Życie podzielone
W związku z niedawną premierą zbioru opowiadań Michaela Cunninghama, Dziki łabędź i inne baśnie, wydawnictwo Rebis wznowiło jego najbardziej znaną i utytułowaną powieść. Postanowiłam, że to świetny moment na to, by odświeżyć sobie utwór, który lata temu zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Wszystko zaczyna się od Virginii Woolf, Pani Dalloway i samobójstwa w rwącym
nurcie, z kamieniami w kieszeniach. Zaledwie kilka lat później Laura Brown nie
jest w stanie wyjść z łóżka i modli się o więcej czasu na lekturę Pani Dalloway. Nie chce przywitać się z
mężem szykującym się do pracy i synkiem, który wpatruje się w nią jak w
boginię. Chce tylko czytać, leżeć w łóżku i palić papierosy. W tej historii
jest jeszcze jedna kobieta, Clarissa, nazywana przez swojego przyjaciela panią
Dalloway. Można by pomyśleć, że w tym miejscu opowieść zatacza krąg i zamyka
się. Jednak to nieprawda. Te trzy kobiety połączyło coś więcej niż książka –
wisi nad nimi piętno śmierci, nieszczęśliwej miłości, niespełnienia i choroby,
która toczy umysł dużo szybciej, niż ciało.
Virginia zastanawia się, o ile więcej miejsca zajmuje istota za życia niż po śmierci; ile iluzorycznej wielkości zawiera się w gestach, ruchach, oddychaniu. Jako zmarli ujawniamy nasze prawdziwe rozmiary, które są zdumiewająco skromne. Czy jej matka nie została ukradkiem usunięta i zastąpiona swoją mniejszą wersją wykonaną z żelaza? Czyż ona, Virginia, nie czuła w sobie pustki, zaskakująco niewielkiej, którą powinno jednak wypełnić silne uczucie?
Każde zdanie Godzin zdaje się żyć własnym życiem, oddychać. Każde
z nich jest piękne i soczyste niczym rajski owoc, w który można wgryzać się z
przyjemnością lub obracać na wszystkie strony i przyglądać mu się pod światło. Podziwianie
umiejętności pisarskich Cunninghama idzie w parze z zachwytem nad fabułą, pełną
i skończoną, przemyślaną do najmniejszego szczegółu, do każdego gestu. Ten
zachwyt może zadziwiać – przecież powieść jest tylko ułamkiem życia trzech
kobiet, zmagających się z tytułowymi godzinami, z chwilami zawahania, szczęścia
i cierpienia, które przemijają szybko, lecz zostawiają po sobie ślady
niemożliwe do zatarcia. To tylko i aż proza życia, uderzająca szczerością i
przenikliwością, przy której czytelnik nie jest w stanie oprzeć się wrażeniu,
że to w jakimś, choćby najmniejszym stopniu dotyczy także jego. Cunningham w
sposób wręcz mistrzowski odmalowuje portrety trzech niebanalnych kobiet, które
zostały uwikłane w życie niekoniecznie spełniające ich oczekiwania. Virginia
tęskni za Londynem i zmaga się z poczuciem wyobcowania, Laurę przerasta rola
żony i matki, a Clarissa nie jest w stanie na dobre pożegnać się z nastoletnią
wersją siebie. Jednak to tylko powierzchnia, równie nieidealna jak samo wnętrze
bohaterek, w które autor pozwala nam zerknąć.
Umrzeć, taka możliwość istnieje. Laura nagle zastanawia się, jak ona – jak ktokolwiek – może dokonać takiego wyboru. To szaleńczy pomysł, przyprawiający o zawrót głowy, nieco pozbawiony realnych kształtów, rodzi się w jej umyśle, nieśmiało, lecz wyraźnie, jak zakłócony głos dobiegający z odległej stacji radiowej. Mogłaby postanowić, że umrze. Zamiar dość abstrakcyjny, ulotny, choć nie tak bardzo patologiczny.
Nie sądziłam, że ponowna lektura Godzin przyniesie mi tak wiele smutków i
zachwytów. A jednak. Cunningham zmusza do analizowania najdrobniejszych
szczegółów z życia bohaterek i pozostawia nas z godzinami ich życia. Z nielicznymi
chwilami z książką, które dają Laurze poczucie wolności, jednocześnie miażdżąc
ją nieubłaganym upływem czasu. Z dniami spokoju, pozbawionymi bólu głowy i
niepokoju, przepełnionymi pracą nad nową książką i przerażającymi godzinami
cierpienia, w których Virginia jest bezbronna jak nigdy. Z latami mijającymi Clarissie
w szczęśliwym związku, bez kłótni i chwilowych nienawiści. Z latami, które
dzielą ją od prawdziwej miłosnej pasji, wyniszczającej i upajającej. Godziny to gotowy przepis na depresję,
książka przepełniona melancholią powoli wkradającą się w umysł czytelnika. A
jednak nie brak w niej pewnego rodzaju pogodzenia się z losem. Wiemy przecież,
że któraś godzina musi być tą ostatnią.
Moja ocena: 7,5/10
Za możliwość powrotu do Godzin dziękuję
Autor: Michael Cunningham
Tytuł: Godziny
Data wydania: 26.10.2016 (wznowienie)
Tłumaczenie: M. Charkiewicz, B. Gontar
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron:224
Te trzy kobiety i ich losy opisane tak, że każde przeczytane słowo będzie niczym rajski owoc - lubię to;))
OdpowiedzUsuńTo pozostaje mi tylko polecić "Godziny" i w ogóle Cunninghama. Trochę zajęło mi pojęcie tego, że facet jest świetnym pisarzem :)
UsuńTrochę nie mogę się połapać o co chodzi w tej książce. Chyba mam dzisiaj zaburzone przyswajanie. Tak czy siak fascynuje mnie postać Virgini, to już jakiś powód aby sięgnąć po tę książkę ;) Tylko obawiam się tego stwierdzenia, iż to "przepis na depresje", muszę chyba trochę odczekać, bo teraz nie byłabym w stanie udźwignąć tej książki :(
OdpowiedzUsuńKocham melancholię, więc kiedyś muszę po nią sięgnąć.
Pozdrawiam serdecznie :*
No wiesz, ja też nie napisałam tego super zrozumiale ;) To historia trzech kobiet w różnych planach czasowych. Virginia Woolf pisze "Panią Dalloway", Laura Brown czyta tę powieść i boryka się z depresją, a Clarissa urządza przyjęcie na cześć przyjaciela, poety który otrzymał prestiżową nagrodę. Wszystkie plany się łączą :)
UsuńMnie ta książka niesamowicie zdołowała, zresztą za pierwszym razem też, ale to dlatego, że trochę utożsamiam się z bohaterkami. Może u Ciebie nie będzie aż tak źle ;)
Pozdrawiam ciepło :)
Teraz trochę rozumiem bardziej :)
UsuńInteresująca bardzo się zapowiada ale może zostawię ją do wiosny lub chociaż do zimy jak melancholii w powietrzu będzie ciut mniej ?
;)
Myślę, że wiosna będzie lepszym, bezpieczniejszym wyjściem. "Godziny" potrafią poważnie zdołować, więc lepiej mieć jakieś kwiatki i motylki na podorędziu ;)
UsuńIntryguje mnie fabula, ksiazka zapowiada sie nadzwyczaj ciekawie! Chetnie przygarnelabym te ksiazke :)
OdpowiedzUsuńI taka właśnie jest, choć sama fabuła zdaje się nie być niczym nowym. A jednak autor robi z niej prawdziwy majstersztyk :)
UsuńUwielbiam! Ja mam tę starą wersję z filmową okładką, więc nie kupowałam nowej i z tą starą popędziłam po autograf. Chyba też będę musiała sobie odświeżyć lekturę. :)
OdpowiedzUsuń:) Ja też mam starą wersję, kwiatową, ale ta jest taka piękna... ^^ Odświeżenie lektury z całą pewnością polecam - zwykle zachwyty maleją po powtórnej lekturze, ale tutaj tak nie jest.
UsuńLata temu oglądałam film "Godziny" i pamiętam dość ciężką, przygnębiającą atmosferę. Gotowy przepis na depresję z jednej strony kusi, ale z drugiej... :)
OdpowiedzUsuńFilm jest naprawdę dobrą adaptacją książki, choć wiadomo - książka to książka :) Atmosfera jednak by się zgadzała, jest melancholijnie. Może po jakimś lekkim kryminale najdzie Cię ochota na coś cięższego :)
UsuńNie znam tego autora, tylko z nazwiska, ale czytając takie zachwyty nabieram ochoty, by go poznać :)
OdpowiedzUsuńW takim razie pozostaje mi tylko jeszcze raz potwierdzić wszystkie zachwyty i namawiać do lektury - warto! :)
UsuńZnów mamy tak samo: lata temu i na mnie "Godziny" zrobiły niesamowite wrażenie, zarówno te książkowe, jak i filmowe. Dziennik Virginii Woolf, który mam w kolekcji, pojawił się w niej jako efekt ówczesnego zachwytu nad "Godzinami". A dodatkowo to także "Godziny", tym razem filmowe, sprawiły, że polubiłam Nicole Kidman. A i Julianne Moore była świetna. Summa summarum, muszę do "Godzin" wrócić. Za jakiś czas - bo "Małe życie" to też była recepta na depresję ;-)
OdpowiedzUsuńDokładnie! O filmie również zapominać nie można - u mnie to nawet on był pierwszy i nakłonił mnie do przeczytania książki. Oczywiście świetna Meryl Streep, ale pozostałe panie nie odbiegały od niej poziomem. Chyba obejrzę go sobie jeszcze raz:)
UsuńPowroty, zwłaszcza po latach, bywają smutne i rozczarowujące. Tym razem mi się to nie przytrafiło i mam nadzieję, że i Tobie ten powrót wyjdzie na dobre ;) A "Małym życiem" już mnie przestań kusić, bo i tak przeczytam ;)
Czytałem tę książkę zaledwie miesiąc temu i, im dłużej o niej myślę, tym więcej jej zalet dostrzegam. "Godziny" ujęły mnie przede wszystkim swoją szczerością, a także przepięknym stylem Cunninghama. Jest coś w tej powieści, że na myśl o niej, wpadam w bardzo melancholijny stan. Póki co, nie potrafię się jednak w pełni zachwycić tą książką. Mam nadzieję, że za kilka lat uda mi się do niej powrócić i porównać moje zdania :)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest - ja nadal nad nią rozmyślam, chociaż wydawało mi się, że pojęłam ją już lata temu, przy pierwszym czytaniu. A jednak nie, teraz odbieram ją trochę inaczej. Zgadzam się, Cunningham ma cudowny styl, poetycki, jakby zamyślony i tak bezpośredni przy tym.
UsuńBardzo kojarzy mi się z "Kobietą w lustrze". Tam też mamy trzy bohaterki, które chociaż wydają się różnić między sobą wszystkim, tak naprawdę są bardzo o siebie podobne. :)
OdpowiedzUsuńO, nie czytałam tej powieści, a do Schmitta chciałabym kiedyś wrócić, więc może skuszę się na "Kobietę w lustrze" :)
Usuń