Nihil novi
Literatura kryminalna niedawno przeżywała prawdziwy boom, lecz teraz trudno znaleźć powieść, która dawałaby czytelnikowi coś świeżego i pomysłowego. Zamiast tego po raz kolejny czytamy o policjancie/detektywie alkoholiku, traumie z przeszłości i mordercy z problemami. Wykolejony Krefelda nie wyróżnia się zupełnie niczym na tle kryminałów, jakie zostały napisane w ostatnich latach.
Detektyw Thomas „Ravn” Ravnsholdt nie ma
zbyt wiele do roboty, od kiedy został wysłany na przymusowy urlop. Upija się
więc w swojej ulubionej knajpce, by od rana zająć się leczeniem kaca. Pewnego
dnia zostaje poproszony o wyszukanie informacji na temat zaginionej dziewczyny,
Maszy. Ravn niechętnie przystępuje do zadania, lecz szybko trafia na niewyraźne
tropy, które prowadzą go dalej – w świat niewolnictwa i prostytucji.
Brzmi znajomo? Nic w tym dziwnego. Krefeld
nie dodaje nic od siebie, tworzy swoją powieść w sposób najbardziej sztampowy z
możliwych. Jeśli domyślicie się wszystkiego już po kilku rozdziałach, nie
znaczy to niestety, że jesteście ponadprzeciętnie spostrzegawczy. Wystarczy
przeczytać jeden kryminał, by załapać o co chodzi w tej grze.
Ale tradycyjnie zacznijmy od plusów, a
właściwie od plusa – ponieważ w tym przypadku odnalazłam tylko jeden. Wykolejony
nie jest źle napisany. I chwała autorowi za to, bo gdyby do nijakiej fabuły
dodał fatalny styl i całkowity brak umiejętności pisarskich, jestem pewna, że
nie przebrnęłabym przez ponad 300 stron. Powieść Krefelda czyta się dobrze
(pomijając oczywiście wszelkie braki fabularne czy rosnące niezadowolenie
związane z poprowadzeniem postaci), autor nie wpuszcza nas na mielizny opisów
ani zbyt długich wywodów czy rozważań głównego bohatera. Akcja toczy się
sprawnie, choć niestety bez żadnych zaskoczeń. Ot, książka którą przeczytacie i
po chwili o niej zapomnicie.
Na tym mogłabym już zakończyć. Przecież
jeśli nie mamy nic miłego do powiedzenia, lepiej siedzieć cicho... A jednak
trudno się powstrzymać przed wciśnięciem kilku szpilek w sam środek Wykolejonego.
Autor prowadzi swoją powieść trzema
torami. Poznajemy zatem historię Maszy – „uprowadzonej” dziewczyny – Ravna,
naszego dzielnego detektywa, a także małego Erika. Nie trzeba być Sherlockiem,
aby domyślić się, że coś tu nie gra. Jednak Krefeld dalej ciągnie swoją
przewidywalną grę z czytelnikiem, który dawno jest już na mecie i czeka z
niecierpliwością, aż dotrze tam również sam twórca. Problem tkwi jednak nie
tylko w tym, że fabuła jest przejrzysta od samego początku, ale także w tym, że
ma spore dziury. Nie chodzi mi o dziury logiczne, bo tu autor jakoś sobie
poradził (aczkolwiek motyw z seryjnym mordercą nie jest zbyt spójny). Mam na
myśli przede wszystkim samo prowadzenie historii, to, w jaki sposób nasz
bohater natrafia na sprawę a następnie na tropy. Wszystko jest kwestią
przypadku a sam Ravn nie ma szansy, by pochwalić się dedukcją. Ślepy los prowadzi
go z punktu A do punktu B, by następnie pchnąć go na rozwiązanie całej sprawy.
Autor poszedł na łatwiznę – zamiast dopracować intrygę kryminalną, którą
próbuje nam sprzedać, wolał obdarzyć bohatera dobrym nosem i niespotykanym
szczęściem do odnajdywania śladów zbrodni.
Sam Ravn to osobny rozdział upadku tej
powieści. Wiemy już, że jest genialnym detektywem o szczęściu, którego
pozazdrościłby mu podkuty słoń z podniesioną trąbą, który wdepnął w
czterolistną koniczynę. Oczywiście jest także zdeptanym przez życie
człowiekiem, który przeżył śmierć swojej ukochanej, co popchnęło go w otchłań
szaleństwa i alkoholowego zamroczenia. Banał banałem popychany. Jednak oprócz
tego Krefeld nie obdarzył swojego bohatera żadną cechą, która wyróżniałaby go w
tłumie książkowych policjantów. Ravn jest nijaki – to pierwsze słowo, które
przychodzi mi na myśl. Kiedy czytałam Wykolejonego z każdą stroną
zastanawiałam się, co myślał sobie autor, tworząc tak płaską i pozbawioną
jakichkolwiek rysów charakterologicznych postać. Może chciał, by Ravn był
nieodgadniony? Tajemniczy? Cóż, nie wyszło.
Aby nie pastwić się zbyt długo nad Wykolejonym
przejdźmy do ostatniego punktu, jakim jest historia psychopatycznego
mordercy. Dowiadujemy się o nim już w prologu, gdy pracownik wysypiska
odnajduje białego anioła – kolejną ofiarę grasującego po Sztokholmie
zabójcy. A potem... zapominamy o nim, bo nie jest on nawet wspominany przez
samego autora. Oczywiście wiemy kto zabija, tego nie trudno się domyślić. Nie
wiemy jednak dlaczego. Krefeld po raz kolejny postanowił ułatwić sobie życie.
Wymyślił mordercę, by książkę można było zaklasyfikować jako kryminał.
Postanowił jednak nie pisać o nim zbyt wiele, ani nie obdarzać go choćby
szczątkiem psychicznej głębi czy chociażby motywem zbrodni. Dlatego wiemy
tylko, że stało się coś (o tym, co się stało dowiecie się jeśli przeczytacie
książkę) a później BUM mamy gotowego psychopatę. Jakież to proste.
Nie powiem, by Wykolejony mnie
zawiódł – nie miałam bowiem żadnych oczekiwań względem tej książki. Wiem jednak
na pewno, że nie sięgnę po następną powieść pana Krefelda, nawet w celu
sprawdzenia czy udało mu się wymyślić lepszą fabułę, bądź dopracować bohatera. Wykolejony
był stratą czasu, a przecież czas to pieniądz.
Moja ocena: 3/10
Autor: Michael Katz Krefeld
Tytuł: Wykolejony
Data wydania: 5 czerwca 2014
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 368
Gatunek: kryminał
Piszesz wciągajaco, czy mogła byś pisać na innym tle bo zlewają sie litery moje oczy sa stare.
OdpowiedzUsuńHmm, skoro litery się zlewają, rzeczywiście będę musiała pomyśleć nad innym tłem :)
Usuń