środa, 30 grudnia 2015

"Walet Pik" Joyce Carol Oates - recenzja


 Dwie twarze


W październiku tego roku nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazała się najnowsza powieść  Joyce Carol Oates – autorki cenionej na całym świecie, od lat wymienianej jako kandydatka do Nagrody Nobla. Tym razem przygotowała dla swojego czytelnika opowieść z suspensem, historię o ciemnej stronie ludzkiego umysłu i konsekwencjach dopuszczenia jej do głosu.




Andrew J. Rush, przez dziennikarzy nazywany Stephenem Kingiem dla dżentelmenów, jest pisarzem kryminałów z klasą, kochającym mężem i ojcem mieszkającym w pięknym domu w niewielkim miasteczku. Mogłoby się wydawać, że stanowi on idealny wzór do naśladowania. Jednak Andrew posiada pewną tajemnicę, z której nie zwierzył się nikomu. W swoim gabinecie, przy drugim, obdartym biurku, tworzy powieści tak różne od tych wydawanych pod jego nazwiskiem, że nikt nie uwierzyłby, iż pisze je jedna i ta sama osoba. Walet Pik – bo taki nosi pseudonim – jest autorem niepokojąco krwawych, brutalnych kryminałów. Jego książki nie rodzą się w bólu, po długim namyśle, lecz w kilka nocy, gdy Andrew J. Rush traci świadomość i staje się swoim alter ego. Gdy pewnego dnia otrzymuje wezwanie do sądu i okazuje się, że został oskarżony o plagiat, głos Waleta Pik staje się coraz donośniejszy, coraz bardziej nachalny.



Oates wychodzi od doskonale znanego motywu dwoistości natury ludzkiej. Tak samo jak doktor Jekyll i pan Hyde, tak Andrew i Walet Pik istnieją w jednym ciele, oddzieleni niewidzialną, cienką barierą, która pod wpływem emocji, bodźców zewnętrznych jak i wewnętrznych podszeptów, może zostać zniszczona. Autorka sprawnie pokazuje, iż zło nie wiąże się z drastyczną przemianą człowieka, lecz tkwi w środku, nieaktywne, czekające cierpliwie na swoją kolej. Gdy zaś udaje mu się wreszcie dojść do głosu, wyciszenie go zdaje się być wręcz niemożliwe.



W Walecie Pik wszystko jest pozorne. Szczęśliwi małżonkowie żyją obok siebie w wielkim domu, mijając się i nie wchodząc sobie w drogę, dorosłe już dzieci zdają się interesować ojcem tylko wtedy, gdy chcą pożyczyć pieniądze. Nawet praca Andrew staje się coraz bardziej uciążliwa, trudna do pogodzenia z niepokojącymi myślami dotyczącymi procesu. W jego życie wkrada się przytłaczający stres, alkohol i zazdrość – o żonę, ale także o sukces innych pisarzy. Drugie oblicze powoli wysącza się z naszego bohatera, ukazując zaborczego mizogina, rasistę i seksistę. Andrew nie jest jednak ofiarą. To człowiek, który z pewną samoświadomością przerzuca odpowiedzialność na swoją drugą, mroczną połowę. Nie potrafiąc poradzić sobie z problemami (w tym wypadku z pozwem), pozwala przejąć stery silniejszej, niezależnej ale także bardziej pierwotnej części swojej osobowości. Konflikt rozwiązuje się w ostatnich rozdziałach powieści, autorka sprawnie buduje napięcie, choć możemy domyślić się, jaki los czeka Andrew J. Rusha.



Powieść Oates ukazuje także ciekawe spojrzenie na świat pisarzy i wydawców. Na czym polega różnica między zawodowym pisarzem a amatorem? Czy o sukcesie może zdecydować historia czy umiejętności, a może charakter lub płeć? Autorka wykorzystuje temat domniemanego plagiatu, by wskazać, że o karierze pisarskiej w równej mierze może decydować szczęście, jak i napisana powieść lub opowiadanie.



Walet Pik był niewątpliwie przyjemną lekturą, pochłoniętą w jeden wieczór, jednak nie przyniósł ani zachwytów, ani głębokiego zastanowienia nad ludzką naturą. Oates w pewnym sensie świadomie odcięła się od możliwości zaskoczenia czytelnika i wskazania mu nowych rozwiązań – wykorzystując wyeksploatowany w literaturze motyw, wyrzekła się oryginalności historii na rzecz gry z konwencją. I choć powieść ta jest niewątpliwie świadectwem doskonałego warsztatu, błyskotliwości i zmysłu obserwacji autorki, nie będzie ona literacką ucztą a jedynie dobrą rozrywką na poziomie.


Moja ocena: 6/10
 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
 


Autor: Joyce Carol Oates
Tytuł: Walet Pik
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 21.10.2015
Liczba stron: 304

poniedziałek, 28 grudnia 2015

"Sufrażystki" Lucy Ribchester - recenzja





 

 Morderstwo i gorsety


Powieść Lucy Ribchester jest jedną z tych książek, które w tym roku mocno zwróciły moją uwagę. Nie samą historią czy faktem, iż na jej podstawie już nakręcono film  – wystarczył sam tytuł. Sufrażystki, to słowo mówi samo za siebie. Niesie ze sobą bunt, sprzeciw, krzyk za wszystkie lata spędzone w ciszy, śmiałe wyjście z cienia. Jednak autorka nie ma zamiaru przedstawiać nam historii tego ruchu, jego walki na przestrzeni lat, przynajmniej nie wprost. To, co ją zajmuje, jest dużo bardziej trywialne – zbrodnia, dziennikarska sensacja. Tak, moi Drodzy, Sufrażystki to kryminał.




Akcja powieści toczy się w 1912 roku w Londynie. Frankie George, nad wyraz ambitna choć posiadający jeden, znaczący mankament dziennikarka (pomimo że chodzi w spodniach, nie jest mężczyzną), otrzymuje od swojego szefa zlecenie na napisanie krótkiego artykułu. Dziewczyna ma nakreślić sylwetkę akrobatki cyrkowej i jednocześnie jednej z sufrażetek, Ebony Diamond. Frankie, która marzy o szansie na miarę jej możliwości, nie wspominając o pracy w prawdziwej gazecie a nie tanim brukowcu, jakim niewątpliwie jest „London Evening Gazette”, z niesmakiem zabiera się do pracy. Odnajduje Ebony w sklepie z gorsetami, będąc przy okazji świadkiem ostrej wymiany zdań między właścicielem a sufrażetką. Frankie nie ma pojęcia, że właśnie trafiła na trop prawdziwej sensacji.



Tym, co skłoniło mnie do sięgnięcia po Sufrażystki, i w ostateczności najbardziej podobało mi się w powieści Ribchester, jest tło historyczne. Dwudziestowieczny Londyn to miejsce odrażające, pełne kramów z tłustym jedzeniem, złodziei i przekupek. Ma w sobie jednak coś pociągającego, dlatego gdy razem z Frankie przemierzamy miasto, z łatwością możemy dać się wciągnąć w ten wielkomiejski zamęt. Oczywiście sam obraz Londynu jest tylko niewielką częścią tła nakreślonego przez autorkę. To samo przedstawienie sufrażystek, wskazanie na ich walkę na ulicach – za każdym razem coraz bardziej śmiałą – oraz traktowanie ich przez mężczyzn i inne kobiety, jest najsilniejszym punktem książki. Ribchester wskazuje na dwa niezwykle istotne aspekty związane z ruchem sufrażystek: brutalne traktowanie przez władze oraz postrzeganie ich w środowisku mężczyzn i kobiet. Oba te punkty pozwalają nam na zrozumienie społecznego wymiaru działalności sufrażystek, ich poświęcenia na rzecz sprawy. Mężczyźni dostrzegali w nich nie tylko kryminalistki, ale przede wszystkim znudzone i rozpieszczone damulki, które nie wiedzą, o co walczą – a jeśli już uda im się zdobyć prawo głosu, nie będą umiały go wykorzystać. Kobiety niekoniecznie miały lepsze zdanie o walczących. Zarzucano im bezmyślność i oczywiście krytykowano za próbę porzucenia biblijnego porządku rzeczy. Ribchester pokazuje również brutalne zachowanie policji czy niesprawiedliwe działania sądu – dwóch typowo męskich sił, przed którymi sufrażystki buntowały się nierzadko ze szkodą dla własnego zdrowia. Chociaż tło społeczne nakreślone zostało z wprawą i dokładnością, w opisach działalności sufrażystek zabrakło mi bardziej zdecydowanego wejścia w ich szeregi, pokazania struktur organizacji i wewnętrznych podziałów. Autorka wyraźnie skupiła się na ukazaniu sposobu postrzegania tych kobiet w społeczeństwie, jednak pomijając równie istotne aspekty, które zapewne zainteresowałyby wielu czytelników.



Niestety na tym kończą się pozytywy związane z Sufrażystkami. Niestety, bo bardzo chciałam, by ta książka mi się podobała. Chciałam się w niej rozsmakowywać. Pozostało gorzkie niezadowolenie i poczucie zmarnowanego potencjału. Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.



Jak mówiłam na samym początku, Sufrażystki są powieścią kryminalną – przynajmniej w samym założeniu. Niestety Ribchester potrafiła jedynie wymyślić intrygę (której brak oryginalności) i umieścić ją w realiach dwudziestowiecznego Londynu. Cała reszta chwieje się w posadach, kuleje zarówno jako powieść kryminalna jak i powieść historyczna. Zagadka, mająca być jednym z głównych punktów Sufrażystek jest nie tyle prosta, co po prostu mało zajmująca. Być może dzieje się tak przez sposób prowadzenia akcji, w której pierwsze skrzypce gra główna bohaterka, Frankie, będąca irytującą i mało przekonującą postacią. Trudno powiedzieć, czy jest za a może przeciw sufrażetkom, choć dumnie chodzi w spodniach, próbując wyróżnić się na tle innych kobiet. Jest przedstawiana jako wyszczekana, choć częściej czerwieni się, niż odpowiada. A jeśli już odpowiada, od razu myśli o tym, że trzeba było ugryźć się w język. Frankie to nieciekawie nakreślona postać, pozbawiona psychologicznej głębi, za którą chodzimy krok w krok po całym Londynie, by za chwilę przekonać się, że panna dziennikarka jednak nie wie, co ma robić. W całym tym kryminale więcej jest chodzenia niż myślenia, co z pewnością nie wychodzi mu na dobre. Jedynym plusem okazuje się gorzkie, choć w pewnej mierze przewidywalne zakończenie.



Sufrażystki okazały się rozczarowaniem. Choć autorka miała pomysł i umiejętności, nie potrafiła jednak tchnąć życia w wymyśloną przez siebie historię. Okazała się sumienną rzemieślniczka, która potrafiła oddać problemy społeczne i ducha tamtych czasów, jednak jej własny świat przedstawiony okazał się dużo mniej solidny.


Moja ocena: 4/10
 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję

Tytuł: Sufrażystki
 
Autor: Lucy Ribchester
 
Data wydania: 4.11.2015
 
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 432