O sztuce fałszerstwa
Czym różni się geniusz od zwykłego artysty? Kto ma prawo orzekać o wielkości twórcy i jak długo musimy czekać, by nazwać obraz czy utwór arcydziełem? Człowiek od wieków spiera się z historią i różnymi środowiskami artystycznymi, by wyznaczyć dzieło niezaprzeczalnie doskonałe, świadczące o boskiej iskrze, umiejętnościach przekraczających ludzkie pojęcie. Pewne nazwiska stały się ikonami, uznawanymi bezdyskusyjnie za Artystów przez wielkie A. Co jednak jeśli znajdzie się ktoś, kto w sposób wręcz mistrzowski, a jednocześnie sprytny, wykorzysta zamiłowanie człowieka do wielkich nazwisk? Gdy perfekcyjnie dopracuje nie tylko dzieło, ale także sygnaturę? Wtedy powstaje fałszerstwo – idealne wykorzystanie własnych umiejętności i ludzkiej naiwności.
Henricus van Megeeren (znany jako Han) okazał
się fałszerzem prawie doskonałym, człowiekiem, w którym pragnienie wielkości
kłóciło się z pragnieniem zemsty. W pewnym momencie te dwa uczucia przestały
się zwalczać i zaczęły współpracować, tworząc prawdziwą mistyfikację, która
miała nie tylko doprowadzić artystę do największych muzeów Holandii, ale także
zniszczyć wiarygodność jego śmiertelnych wrogów – krytyków. To ja byłem Vermeerem jest historią
niedocenionego malarza, który fałszerstwo wyniósł na poziom sztuki.
Losy van Megeerena mogłyby wzruszyć
niejednego czytelnika. Młody Han, zakochany w malarstwie, pragnął jedynie
akceptacji ojca, który – jak przystało na pragmatycznego nauczyciela –
oczekiwał od swoich dzieci czegoś więcej, niż wielkich marzeń o malarstwie.
Doskonałym przykładem jego nieustępliwości jest historia najstarszego z
rodzeństwa, Hermanna, który pomimo ucieczki z seminarium i wielkiej niechęci do
przyjęcia święceń, został tam odesłany z
powrotem przez własnego ojca, który już niebawem miał dowiedzieć się o jego
śmierci. Nieustępliwość Henricusa seniora była jednak tak wielka, jak chęć
wolności jego syna. Henricus junior już niebawem miał zajmować się malarstwem,
całkowicie zaniedbując naukę architektury, na którą z bólem zgodził się
pragmatyczny rodzic. Han bardzo szybko odnalazł się w artystycznym światku,
choć więcej czasu spędzał na piciu i balowaniu z przyjaciółmi, niż
malowaniu. Jego życie szybko nabrało rozpędu, gdy poznał swoją pierwszą żonę –
kobietę, która jako pierwsza uwierzyła w jego talent i utwierdziła w
przekonaniu o jego wielkości.
Wynne przedstawia nam van Megeerena jako
malarza, który urodził się w niewłaściwym czasie. Rok 1889, w którym Han
pojawił się na świecie, był istotny dla współczesnego malarstwa. To rok, w
którym Picasso stworzył swoje pierwsze dzieło, w którym Matisse wstąpił do
klasy malarstwa, w którym Gauguin odstąpił od impresjonistów. Jednak dla van
Megeerena sztuka współczesna była równie istotna, jak zeszłoroczny śnieg. Była
to jedna z przyczyn, dla których nie był w stanie zadowolić krytyków swoją
twórczością, która w ich mniemaniu była ładna, choć mało oryginalna. Drugim z
powodów było ogromne zamiłowanie Hana do cudzych żon. Artysta bardzo szybko
przekonał się, że nie powinien znieważać krytyka, bo krytyk nie pozostanie mu
dłużny.
Autor w sposób niesamowicie wciągający i
barwny opisuje postać, która zachwyca i zniesmacza jednocześnie. Zachowanie van
Megeerena – patologicznego kłamcy, alkoholika i morfinisty, doskonałego
malarza, pełnego samozaparcia, by ośmieszyć swoich wrogów – jest zarówno
skandaliczne i fascynujące, a przy tym zmuszające do zastanowienia nad naturą
człowieka. Jak wielkie może być przekonanie o własnej wielkości i jak ogromna
może być nienawiść do ludzi, którzy tego samozwańczego geniusza mieszają z
błotem? Han, który okazał się zdolnym choć leniwym twórcą, wzniósł się na
wyżyny swoich umiejętności malarskich i chemicznych, nie tylko po to, by zdobyć
pieniądze, ale przede wszystkim w celu zniszczenia autorytetów, które śmiały
skreślić jego talent. To ja byłem Vermeerem jest
zaskakującym portretem malarza zdolnego do wszystkiego, by osiągnąć zamierzony
cel.
Frank Wynne, chociaż w żaden sposób nie
usprawiedliwia van Megeerena, również niezbyt pozytywnie przedstawia krytyków i
historyków sztuki, zachwyconych doskonale podrobioną sygnaturą i ślepo podążających za genialnym fałszerzem, który z łatwością wprowadził ich
w misternie zastawiona pułapkę. Autor wprost mówi o artystycznym światku jako o
wiosce, w której wszyscy wszystko wiedzą, a osoba z zewnątrz nie ma możliwości,
by przedostać się do tego hermetycznego środowiska. Popadający w samozachwyt
krytycy, będący tak naprawdę jedynym sędzią orzekającym o znaczeniu danego
dzieła dla historii sztuki, nie nauczyli się jednak niczego z lekcji, którą
pragnął przekazać im van Megeeren.
To
ja byłem Vermeerem jest zaskakująco wciągającą zbeletryzowaną
biografią, którą z przyjemnością połknęłam w jeden dzień. Cudownie nakreślona
postać niedocenionego artysty i utalentowanego fałszerza, historia rodem z
hollywoodzkiego filmu i wielka sztuka, będąca w samym środku akcji. Smakowita
rzecz – nie tylko dla wielbicieli Vermeera.
Moja ocena:
7,5/10
Za możliwość przeczytania historii wielkiego fałszerza i rasowego łgarza dziękuję
Autor: Frank Wynne
Tytuł: To ja byłem Vermeerem. Narodziny i
upadek największego fałszerza XX wieku.
Data wydania: 10.05.2016 (wznowienie)
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 280
Ciekawe życie tego malarza gwarantuje interesującą biografię;) mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję przeczytać;)
OdpowiedzUsuńJest ciekawie a do tego wszystko zostało sprawnie napisane, więc lektura płynie niesamowicie przyjemnie :)
Usuńnie spotkałam się z tym tytułem, ale jest interesujący... zaciekawił mnie niemal od razu. Chętnie się za książką rozejrzę 😉
OdpowiedzUsuńZ tego co wiem książka była już wydana, ale strasznie trudno dostępna. Teraz Rebis wznowił ją w pięknej oprawie graficznej, więc aż chce się ją mieć na półeczce :)
UsuńTo rzeczywiście fascynująca historia. Życie van Megeerena poznałam dzięki innej książce polskiego autora Przemysława Słowińskiego, o której pisałam na moim blogu. Może kiedyś sięgnę po książkę ,,To ja byłem Vermeerem" i porównam dwa sposoby opowiedzenia tej samej biografii.
OdpowiedzUsuńWidziałam tę biografię i z chęcią sięgnę także po nią. Historia van Megeerena jest niesamowita - szkoda, że malarz urodził się w nieodpowiednim czasie. "To ja byłem Vermeerem" jest zbeletryzowaną biografią, więc z pewnością nie każdemu będzie to odpowiadać.
UsuńEch. Czemuż tylu malarzy musiało mieć coś wspólnego z morfina...
OdpowiedzUsuńCóż, widocznie pogłębia doznania artystyczne.
UsuńDawno nie czytałam już żadnej biografii, ale ta mnie dość mocno zaciekawiła. Mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńRównież mam taką nadzieję. Mnie porwała i myślę, że nietrudno jest zakochać się w tej niesamowitej historii :)
UsuńPowieści związane z malarstwem jakoś szczególnie mnie nie interesują, ale przyznam, że tę książkę z chęcią bym przeczytała :)
OdpowiedzUsuńMalarstwo to jedno, zazdrość i osiąganie sukcesu poprzez oszustwo to coś innego. Myślę, że nie jest to książka tylko dla fanów sztuki:)
UsuńUwielbiam taką płynność w biografiach, to tylko wzmacnia moje zainteresowanie i chęć zdobywania wiedzy, a pomyśleć, że kiedyś nie przepadałam za tym gatunkiem literackim, a dziś nie umiem obok niego przejść obojętnie. :)
OdpowiedzUsuńW takim razie mamy bardzo podobnie - ja również do niedawna nie odnajdywałam przyjemności w czytaniu biografii. Dziś za nic bym się ich nie wyrzekła :)
UsuńO kurczę, intrygująca historia. Pierwszy raz o niej słyszę, dlatego z chęcią zaznajomiłabym się z książką ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie mnie pozostaje tylko polecić - to naprawdę tak fascynująca opowieść, jak się wydaje :)
UsuńNie wiedziałem, że wydano jego biografię. Super.
OdpowiedzUsuńVan Meegerena znam od Greenawaya i jego vermeerowskiego filmu "Zet i dwa zera", a gdy próbowałem coś wyczytać o nim z książek mojej siostry, historyka sztuki, okazało się, że jest on w tej gałęzi historii persona non grata. Do tego stopnia, że Bruckheimer czy Estraicher wspominając o nim pisał, ze był taki człowiek, ale nie będzie podawał jego nazwiska, gdyż nazwiska fałszerzy winne ginąć zapomniane...
Dziękuję za informację, że powstała (jest już w naszym języku) o nim książka.
Wychodzi na to, że nawet dwie - kolejną jest "Fałszerz" Słowińskiego, na którego również się przyczajam. Van Megeeren był nieprzeciętnym człowiekiem, który zagrał na nosie naprawdę ważnym ludziom, krytykom i historykom. Dlatego zupełnie się nie dziwię, że wielu ludzi sztuki wolałoby, aby jego imię zostało zapomniane. Całe szczęście tak się nie stało ;)
UsuńA "Zet i dwa zera" z wielką chęcią obejrzę - dziękuję za wspomnienie tego filmu.
Bardzo przyjemna recenzja, aż chce się przeczytać :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, staram się jak mogę :) A biografia rzeczywiście niesamowicie ciekawa, więc warto ;)
Usuń