takiej powieści. Ja w każdym
razie na pewno nie żałuję.
Moja ocena: 8/10
Autor: Bernard Minier
Tytuł: Bielszy odcień śmierci
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 512
Gatunek: kryminał, sensacja
Francuskiego kryminału nie czytałam jeszcze, ale jak czytam warto poznać tę książkę.
OdpowiedzUsuńWłaściwie jest to jedyny autor kryminałów z tego kraju, jakiego miałam okazję poznać. Jednak od razu zajął ważne miejsce w moim czytelniczym sercu. Wszystkie dotychczas wydane książki autora są dobre, choć pierwsza część stanowczo najlepsza :)
UsuńPierwsze słyszę. Jestem zaintrygowana:)
OdpowiedzUsuńOlu, to jeden z niewielu kryminałów, od których nie mogłam się oderwać - dosłownie. Skoro był już u Ciebie kryminał islandzki, to może czas na francuski? ;)
UsuńCzytałam w zeszłym roku, polecam jeszcze "Krąg" i "Nie gaś światła" , również tego samego autora. Wszystkie książki opowiadają o komendancie Servazie
OdpowiedzUsuńTeż mam lekturę tych książek za sobą i wszystkie trzymają poziom, choć "Bielszy odcień śmierci" nadal pozostaje moim faworytem :)
UsuńMam na ten tytuł ochotę od dawna, ale gdzieś trochę o nim zapomniałam, więc dziękuję za przypomnienie :) To logiczne poprowadzenie fabuły to duuży plus, podobnie jak klimat powieści.
OdpowiedzUsuńBardzo proszę i polecam się na przyszłość :) Ja właściwie rzucam się w ciemno na wszystko, co zostało wydane przez Miniera, więc z czystym sercem mogę go zarekomendować ;)
UsuńAch, koniecznie muszę to przeczytać... To znaczy... jakiś rok temu kupiłam sobie tą pozycję... i jakoś tak wyszło... że do dzisiaj jej nie przeczytałam... bo zawsze wypadały jakieś inne... Ale się poprawię, chociaż na razie jeszcze nie czuje "pociągu" do tej pozycji, żeby właśnie teraz ją przeczytać. Ale przypomniałaś mi o niej i zmotywowałaś, dzięki ci ;)
OdpowiedzUsuńDoskonale to rozumiem. U mnie też książki zalegają, przychodzą kolejne pozycje do recenzji a ja nie mogę zabrać się za to, co kiedyś kupiłam. Poczekaj w takim razie aż przyjdzie ten "pociąg" - będzie Ci się ją czytać jeszcze lepiej :) Książka idealna zwłaszcza na zimowe wieczory ;)
Usuń