niedziela, 28 czerwca 2015

Próba skolonizowania Raju



Po głośnym Pi i jeszcze lepiej przyjętym Requiem dla snu w dorobku amerykańskiego reżysera pojawił się film nietypowy, przez jednych nazywany kiczowatym, przez innych – symbolicznym. Choć zdania są podzielone, widzowie zgadzają się co do jednego: Źródło różni się od tego, co wcześniej zaprezentował nam Aronofsky. Wystarczy przeczytać opis filmu by zrozumieć, że nie otrzymamy kolejnej historii o autodestrukcji, manii, która podstępnie wkrada się w ludzki umysł i niszczy go od środka. Tym razem reżyser skupił się na innego rodzaju obsesji, z którą radzi sobie w sposób znacznie różniący się od poprzednich produkcji.
            Marta Miś nazwała Źródło „melodramatem New Age” i byłabym w stanie przyznać jej rację, gdybym odbierała film Aronofsky’ego jednowymiarowo, jedynie na płaszczyźnie przedstawionej historii. Jednak dzieło amerykańskiego reżysera aż prosi się o to, by pobawić się odrobinę ze znaczeniem, poeksperymentować i powoli odkrywać nałożone na siebie warstwy. Symbolika wykorzystana w Źródle zobowiązuje nas bowiem do tego, by odkryć jej pierwotne konotacje lub też nadać jej nasz własny, subiektywny sens.
            Oglądając film Aronofsky’ego postrzegałam go przede wszystkim jako subtelną grę z ludzkim pragnieniem powrotu do Raju. Koncepcja ta wydaje się kusząca głównie ze względu na fakt, iż reżyser (świadomie lub też nie) nawiązuje do kulturowych wzorców, na których wyrasta proza realizmu magicznego. I nie chodzi wyłącznie o możliwe porównanie wykreowanego przez Aronofsky’ego świata do jednego z labiryntów Luisa Borgesa, w którym ani czas ani przestrzeń nie odgrywają większej roli. Aby zrozumieć asocjacje między Źródłem a realizmem magicznym, należy zdać sobie sprawę z tego, na jakim gruncie wyrosła owa literatura. Tomasz Pindel, autor książki Zjawy, szaleństwo i śmierć: Fantastyka i realizm magiczny w literaturze hispanoamerykańskiej, zwraca szczególną uwagę na historie opowiadane przez konkwistadorów przybyłych do Ameryki. Ich ugruntowane przeświadczenie o niesamowitości tego kraju, nabrało jeszcze większego rozmachu w chwili znalezienia się na nowym lądzie. Stąd też opowieści o Amazonkach, Pigmejach a także (a może nawet przede wszystkim) o Raju na ziemi, który według Kolumba miał znajdować się na terenach kontynentalnych położonych na południe od Hiszpanii. W obliczu takich faktów nie zadziwia więc to, że Aronofsky czyni właśnie konkwistadora jednym ze swoich bohaterów. Nie dziwi również otwierający Źródło cytat z Księgi Rodzaju, który niejako stał się mottem tego filmu: Wygnawszy zaś człowieka, Bóg postawił przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do drzewa życia (Rdz 3.24). Idąc tym tropem zauważamy, że wizja Aronofsky’ego ukazuje głębokie ludzkie przekonanie o istnieniu Raju na ziemi, które znane było człowiekowi od czasów biblijnych począwszy, a na przedstawionej przez reżysera przyszłości zakończywszy. Dlatego też tak istotnym było rozmieszczenie bohaterów w różnym czasie. Choć utożsamiają oni jedną osobę, graną przez jednego aktora, mają za zadanie wskazać pewien archetyp istniejący od wieków – archetyp podążania za nieśmiertelnością. W tym celu reżyser korzysta z wierzeń chrześcijańskich a także mitologii Majów, by następnie zakotwiczyć je w pewien sposób w nauce. W efekcie tych zabiegów Aronofsky ukazał transcendentalne problemy człowieka w trzech fazach rozwojowych: mistycznej, w której konkwistador zawierza magii i legendom, naukowej – gdy lekarz Tommy usilnie próbuje znaleźć lek na chorobę żony – a także buddyjskiej, gdy podróżnik stara się odnaleźć krainę umarłych, Xibalbę, którą utożsamić można z osiągnięciem stanu nirwany. W ten sposób wskazuje również na różnorakie pojmowanie Raju, które jednak w każdej z wizji łączy się ze zmysłowym postrzeganiem. Można go poczuć, dotknąć, jest konkretnym, nie zaś symbolicznym miejscem, które istnieje przede wszystkim w wierzeniach. Najbardziej mistyczne pojęcie Raju zostaje przedstawione w części współczesnej, w której jest on identyfikowany z uczuciem – miłością wieczną i niepoddającą się żadnym klasyfikacjom. Kolejne dwie płaszczyzny, historyczna i futurystyczna, dotyczą konkretnych miejsc, aczkolwiek również silnie powiązanych z miłością i przywiązaniem. Osiągamy niebo prawdziwie kochając – tego typu frazes mógł wymóc na pani Miś nazwanie filmu Aronofsky’ego melodramatem. Jak jednak widać, ten truizm jest tylko pierwszą warstwą, mało ambitnym zewnętrzem, które mogłoby odrzucić wielu widzów. 

            Choć na koncepcji Źródła jako gry z archetypem można by zakończyć interpretację, która prawdopodobnie byłaby równie dobra jak każda inna, postanowiłam obejrzeć film po raz enty i przyjrzeć mu się całościowo, starając się odnaleźć to, czego nie zauważałam wcześniej. Z racji że film Aronofsky’ego jest dziełem symbolicznym i intertekstualnym, próba odczytania go w sposób inny niż poprzedni okazała się owocna. 
            Trop konkwistadora, który w początkowej fazie zapoznawania się z filmem wydał mi się niezbyt ciekawy, po kolejnym seansie stał się dużo bardziej interesujący głównie ze względu na fakt, iż wiąże się on niewątpliwie z problematyką siły. Zbrojna walka usprawiedliwiana misją nawracania ciemnego ludu na jedyną i prawdziwą religię, w wizji Aronofsky’ego zmienia się subtelnie, acz znacząco. Tym razem celem staje się Raj, który podbić można wyłącznie przedzierając się przez hordy Majów – a zatem obcych – i pokonując mistyka innej religii. Nikt nawet nie próbuje usprawiedliwiać walki dwóch światopoglądów. Konkwistador pragnie jedynie uratować ukochaną królową i swój kraj, poznając przy tym tajemnicę nieśmiertelności. Samcza siła nie liczy się z nikim ani niczym, określa swój cel i brnie w jego kierunku za wszelką cenę starając się go osiągnąć. Płaszczyzna historyczna najdosadniej ukazuje perspektywę męskiej zaborczości i agresywnej, pierwotnej siły, która ma doprowadzić do jednego: do kolonizacji. Raj, miejsce święte, wyobrażane chyba w każdej kulturze, tu zostaje całkowicie obdarte ze swojej świętości, staje się tylko środkiem do spełnienia egoistycznych zachcianek konkwistadora.
            Podobnie sprawy mają się we współczesnej części, w której lekarz Tommy usilnie stara się wynaleźć lek mogący uratować jego żonę. W tym przypadku narzędziem kolonizacji a jednocześnie tym, co uosabia siłę, staje się nauka. Chęć odnalezienia leku na raka zmienia się w próbę zwalczenia śmierci, która w tej płaszczyźnie czasowej przedstawiona zostaje jako choroba. Właśnie za pomocą nauki, narzędzi chirurgicznych, Tommy stara się zdobyć Raj, a właściwie wyszarpnąć go dla siebie i swojej żony. Świętość jest tu ukazana jako obsesyjna chęć kochania w nieskończoność. Zaborczość głównego bohatera kontrastuje ze spokojem i opanowaniem Izzy, która godzi się ze śmiercią, odnajdując w niej jedyną możliwą drogę na dotarcie do Raju.
            Ostatnim i najmniej oczywistym wskazaniem na problematykę siły aspektem, jest historia podróżnika. Choć początkowo zdawać by się mogło, iż stara się on żyć w zgodzie ze wszystkimi zasadami kosmosu, tkwi w nim żal i niestłumiona frustracja. Stracił kobietę, którą kochał, a teraz pragnie ją odzyskać. W opowieści o podróżniku odnaleźć można echa mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Tak jak zrozpaczony Orfeusz, bohater Źródła stara się dostać do umierającej gwiazdy, by żyć wiecznie u boku swojej ukochanej. Brak mu jednak cierpliwości i owego pogodzenia się z losem, który umożliwił Izzy dotarcie do Raju. Siła i gwałtowność zwyciężają – drzewo, które symbolizuje ukochaną, zaczyna obumierać przed czasem.

            Delikatność i agresja, kobieta i mężczyzna – Aronofsky ukazuje te dwa skrajnie różne elementy w relacji symbiotycznej. Jedno nie może żyć bez drugiego, choć pogodzona ze śmiercią kobieta jest o wiele spokojniejsza o swoją bytność poza znanym sobie światem. Dlatego też to właśnie jej udaje się dotrzeć do świętości. Nie poprzez siłę, nie poprzez próbę skolonizowania Raju, lecz właśnie dzięki spokojowi ducha i czystości intencji. Ten stan rzeczy został doskonale ukazany w subtelnej grze światła i ciemności. Chwile, w których na ekranie pojawia się postać Izzy, przypominają bardziej idylliczną bajkę niż dramat dotykający problematyki śmierci. Rachel Weisz, odtwórczyni roli Izzy, przez większość czasu ubrana jest na biało, nie raz widzimy ją również wśród śniegu lub (w płaszczyźnie historycznej) w pięknej, białej komnacie królewskiej. Jasność jest jej wierną towarzyszką, pojawia się zawsze wraz z nią. Z kolei ciemność jest domeną mężczyzny. Tommy (lub Thomas) dotyka jasności wyłącznie w tych chwilach, w których towarzyszy swojej partnerce. To momenty niewymuszonej siłą świętości, która kryje się w ogromnym uczuciu. Cała reszta pozostaje zasnuta ciemnymi barwami. W obrazie Aronofsky’ego dominują brąz i czerń, zwłaszcza w płaszczyźnie fantastycznej, w której podróżnik otoczony jest przez ciemność kosmosu. Ta sprawna gra kolorem, w której ukazuje się ogromna dbałość reżysera o szczegóły, staje się ogromnie znacząca podczas próby zrozumienia filmu, w którym szary, ciemny człowiek, stara się dotknąć świętości.

            Jak jednak kończy się próba skolonizowania Raju? Po raz kolejny – najwyraźniej ukazuje to historia konkwistadora, w którym w sposób najbardziej dosadny uaktywnia się ów gest siły. Próba zadania gwałtu drzewu życia kończy się... odnalezieniem nieśmiertelności. Jednak wieczne życie nie zawsze jest tym, czego człowiek naprawdę pragnie. Agresywność skutkuje śmiercią, złączeniem się z ziemią i naturą otaczającą drzewo życia. Choć konkwistador okazuje zdziwienie i ból, jego przyszłe wcielenia potrafią pogodzić się z myślą, że śmierć jest jedynym możliwym sposobem na to, by dotrzeć do Raju. Podróżnik zrasta się ze swoją ukochaną i wybucha, tak jak Xibalba, dosięgając życia wiecznego. Tommy sadzi drzewo na grobie żony, pozwalając jej duszy żyć dalej. Mężczyzna w filmie Aronofsky’ego uczy się, że świętości nie da się podbić, należy na nią zasłużyć – delikatnością i spokojem, ale przede wszystkim akceptacją.
            Może życie jest jak pudełko czekoladek, ale dzieło Darrena Aronofsky’ego dużo bardziej przypomina lynchowskie niebieskie pudełko lub też walizkę z kultowego już filmu Quentina Tarantino. Jest tak samo zastanawiające i fascynujące, jednak przede wszystkim dopuszcza ogromną ilość interpretacji. Nadal nie wiem, co uda mi się w nim znaleźć następnym razem.

2 komentarze:

  1. Hmm nie jestem pewna czy by mi się spodobało, a dziwnym trafem często jak jest możliwość, aby dany film pokochać albo go znienawidzić trafiam do tej drugiej grupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście film jest raczej specyficzny i z tego, co o nim czytałam, sporo jest osób, które traktują go jako przerost formy nad treścią. Jednak myślę, że każdy mógłby znaleźć w nim jakąś wartość dla siebie. Poza tym ma jeden z najbardziej magicznych soundtracków jakie znam :)

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)