Po głośnym Pi i jeszcze lepiej przyjętym Requiem
dla snu w dorobku amerykańskiego reżysera pojawił się film nietypowy, przez
jednych nazywany kiczowatym, przez innych – symbolicznym. Choć zdania są
podzielone, widzowie zgadzają się co do jednego: Źródło różni się od tego, co wcześniej zaprezentował nam Aronofsky.
Wystarczy przeczytać opis filmu by zrozumieć, że nie otrzymamy kolejnej
historii o autodestrukcji, manii, która podstępnie wkrada się w ludzki umysł i
niszczy go od środka. Tym razem reżyser skupił się na innego rodzaju obsesji, z
którą radzi sobie w sposób znacznie różniący się od poprzednich produkcji.
Marta
Miś nazwała Źródło „melodramatem New
Age” i byłabym w stanie przyznać jej rację, gdybym odbierała film Aronofsky’ego
jednowymiarowo, jedynie na płaszczyźnie przedstawionej historii. Jednak dzieło
amerykańskiego reżysera aż prosi się o to, by pobawić się odrobinę ze
znaczeniem, poeksperymentować i powoli odkrywać nałożone na siebie warstwy.
Symbolika wykorzystana w Źródle zobowiązuje
nas bowiem do tego, by odkryć jej pierwotne konotacje lub też nadać jej nasz
własny, subiektywny sens.

Choć
na koncepcji Źródła jako gry z
archetypem można by zakończyć interpretację, która prawdopodobnie byłaby równie
dobra jak każda inna, postanowiłam obejrzeć film po raz enty i przyjrzeć mu się
całościowo, starając się odnaleźć to, czego nie zauważałam wcześniej. Z racji
że film Aronofsky’ego jest dziełem symbolicznym i intertekstualnym, próba
odczytania go w sposób inny niż poprzedni okazała się owocna.
Trop
konkwistadora, który w początkowej fazie zapoznawania się z filmem wydał mi się
niezbyt ciekawy, po kolejnym seansie stał się dużo bardziej interesujący
głównie ze względu na fakt, iż wiąże się on niewątpliwie z problematyką siły.
Zbrojna walka usprawiedliwiana misją nawracania ciemnego ludu na jedyną i
prawdziwą religię, w wizji Aronofsky’ego zmienia się subtelnie, acz znacząco.
Tym razem celem staje się Raj, który podbić można wyłącznie przedzierając się
przez hordy Majów – a zatem obcych – i pokonując mistyka innej religii. Nikt
nawet nie próbuje usprawiedliwiać walki dwóch światopoglądów. Konkwistador
pragnie jedynie uratować ukochaną królową i swój kraj, poznając przy tym
tajemnicę nieśmiertelności. Samcza siła nie liczy się z nikim ani niczym,
określa swój cel i brnie w jego kierunku za wszelką cenę starając się go osiągnąć.
Płaszczyzna historyczna najdosadniej ukazuje perspektywę męskiej zaborczości i
agresywnej, pierwotnej siły, która ma doprowadzić do jednego: do kolonizacji.
Raj, miejsce święte, wyobrażane chyba w każdej kulturze, tu zostaje całkowicie
obdarte ze swojej świętości, staje się tylko środkiem do spełnienia
egoistycznych zachcianek konkwistadora.
Podobnie
sprawy mają się we współczesnej części, w której lekarz Tommy usilnie stara się
wynaleźć lek mogący uratować jego żonę. W tym przypadku narzędziem kolonizacji
a jednocześnie tym, co uosabia siłę, staje się nauka. Chęć odnalezienia leku na
raka zmienia się w próbę zwalczenia śmierci, która w tej płaszczyźnie czasowej
przedstawiona zostaje jako choroba. Właśnie za pomocą nauki, narzędzi
chirurgicznych, Tommy stara się zdobyć Raj, a właściwie wyszarpnąć go dla
siebie i swojej żony. Świętość jest tu ukazana jako obsesyjna chęć kochania w
nieskończoność. Zaborczość głównego bohatera kontrastuje ze spokojem i
opanowaniem Izzy, która godzi się ze śmiercią, odnajdując w niej jedyną możliwą
drogę na dotarcie do Raju.
Ostatnim
i najmniej oczywistym wskazaniem na problematykę siły aspektem, jest historia
podróżnika. Choć początkowo zdawać by się mogło, iż stara się on żyć w zgodzie
ze wszystkimi zasadami kosmosu, tkwi w nim żal i niestłumiona frustracja.
Stracił kobietę, którą kochał, a teraz pragnie ją odzyskać. W opowieści o
podróżniku odnaleźć można echa mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Tak jak zrozpaczony
Orfeusz, bohater Źródła stara się
dostać do umierającej gwiazdy, by żyć wiecznie u boku swojej ukochanej. Brak mu
jednak cierpliwości i owego pogodzenia się z losem, który umożliwił Izzy
dotarcie do Raju. Siła i gwałtowność zwyciężają – drzewo, które symbolizuje
ukochaną, zaczyna obumierać przed czasem.
Delikatność
i agresja, kobieta i mężczyzna – Aronofsky ukazuje te dwa skrajnie różne
elementy w relacji symbiotycznej. Jedno nie może żyć bez drugiego, choć
pogodzona ze śmiercią kobieta jest o wiele spokojniejsza o swoją bytność poza
znanym sobie światem. Dlatego też to właśnie jej udaje się dotrzeć do
świętości. Nie poprzez siłę, nie poprzez próbę skolonizowania Raju, lecz
właśnie dzięki spokojowi ducha i czystości intencji. Ten stan rzeczy został
doskonale ukazany w subtelnej grze światła i ciemności. Chwile, w których na
ekranie pojawia się postać Izzy, przypominają bardziej idylliczną bajkę niż
dramat dotykający problematyki śmierci. Rachel Weisz, odtwórczyni roli Izzy,
przez większość czasu ubrana jest na biało, nie raz widzimy ją również wśród
śniegu lub (w płaszczyźnie historycznej) w pięknej, białej komnacie
królewskiej. Jasność jest jej wierną towarzyszką, pojawia się zawsze wraz z
nią. Z kolei ciemność jest domeną mężczyzny. Tommy (lub Thomas) dotyka jasności
wyłącznie w tych chwilach, w których towarzyszy swojej partnerce. To momenty
niewymuszonej siłą świętości, która kryje się w ogromnym uczuciu. Cała reszta
pozostaje zasnuta ciemnymi barwami. W obrazie Aronofsky’ego dominują brąz i
czerń, zwłaszcza w płaszczyźnie fantastycznej, w której podróżnik otoczony jest
przez ciemność kosmosu. Ta sprawna gra kolorem, w której ukazuje się ogromna
dbałość reżysera o szczegóły, staje się ogromnie znacząca podczas próby
zrozumienia filmu, w którym szary, ciemny człowiek, stara się dotknąć
świętości.
Jak
jednak kończy się próba skolonizowania Raju? Po raz kolejny – najwyraźniej
ukazuje to historia konkwistadora, w którym w sposób najbardziej dosadny
uaktywnia się ów gest siły. Próba zadania gwałtu drzewu życia kończy się...
odnalezieniem nieśmiertelności. Jednak wieczne życie nie zawsze jest tym, czego
człowiek naprawdę pragnie. Agresywność skutkuje śmiercią, złączeniem się z
ziemią i naturą otaczającą drzewo życia. Choć konkwistador okazuje zdziwienie i
ból, jego przyszłe wcielenia potrafią pogodzić się z myślą, że śmierć jest
jedynym możliwym sposobem na to, by dotrzeć do Raju. Podróżnik zrasta się ze
swoją ukochaną i wybucha, tak jak Xibalba, dosięgając życia wiecznego. Tommy
sadzi drzewo na grobie żony, pozwalając jej duszy żyć dalej. Mężczyzna w filmie
Aronofsky’ego uczy się, że świętości nie da się podbić, należy na nią zasłużyć
– delikatnością i spokojem, ale przede wszystkim akceptacją.
Może
życie jest jak pudełko czekoladek, ale dzieło Darrena Aronofsky’ego dużo bardziej przypomina lynchowskie
niebieskie pudełko lub też walizkę z kultowego już filmu Quentina Tarantino.
Jest tak samo zastanawiające i fascynujące, jednak przede wszystkim dopuszcza
ogromną ilość interpretacji. Nadal nie wiem, co uda mi się w nim znaleźć
następnym razem.