Po głośnym Pi i jeszcze lepiej przyjętym Requiem
dla snu w dorobku amerykańskiego reżysera pojawił się film nietypowy, przez
jednych nazywany kiczowatym, przez innych – symbolicznym. Choć zdania są
podzielone, widzowie zgadzają się co do jednego: Źródło różni się od tego, co wcześniej zaprezentował nam Aronofsky.
Wystarczy przeczytać opis filmu by zrozumieć, że nie otrzymamy kolejnej
historii o autodestrukcji, manii, która podstępnie wkrada się w ludzki umysł i
niszczy go od środka. Tym razem reżyser skupił się na innego rodzaju obsesji, z
którą radzi sobie w sposób znacznie różniący się od poprzednich produkcji.
Marta
Miś nazwała Źródło „melodramatem New
Age” i byłabym w stanie przyznać jej rację, gdybym odbierała film Aronofsky’ego
jednowymiarowo, jedynie na płaszczyźnie przedstawionej historii. Jednak dzieło
amerykańskiego reżysera aż prosi się o to, by pobawić się odrobinę ze
znaczeniem, poeksperymentować i powoli odkrywać nałożone na siebie warstwy.
Symbolika wykorzystana w Źródle zobowiązuje
nas bowiem do tego, by odkryć jej pierwotne konotacje lub też nadać jej nasz
własny, subiektywny sens.
Oglądając
film Aronofsky’ego postrzegałam go przede wszystkim jako subtelną grę z ludzkim
pragnieniem powrotu do Raju. Koncepcja ta wydaje się kusząca głównie ze względu
na fakt, iż reżyser (świadomie lub też nie) nawiązuje do kulturowych wzorców,
na których wyrasta proza realizmu magicznego. I nie chodzi wyłącznie o możliwe
porównanie wykreowanego przez Aronofsky’ego świata do jednego z labiryntów
Luisa Borgesa, w którym ani czas ani przestrzeń nie odgrywają większej roli.
Aby zrozumieć asocjacje między Źródłem a
realizmem magicznym, należy zdać sobie sprawę z tego, na jakim gruncie wyrosła
owa literatura. Tomasz Pindel, autor książki Zjawy, szaleństwo i śmierć: Fantastyka i realizm magiczny w literaturze
hispanoamerykańskiej, zwraca szczególną uwagę na historie opowiadane przez
konkwistadorów przybyłych do Ameryki. Ich ugruntowane przeświadczenie o
niesamowitości tego kraju, nabrało jeszcze większego rozmachu w chwili
znalezienia się na nowym lądzie. Stąd też opowieści o Amazonkach, Pigmejach a
także (a może nawet przede wszystkim) o Raju na ziemi, który według Kolumba
miał znajdować się na terenach kontynentalnych położonych na południe od
Hiszpanii. W obliczu takich faktów nie zadziwia więc to, że Aronofsky czyni
właśnie konkwistadora jednym ze swoich bohaterów. Nie dziwi również otwierający
Źródło cytat z Księgi Rodzaju, który
niejako stał się mottem tego filmu: Wygnawszy zaś człowieka, Bóg postawił
przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do
drzewa życia (Rdz 3.24). Idąc tym tropem zauważamy, że wizja Aronofsky’ego
ukazuje głębokie ludzkie przekonanie o istnieniu Raju na ziemi, które znane
było człowiekowi od czasów biblijnych począwszy, a na przedstawionej przez
reżysera przyszłości zakończywszy. Dlatego też tak istotnym było rozmieszczenie
bohaterów w różnym czasie. Choć utożsamiają oni jedną osobę, graną przez
jednego aktora, mają za zadanie wskazać pewien archetyp istniejący od wieków –
archetyp podążania za nieśmiertelnością. W tym celu reżyser korzysta z wierzeń
chrześcijańskich a także mitologii Majów, by następnie zakotwiczyć je w
pewien sposób w nauce. W efekcie tych zabiegów Aronofsky ukazał
transcendentalne problemy człowieka w trzech fazach rozwojowych: mistycznej, w
której konkwistador zawierza magii i legendom, naukowej – gdy lekarz Tommy
usilnie próbuje znaleźć lek na chorobę żony – a także buddyjskiej, gdy podróżnik
stara się odnaleźć krainę umarłych, Xibalbę, którą utożsamić można z
osiągnięciem stanu nirwany. W ten sposób wskazuje również na różnorakie
pojmowanie Raju, które jednak w każdej z wizji łączy się ze zmysłowym
postrzeganiem. Można go poczuć, dotknąć, jest konkretnym, nie zaś symbolicznym
miejscem, które istnieje przede wszystkim w wierzeniach. Najbardziej mistyczne
pojęcie Raju zostaje przedstawione w części współczesnej, w której jest on
identyfikowany z uczuciem – miłością wieczną i niepoddającą się żadnym
klasyfikacjom. Kolejne dwie płaszczyzny, historyczna i futurystyczna, dotyczą
konkretnych miejsc, aczkolwiek również silnie powiązanych z miłością i
przywiązaniem. Osiągamy niebo prawdziwie kochając – tego typu frazes mógł wymóc
na pani Miś nazwanie filmu Aronofsky’ego melodramatem. Jak jednak widać, ten
truizm jest tylko pierwszą warstwą, mało ambitnym zewnętrzem, które mogłoby
odrzucić wielu widzów.
Choć
na koncepcji Źródła jako gry z
archetypem można by zakończyć interpretację, która prawdopodobnie byłaby równie
dobra jak każda inna, postanowiłam obejrzeć film po raz enty i przyjrzeć mu się
całościowo, starając się odnaleźć to, czego nie zauważałam wcześniej. Z racji
że film Aronofsky’ego jest dziełem symbolicznym i intertekstualnym, próba
odczytania go w sposób inny niż poprzedni okazała się owocna.
Trop
konkwistadora, który w początkowej fazie zapoznawania się z filmem wydał mi się
niezbyt ciekawy, po kolejnym seansie stał się dużo bardziej interesujący
głównie ze względu na fakt, iż wiąże się on niewątpliwie z problematyką siły.
Zbrojna walka usprawiedliwiana misją nawracania ciemnego ludu na jedyną i
prawdziwą religię, w wizji Aronofsky’ego zmienia się subtelnie, acz znacząco.
Tym razem celem staje się Raj, który podbić można wyłącznie przedzierając się
przez hordy Majów – a zatem obcych – i pokonując mistyka innej religii. Nikt
nawet nie próbuje usprawiedliwiać walki dwóch światopoglądów. Konkwistador
pragnie jedynie uratować ukochaną królową i swój kraj, poznając przy tym
tajemnicę nieśmiertelności. Samcza siła nie liczy się z nikim ani niczym,
określa swój cel i brnie w jego kierunku za wszelką cenę starając się go osiągnąć.
Płaszczyzna historyczna najdosadniej ukazuje perspektywę męskiej zaborczości i
agresywnej, pierwotnej siły, która ma doprowadzić do jednego: do kolonizacji.
Raj, miejsce święte, wyobrażane chyba w każdej kulturze, tu zostaje całkowicie
obdarte ze swojej świętości, staje się tylko środkiem do spełnienia
egoistycznych zachcianek konkwistadora.
Podobnie
sprawy mają się we współczesnej części, w której lekarz Tommy usilnie stara się
wynaleźć lek mogący uratować jego żonę. W tym przypadku narzędziem kolonizacji
a jednocześnie tym, co uosabia siłę, staje się nauka. Chęć odnalezienia leku na
raka zmienia się w próbę zwalczenia śmierci, która w tej płaszczyźnie czasowej
przedstawiona zostaje jako choroba. Właśnie za pomocą nauki, narzędzi
chirurgicznych, Tommy stara się zdobyć Raj, a właściwie wyszarpnąć go dla
siebie i swojej żony. Świętość jest tu ukazana jako obsesyjna chęć kochania w
nieskończoność. Zaborczość głównego bohatera kontrastuje ze spokojem i
opanowaniem Izzy, która godzi się ze śmiercią, odnajdując w niej jedyną możliwą
drogę na dotarcie do Raju.
Ostatnim
i najmniej oczywistym wskazaniem na problematykę siły aspektem, jest historia
podróżnika. Choć początkowo zdawać by się mogło, iż stara się on żyć w zgodzie
ze wszystkimi zasadami kosmosu, tkwi w nim żal i niestłumiona frustracja.
Stracił kobietę, którą kochał, a teraz pragnie ją odzyskać. W opowieści o
podróżniku odnaleźć można echa mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Tak jak zrozpaczony
Orfeusz, bohater Źródła stara się
dostać do umierającej gwiazdy, by żyć wiecznie u boku swojej ukochanej. Brak mu
jednak cierpliwości i owego pogodzenia się z losem, który umożliwił Izzy
dotarcie do Raju. Siła i gwałtowność zwyciężają – drzewo, które symbolizuje
ukochaną, zaczyna obumierać przed czasem.
Delikatność
i agresja, kobieta i mężczyzna – Aronofsky ukazuje te dwa skrajnie różne
elementy w relacji symbiotycznej. Jedno nie może żyć bez drugiego, choć
pogodzona ze śmiercią kobieta jest o wiele spokojniejsza o swoją bytność poza
znanym sobie światem. Dlatego też to właśnie jej udaje się dotrzeć do
świętości. Nie poprzez siłę, nie poprzez próbę skolonizowania Raju, lecz
właśnie dzięki spokojowi ducha i czystości intencji. Ten stan rzeczy został
doskonale ukazany w subtelnej grze światła i ciemności. Chwile, w których na
ekranie pojawia się postać Izzy, przypominają bardziej idylliczną bajkę niż
dramat dotykający problematyki śmierci. Rachel Weisz, odtwórczyni roli Izzy,
przez większość czasu ubrana jest na biało, nie raz widzimy ją również wśród
śniegu lub (w płaszczyźnie historycznej) w pięknej, białej komnacie
królewskiej. Jasność jest jej wierną towarzyszką, pojawia się zawsze wraz z
nią. Z kolei ciemność jest domeną mężczyzny. Tommy (lub Thomas) dotyka jasności
wyłącznie w tych chwilach, w których towarzyszy swojej partnerce. To momenty
niewymuszonej siłą świętości, która kryje się w ogromnym uczuciu. Cała reszta
pozostaje zasnuta ciemnymi barwami. W obrazie Aronofsky’ego dominują brąz i
czerń, zwłaszcza w płaszczyźnie fantastycznej, w której podróżnik otoczony jest
przez ciemność kosmosu. Ta sprawna gra kolorem, w której ukazuje się ogromna
dbałość reżysera o szczegóły, staje się ogromnie znacząca podczas próby
zrozumienia filmu, w którym szary, ciemny człowiek, stara się dotknąć
świętości.
Jak
jednak kończy się próba skolonizowania Raju? Po raz kolejny – najwyraźniej
ukazuje to historia konkwistadora, w którym w sposób najbardziej dosadny
uaktywnia się ów gest siły. Próba zadania gwałtu drzewu życia kończy się...
odnalezieniem nieśmiertelności. Jednak wieczne życie nie zawsze jest tym, czego
człowiek naprawdę pragnie. Agresywność skutkuje śmiercią, złączeniem się z
ziemią i naturą otaczającą drzewo życia. Choć konkwistador okazuje zdziwienie i
ból, jego przyszłe wcielenia potrafią pogodzić się z myślą, że śmierć jest
jedynym możliwym sposobem na to, by dotrzeć do Raju. Podróżnik zrasta się ze
swoją ukochaną i wybucha, tak jak Xibalba, dosięgając życia wiecznego. Tommy
sadzi drzewo na grobie żony, pozwalając jej duszy żyć dalej. Mężczyzna w filmie
Aronofsky’ego uczy się, że świętości nie da się podbić, należy na nią zasłużyć
– delikatnością i spokojem, ale przede wszystkim akceptacją.
Może
życie jest jak pudełko czekoladek, ale dzieło Darrena Aronofsky’ego dużo bardziej przypomina lynchowskie
niebieskie pudełko lub też walizkę z kultowego już filmu Quentina Tarantino.
Jest tak samo zastanawiające i fascynujące, jednak przede wszystkim dopuszcza
ogromną ilość interpretacji. Nadal nie wiem, co uda mi się w nim znaleźć
następnym razem.
Hmm nie jestem pewna czy by mi się spodobało, a dziwnym trafem często jak jest możliwość, aby dany film pokochać albo go znienawidzić trafiam do tej drugiej grupy.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście film jest raczej specyficzny i z tego, co o nim czytałam, sporo jest osób, które traktują go jako przerost formy nad treścią. Jednak myślę, że każdy mógłby znaleźć w nim jakąś wartość dla siebie. Poza tym ma jeden z najbardziej magicznych soundtracków jakie znam :)
Usuń