Wdech, wydech...
Wszystko zaczęło się od wywiadu z autorem, przeczytanym na blogu Doroty. Pomyślałam sobie wtedy, że stanowczo zbyt rzadko daję szansę młodym, debiutującym pisarzom – tym bardziej polskim. Kiedy autor Zdobywców oddechu zaproponował mi współpracę stwierdziłam: raz kozie śmierć. Teraz koza leży martwa z wywalonym jęzorem, a ja żałuję, oj bardzo żałuję.
Wiktor pragnął zostać pisarzem, jednak los
miał dla niego inne plany – pracę na uczelni, dziecko z zespołem Downa i
depresję. Piotr przenosi się do Krakowa i mierzy się z samotnością wielkim
mieście. Marzy mu się prawdziwa miłość, jak na razie dostaje jednak jej
substytut: kilka chwil szczęścia, udany romans i tygodnie smutku po zerwaniu.
Zbigniew też marzy o miłości i akceptacji, choć nic nie zapowiada, by coś w
jego życiu miało się zmienić.
Po przeczytaniu opisu książki nie
spodziewałam się fajerwerków, nie oczekiwałam, że będzie to powieść, która
zmieni moje postrzeganie świata. Podeszłam do niej jednak z masą optymizmu,
nastawiona na nastrojową lekturę, skupioną na bolączkach współczesnego
człowieka. Zdobywcy oddechu to
powieść, z której aż wycieka beznadzieja, smutek i poczucie straconego życia.
Bohaterowie boleśnie odczuwają brak miłości i erotycznych przeżyć, bliskości
drugiego człowieka, który zrozumiałby ich problemy. Sposób narracji potęguje te
odczucia – to nie tyle spowiedź, co duchowe torsje, po których czytelnik
doskonale widzi wnętrzności postaci nakreślonych przez Kłosowicza. Chciałoby
się powiedzieć, że to zaleta powieści, jednak po kilku stronach tego typu
wynurzenia stają się coraz trudniejsze w odbiorze, nużące, a przez to w pewien
sposób utrudniające czytelnikowi utożsamienie się czy chociażby współczucie
bohaterom. Przy takim natężeniu utyskiwania na dosłownie wszystko
(przeplatanego z ciągle powtarzanym chcę),
ginie gdzieś zamysł autora, który, jak podejrzewam, istniał. Mnie jednak nie
udało się go dostrzec, gdyż zamiast powieści z sensem, dostałam zlepek
pozbawionych znaczenia rozważań, poprzetykanych gdzieniegdzie dialogami, które
okazały się równie niewiarygodne, co same postaci.
Zawodem – i to znacznie większym – okazał
się także sam styl autora, utrudniający do granic możliwości lekturę tej, bądź
co bądź, króciutkiej powieści. Każda kolejna strona okazywała się męczarnią, a
głośne narzekania, jęki i stęki nie pomagały w niczym, choć zwróciły uwagę
mojej bardzo empatycznej kotki, która prawdopodobnie sądziła, że ktoś morduje
jej niewolnicę. Nikt nie mordował, choć nie ukrywam, że było blisko. Gdybym
miała przyrównać do czegoś styl pana Kłosowicza, miałabym spore trudności – to
jak połączenie książki z przysłowiami i powiedzeniami z filozoficznym zacięciem
Paulo Coelho. Aby nie być gołosłowną, posłużę się cytatem:
Zbrodnia
i kara. Zbrodnia Ikara. Nie wzlecę, nie ucieknę – spłoną moje skrzydła, i tak z
niby-anioła przeistoczę się w zwykłego, przyziemnego człowieka bez piór. Ludzie
to nieopierzone anioły. Wszyscy, bez wyjątku.
Niektóre z tych zdań bolały mnie wręcz
fizycznie, inne po prostu starałam się ignorować. Do pasji jednak doprowadzały
mnie wszelkiego rodzaju gierki słowne, które autor postanowił prowadzić na
przestrzeni całej powieści. Niezamężna
i nie za mężna, myśli nieprzemyślane, ostatecznie,
nie statecznie i jeszcze mój ulubieniec: Jak mus, to mus. Ale nie jest to mus owocowy, słodki i pyszny. Wręcz
przeciwnie – to przymus. I tak w koło, do nudności (nudnych ości). Może
miało być śmiesznie, może błyskotliwie. Nie wyszło.
Czas to zakończyć, zamknąć Zdobywców oddechu i zapomnieć o nich. Z
pewnością przez długi czas nie sięgnę po żaden polski debiut, nikt mnie do tego
nie zmusi. Rekonwalescencja musi trochę potrwać.
Moja ocena: 2/10
Za egzemplarz dziękuję autorowi
Autor: Przemysław Piotr Kłosowicz
Tytuł: Zdobywcy oddechu
Data wydania: 27.10.2016
Liczba stron: 200
Wydawnictwo: Novae Res
O kurczaki, widzę, że spotkanie z tą książką było dość bolesne :D
OdpowiedzUsuńOj tak, "Zdobywcy oddechu" startują w moim prywatnym plebiscycie na najgorszą książkę roku.
UsuńKsiążka dzieli czytelników. Mnie styl, ogólna kreacja bohaterów przypadła do gustu :) Mam wrażenie, że "Zdobywcy oddechu" jeszcze zbiorą różnorodne opinie. Bardzo podoba mi się Twoja rzeczowa recenzja :)
OdpowiedzUsuńWłaściwie to z tego co widzę, wszyscy są raczej na tak, zachwytów nie brak, autor może się cieszyć miłymi słowami. Zobaczymy, jak będzie dalej, ale na razie tylko Amanda i ja odniosłyśmy się do książki negatywnie (chyba, że coś przeoczyłam). Jak zwykle dziękuję za miłe słowa :)
UsuńNa pewno nie przeczytam. Raz, że nie lubię w ogóle tego typu historii, takiego zanurzania się w cierpienia bohaterów z myślą, że to wystarczy, żeby książka zyskała miano "głębokiej". Przytoczone fragmenty fatalne, nie zniosłabym stylu autora, podziwiam, że w ogóle dałaś radę dobrnąć do końca tego utworu. Koniecznie zaaplikuj sobie coś ulubionego pisarza/pisarki na odtrutkę :)
OdpowiedzUsuńNamawiać nie będę ;) Ja też uważam, że w powieści powinno kryć się coś poza samym cierpiętniczym monologiem. Ból wewnętrzny jest nawet bardziej uwypuklony, gdy pomija się go milczeniem. Autor postanowił iść w zupełnie inną stronę i mnie to nie przekonało ani trochę. Hehe no cóż, zobowiązałam się więc przeczytałam, ale nie ukrywam - było ciężko. Teraz zabrałam się za "Marzenie Celta" Llosy i jest to dobra odtrutka :)
UsuńLlosa mówisz? Swego czasu chciałam spróbować zabrać się za jego twórczość, ale zrezygnowałam. Już nawet nie pamiętam dlaczego. Albo odstraszyła mnie jakaś recenzja, albo zbyt duży wybór książek na początek.
UsuńNo co Ty? Llosa jest super! Czytałam 3 jego powieści i zbiór esejów, i mogę polecić wszystko :) Ale myślę, że "Marzenie Celta" mogłoby Ci się bardzo spodobać - to zbeletryzowana historia Rogera Casementa, irlandzkiego bojownika, który przez większość życia zajmował się unaocznianiem grzechów kolonializmu. Czyta się niesamowicie dobrze, a fakt, że historia jest prawdziwa tylko dodaje temu smaczku :)
UsuńHmm aż tak jest dobry? Okej to zobowiązuję się, że przy następnych zakupach wrzucę do koszyka coś Llosy. "Marzenia Celta" zapowiadają się ciekawie, a jakie jeszcze inne powieści Llosy znasz?
UsuńOj jest, myślę, że nie bez powodu dostał tego Nobla :)Czytałam jeszcze "Miasto i psy" jedna z pierwszych i chyba niewystarczająco doceniona przez naszych krytyków powieść. Według mnie - doskonała, wielowymiarowa, brutalna. Mocna literatura. Z kolei "Pochwała macochy" to już bardziej wysublimowana powieść z mocnym wątkiem erotycznym między dorosłą kobietą a dzieckiem. Niejednoznaczna moralnie, dziwna i fascynująca. A gdybyś nie wiedziała od czego zacząć, to można oswoić się z autorem czytając jego esej "Cywilizacja spektaklu", też dobry ;)
UsuńFaktycznie, chociaż z nagrodami to różnie bywa :) Super, wielkie dzięki za polecenie, na pewno coś wybiorę. Przypomniało mi się, że chciałam kiedyś kupić "Pochwałę macochy", ale coś mnie odwiodło od tego pomysłu. Nie sądzę, żebym akurat od tej książki zaczęła, ale teraz jestem bardziej zdeterminowana w chęciach poznania twórczości Llosy :)
UsuńRacja, choć jeśli chodzi o Nobla nie mam aż tak dużych oporów, co w przypadku innych nagród. Jeszcze wierzę komisji noblowskiej ;) Myślę, że "Pochwała macochy" jest najmniej w Twoim stylu, raczej zaczęłabym od "Marzenia celta" albo "Cywilizacji spektaklu". A może jakiś inny tytuł autora zainteresuje Cię na tyle, żeby po niego sięgnąć. Ja w każdym razie jestem Llosą zafascynowana i z pewnością jeszcze po niego sięgnę :)
UsuńTeż mi się wydaje, że nie powinnam sięgać po "Pochwałę", ale myślę, że skorzystam z Twoich podpowiedzi w wyborze książek Llosy :)
UsuńO jaka to urocza okładka - pomyślałem, a potem przeczytałem Twoją recenzję. No niestety. A co do tych polskich debiutów, to ja juz sam nie wiem. Mówi się, że bardzo trudno jest literacko zadebiutować, że trzeba sobie najpierw wyrobić nazwisko itd. A ostatnimi czasy (przede wszystkim na gruncie kryminałów i horrorów) widzę tak dużo debiutantów, że aż sam mam ochotę coś wydać :D A niestety większość tych tekstów nie nadaje się nawet jako rozpałka.
OdpowiedzUsuńHa, miałam bardzo podobną pierwszą myśl :) Wyszło zupełnie nie uroczo, ale trudno, mam nauczkę.
UsuńDebiutantów jest coraz więcej, bo wiele osób decyduje się wydać książkę albo własnym sumptem, albo za pomocą niewielkich wydawnictw. Okazuje się, że to wcale nie takie trudne, ale wybicie się na rynku to już inna bajka.Za przykład niech posłuży głośne ostatnio nazwisko - Jakub Małecki. "Dygot" jest jego 7 powieścią, a cała masa osób sądzi, że to jego debiut. Może i debiutem nazwać tego nie można, ale z pewnością jest to powieść, która wyprowadziła go z czyśćca nieznanych lub mało znanych autorów.
A wiesz, że mnie też kusi, żeby coś wydać? Ale zanim bym wysłała tekst do wydawnictwa poprawiałabym go pewnie z kilka lat, żeby uzyskać efekt jako takiego zadowolenia ;)
Widzę, że faktycznie mamy bardzo podobne odczucia po przeczytaniu. A już myślałam, że jestem jedyna. Zwłaszcza, gdy zostałam zaatakowana przez (prawdopodobnie) znajomego autora, który książki nie przeczytał, ale za to zaczął rzucać zwrotami "kiepska recenzentka", bo książka mi się nie podobała, więc stwierdził, że jemu może nie podobać się mój tekst o niej. No cóż, miał prawo, nie przeczę, ale wyszło dosyć dziwnie. Mam nadzieję, że chociaż na Ciebie nie naskoczą. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyła mnie Twoja recenzja. Mam wrażenie, że książka zdobywa tylko i wyłącznie pozytywne opinie, wręcz wyrazy zachwytu. A tu zdziwienie ;)
UsuńHmm niezbyt to ładne, ale i takie sytuacje się zdarzają. Ja autorowi nie mam nic do zarzucenia, wykazał się sporym dystansem. Do tej pory też żaden z jego samowolnych znajomych ani fanów twórczości się nie odezwał i mam nadzieję, że tak zostanie :) Chociaż moja opinia jest dużo mniej stonowana od Twojej - jednak nie udało mi się odpuścić sobie małych uszczypliwości ;)
Pozdrawiam również!:)
Oj, to rzeczywiście miałaś trudny orzech do zgryzienia z tą lekturą. Dzięki za ostrzeżenie po co nie sięgać ;)
OdpowiedzUsuńSłużę pomocą ;)
UsuńA już myślałam, że to będzie pozytywna recenzja! :P
OdpowiedzUsuńKsiążka zbiera sporo pozytywnych opinii, ale u mnie to nie przeszło ;)
UsuńCoraz mniej osób czyta. Za to coraz więcej pisze :))
OdpowiedzUsuńPrawda to, niestety. Pierwsza zasada pisarstwa brzmi - najpierw się oczytaj, dopiero później próbuj pisać ;)
UsuńPewnie książka trafiłaby do kogoś, kto gustuje bardziej w poezji, bo te cytaty, choć męczące (o rany, przeczytanie jednego zdania naprawdę męczy)to są jednak moim zdaniem dość poetyckie. Sam zabieg mnie intryguje, ale chyba spasuję.
OdpowiedzUsuńA powiem Ci, że ja zwykle nie mam nic przeciwko poetyckiemu językowi powieści. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, ale taki styl mi nie przeszkadza. Tutaj natomiast nie byłam w stanie znieść lektury - ani to poetyckie, ani błyskotliwe. Niestety.
UsuńOkładka mnie oczarowała, sama fabuła wydawała się ciekawa, ale jednak miałam mieszane uczucia. Raczej nie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do LBA na moim blogu: http://pikkuvampyyrinkirjamaailma.blogspot.com/2016/11/39-liebster-blog-award.html
Byłoby mi miło, gdybyś zechciała odpowiedzieć.
Namawiać nie będę, bo, jak widzisz, ja zachwycona nie byłam ;)
UsuńBardzo dziękuję za nominację :)Z wielką przyjemnością odpowiem na Twoje pytania.
Książka bardzo mi się podobała, co prawda nie należy do łatwych, ale z pewnością zasługuje na czas i uwagę ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie mogę zgodzić się z Twoją opinią. Dla mnie była to całkowita strata czasu, ale z tego co widzę, opinie negatywne co do powieści są w mniejszości:)
UsuńMeh, ja pewnie nawet nie podjęłabym się recenzowania tego. Już tematyka do mnie nie trafia. Ale wiesz... polskie debiuty potrafią być świetne, tylko trzeba wiedzieć, skąd książki brać. Nie ufałabym temu wydawnictwu, bo z tego co wiem polega na self publishingu, czyli wydaje wszystko od każdego, kto jest w stanie za to zapłacić. Zwykłe wydawnictwa zaś bardziej... cedzą autorów, bo same muszą władować kasę w wydanie książki.
OdpowiedzUsuńA widzisz, ja zwykle też tak podchodzę do propozycji autorów. Ale teraz mnie podkusiło i postanowiłam zaryzykować. Cóż, przejechałam się, ale mam nauczkę:)
UsuńMasz rację - właściwie od zawsze miałam złe zdanie na temat tego wydawnictwa, chociaż żadnej z ich książek nie czytałam. Teraz przynajmniej mogę poprzeć swoją opinię przykładem. A do debiutów postaram się nie uprzedzać, choć na razie robię sobie od nich przerwę :)
Coś mnie jednak w książce intryguje, ale intuicja wzbrania przed lekturą "Zdobywcy Oddechu". Chyba jej zaufam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie- strefawyobrazni.blogspot.com
Zaufaj, zaufaj - lepiej uczyć się na cudzych błędach ;)
UsuńRównież pozdrawiam! :)
Ostatnio też miałam do czynienia z taką mocno filozoficzną powieścią i chociaż w niej nie stękano, a wręcz opiewano uroki życia, zdecydowanie mam na razie dość takiej prozy. Co za dużo, to niezdrowo ;)
OdpowiedzUsuńCo, jak co, ale w życiu nie nazwałabym "Zdobywców oddechu" książką filozoficzną, bo takie klimaty wręcz uwielbiam. Tu mamy raczej do czynienia z tanim psychologizowaniem... Tak więc nie polecam :)
UsuńA mnie te gierki słowne akurat się podobały. :) Faktycznie, dialogi najsłabszą częścią książki. Miałam wielką ochotę potrząsnąć bohaterami, wlać w nich życie, sami wrzucali się w ten nurt ponurości i mroczności.
OdpowiedzUsuńNa Twoje szczęście, mnie strasznie męczyły;) Gdyby było tego jakieś dziesięć razy mniej, to inaczej bym to potraktowała. A bohaterowie... przedstawiali strasznie jednotorowe myślenie. Każdy z nich powinien znaleźć się w psychiatryku na leczeniu ostrej depresji. A jak podobało Ci się zakończenie? ;)
UsuńKsiążka dość specyficzna i raczej trudna, ale według mnie dobra.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! http://literacki-wszechswiat.blogspot.com/
Szkoda, że nie mogę podzielić Twojego zdania.
Usuń