Smutki i radości umierających
Pierwsza zasada dotycząca podejścia do debiutów brzmi: nie nastawiaj się na nic dobrego. Staram się jej trzymać, choć jak wiadomo nie zawsze się to udaje. Czasem winę za to ponoszą inni recenzenci, którzy zdążyli książkę wychwalić pod niebiosa, częściej jednak jest to sprawka wydawcy pragnącego zachęcić czytelnika sporą ilością pozytywnych opinii innych autorów. W przypadku powieści Stambacha nie mogę narzekać ani na jedno, ani na drugie – podeszłam do lektury z czystym umysłem. I całe szczęście.
Iwan Isajenko nienawidzi swojego życia.
Można powiedzieć, że każdy nastolatek przechodzi taki etap, jednak Iwan ma ku
temu szczególne powody. Chociażby fakt, że mieszka w Szpitalu dla Ciężko
Chorych Dzieci, nie ma matki ani ojca, co gorsza nie ma także nóg, jest tak
brzydki, że nie przez całe siedemnastoletnie życie skutecznie omija wszelkie
lustra, a jedyną osobą, z którą może normalnie porozmawiać jest siostra
Natalia. Jest też jego wybawicielką, gdyż zaopatruje go w literaturę piękną i
fachową, dzięki której Iwan rozwija swój umysł i pracuje nad ciętym językiem –
utrapieniem wszystkich pielęgniarek pracujących w placówce w Mozyrzu. Jednak
nareszcie coś zmienia się w życiu Iwana, a on, jak można się tego spodziewać,
nie jest z tego faktu zadowolony.
Nie czytam książek młodzieżowych. Co
więcej – unikam ich jak ognia. Kojarzą mi się z prostymi fabularnymi
rozwiązaniami, płaską wizją świata i całkowitym brakiem pogłębionej psychologii
postaci. Być może całkowicie się mylę, a niektóre młodzieżówki zaskakują
pomysłowością i wykonaniem. Nigdy jednak nie miałam zamiaru tego sprawdzać.
Nadal nie mam. Bo choć w którymś momencie przestraszyłam się, że Niewidzialne życie Iwana Isajenki to
typowa powieść dla młodzieży, a ja już dawno przestałam zaliczać się do tej
grupy wiekowej, autor poradził sobie z tematem na tyle, by książka o nastolatku
stała się historią bardziej uniwersalną. A przynajmniej oddziałującą na
wyobraźnię człowieka dorosłego (i, bądźmy szczerzy, czepialskiego).
Choć czytelnik już od pierwszych zdań wie,
że główny bohater najpierw zyskał odrobinę normalności, a następnie stracił ją
w zatrważająco szybkim tempie, z przyjemnością śledzimy poczynania Iwana, jego próbę
przedstawienia nam sytuacji w szpitalu, a także chęć opowiedzenia o swoim
smutnym życiu. Chęć, która narodziła się dopiero po śmierci Poliny – dziewczyny
o lepkich paluszkach i zamiłowaniu do zagranicznej muzyki rockowej. Jednak na
całe szczęście powieść Stambacha to nie tylko historia pierwszej miłości
skazanej na niepowodzenie. Gdyby tak było, z pewnością książkę rzuciłabym w
kąt, a autora zjechała od góry do dołu. Zamiast pójść na łatwiznę i ukazać
kwitnące uczucie między chorymi nastolatkami, Stambach postanawia oddać głos
Iwanowi, pozwolić mu prowadzić czytelnika po wszystkich zakamarkach Szpitala
dla Ciężko Chorych Dzieci w Mozyrzu. Dzięki temu wiemy o małym Maxie wygiętym w
łuk, cierpiącym i całkowicie zdanym na łaskę niezbyt czułych pielęgniarek, o
rudych bliźniaczkach – milczących, choć najwyraźniej porozumiewających się ze
sobą przez cały czas, o tym, że dyrektor placówki przychodzi nocami do swojego
gabinetu i długo zajmuje się najbardziej biuściastą pielęgniarką, o niezliczonych
butelkach wódki pochowanych w najdziwniejszych miejscach i wstrętnym jedzeniu,
które nie zmienia się nigdy. Wszystkie te szczegóły, tworzące monotonne życie
Iwana, pozwalają nam na rozgoszczenie się w szpitalu i przyglądaniu się
wszystkim przedziwnym wydarzeniom, które dla siedemnastoletniego chłopaka są
normą. Przez to tym lepiej widzimy, kiedy egzystencja zamienia się w coś
bardziej przypominającego życie – smutne, ale niepozbawione zwariowanego
piękna.
Istotnym elementem powieści jest
literatura. To ona zajmuje najważniejsze miejsce w życiu Iwana. Bułhakow,
Nabokov, Sołżenicyn, Gogol, Czechow – to tylko kilku autorów, których chłopak
pochłania każdego dnia. A na literaturze rosyjskiej się nie kończy. Iwan, dla
przyjemności i w celach badawczych czyta także Junga, interesuje się
psychologią, a następnie wypróbowuje swoje teorie na przychodzących do szpitala
psychologach. Przecież trzeba znaleźć sobie jakąś rozrywkę, prawda? Dzięki temu
Niewidzialne życie Iwana Isajenki przepełnione
jest nawiązaniami literackimi i smaczkami, które każdy mol książkowy będzie
czytał z uśmiechem na ustach.
Chociaż powieść Stambacha czytało mi się
zaskakująco przyjemnie, zabrakło mi w niej czegoś co sprawiłoby, że Niewidzialne życie Iwana Isajenki stałoby
się książką ważną, trudną do zapomnienia. Styl autora jest ciekawy, pełen
ironii i humoru, nie wystarczy jednak, bym za miesiąc czy dwa nadal pamiętała o
tym debiucie. Podobnie jest z samą tematyką i ostatecznym wydźwiękiem książki
(którego oczywiście nie zdradzę). To jak posmak czegoś przyjemnego, gdzieś na
początku języka, który jednak jest prawie niemożliwy do sprecyzowania. Niby
dobrze, ale jednak czegoś brak. Może jestem mało emocjonalna? A może po prostu
oczekuję od literatury czegoś więcej, niż całkiem interesująca historia o życiu
z piętnem choroby? W powieści Stambacha tkwi sporo tropów – za przykład niech
posłuży sama choroba Iwana, która jest konsekwencją wybuchu reaktora w
Czarnobylu – żaden z nich nie wyróżnia się jednak na tyle, bym mogła
powiedzieć, że jest to utwór głęboko skupiony na wielu kwestiach dotyczących jednostki
i społeczeństwa.
Jednak pomimo to Niewidzialne życie Iwana Isajenki mogę uznać za udany debiut,
interesujący i zabawny, ciepły w pewien przedziwny sposób. Zobaczymy co też
następnym razem przygotuje dla nas Scott Stambach. Mam nadzieję, że przebije
swoją pierwszą powieść, bo potencjału odmówić mu nie można.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość poznania chłopca z Mozyrza, dziękuję
Autor: Scott Stambach
Tytuł: Niewidzialne życie Iwana Isajenki
Data wydania: 15.11.2016
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 360