Amchi Mumbai, Mumbai amchi!*
Miłość od pierwszego wejrzenia to piękne i, wydawałoby się, mityczne uczucie, o którym wszyscy słyszeli, ale nikt go nie zaznał. Mnie, tak samo jak głównemu bohaterowi powieści Shantaram, udało się tego doświadczyć – dokładnie w momencie, w którym przeczytałam pierwsze zdanie tej ogromnej, epickiej historii.
Dużo czasu minęło i wiele się na świecie
zmieniło, zanim nauczyłem się tego, co wiem o miłości, przeznaczeniu i ludzkich
decyzjach, ale w gruncie rzeczy wszystko to dotarło do mnie w jednej chwili,
kiedy zostałem przykuty do muru i zaczęły się tortury.
Poznajemy naszego bohatera już w Bombaju,
kiedy, jak sam mówi: los włączył go do
gry. Wiemy jednak doskonale, że jego historia zaczęła się dużo wcześniej –
gdy na heroinowym głodzie napadał na banki z bronią w ręku, gdy zamknięto go w
więzieniu o zaostrzonym rygorze, w którym bito go i poddawano jego ciało i
duszę próbie. Gdy uciekł z niego, bezczelnie i odważnie, przez frontowy mur.
Jednak to tylko preludium. Prawdziwe życie Lina zaczyna się w Bombaju, gdzie
poznaje smak miłości, niepohamowanej radości i przyjaźni, która nie
zna granic. Gdzie tańczy na ulicy porwany przez tłum, raz za razem zachłystując
się kolorami tego wielkiego miasta. Lecz Shantaram
nie jest powieścią o szczęściu, a o odkupieniu. A droga do niego prowadzi
przez strach i rozdzierającą rozpacz.
Roberts dokonał rzeczy niesamowitej – stworzył
dwa doskonałe, pełne i realistyczne portrety, które umieścił w jednej powieści
tak, by jeden nie zakłócał obrazu drugiego. Jednym z nich jest oczywiście
tytułowy Shantaram, znany głównie pod imieniem Lin, alter ego autora i narrator
powieści. Złodziej, narkoman, fałszerz, awanturnik, a także lekarz, przyjaciel
i brat. Człowiek, na którego można liczyć, który w uczuciu zatapia się w
całości, nigdy połowicznie. Roberts dopracował tę postać do perfekcji, ukazując
wszystkie światłocienie, każdą zbrodnię i każdy dobry uczynek. Trudno jest nie
polubić Lina, chociaż nie należy od do osób, które chciałoby się spotkać w
ciemnej uliczce. No, chyba że udałoby nam się wzbudzić jego sympatię – wtedy można
kraść z nim konie. Jesteśmy świadkami wszystkich jego przemian, każdego
wielkiego uczucia: czy to miłości, czy nienawiści. I odnajdujemy w tym
przyjemność, bo losy Lina nie mają nic wspólnego z nudą. Wieczny uciekinier poznaje
smaki i zapachy nowego świata, uczy się języka i obyczajów, a my coraz bardziej
wsiąkamy w ten piękny, kolorowy świat. To właśnie drugi idealny portret, który udało
się stworzyć Robertsowi – Indie. Jeśli sięgniecie po Shantaram spodziewajcie się co najmniej powierzchownego zauroczenia
tym krajem. W najgorszym (albo najlepszym) wypadku zorientujecie się, że
właśnie kupiliście bilet do Bombaju. Autor rzuca nas na głęboką wodę, nie
pozwala się zaaklimatyzować i pokazuje coraz to nowe miejsca, coraz to nowych
ludzi – wiecznie uśmiechniętego Prabakera, przewodnika i przyjaciela Lina, Vikrama,
Hindusa zafiksowanego na punkcie westernów i całej masy imigrantów, którzy w
Indiach czują się jak u siebie w domu, pomimo okropnych upałów i pór
monsunowych. Roberts nie odwraca się także od biedy i chorób. Jego bohater
przez długi czas mieszka w slumsach, leczy biedaków i mieszka w małej lepiance
obok tysięcy sąsiadów. Powoli przyzwyczaja się do braku prywatności, ogromnych
szczurów i niebezpiecznych psów, gdyż rekompensatą za te niedogodności jest
dozgonna wdzięczność, szeroki uśmiech i poczucie przynależności. Indie
przygarniają Lina, otulają go i uczą każdego dnia. Jednak same pozostają
niezmienne, ciągle tak samo piękne i niebezpieczne.
Chociaż Shantaram jest powieścią z narracją pierwszoosobową, a my doskonale
wiemy, że dotyczy ona życia samego autora, trudno jest domyślić się, które
epizody rzeczywiście przytrafiły się Robertsowi, które są tylko zasłyszanymi
historiami, a które świadectwem bujnej wyobraźni. Nie zmienia to jednak faktu,
że podczas czytania wsiąkamy całym ciałem i duszą w tę opowieść, uczestniczymy
w każdym wydarzeniu i z niecierpliwością czekamy na to, co znajduje się na
następnej stronie. Oderwanie się od tej powieści graniczy z niemożliwością, jednak
z czasem, gdy zauważamy jak strony topnieją a do końca pozostaje ich coraz
mniej, podświadomie zwalniamy, by jak najdłużej cieszyć się towarzystwem Lina i
jego przyjaciół. To właśnie przekleństwo Shantaram
– uzależnia jak heroina, po której trudno wrócić do rzeczywistości.
Powieść Robertsa była prawdziwą przygodą,
wejściem do świata rodem z bollywoodzkich filmów, w którym jest miejsce na
szaloną miłość, przestępstwo, przyjaźń, cierpienie i dużo, dużo tańca. To rozkosz
dla każdego czytelnika, który nie boi się wymagać tego, co najlepsze, który nie
zadowala się miernymi powieściami poznawanymi dla zabicia czasu. Czytajcie i
nie bójcie się – i tak nie ma dla Was ratunku. Wsiąkniecie bez reszty.
Moja ocena:
Autor: Gregory David Roberts
Tytuł: Shantaram
Data wydania: 17.02.2016 (wznowienie)
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 800
Po takiej recenzji ciężko napisać coś innego niż "na pewno przeczytam" ;) z przyjemnością zaurocze się Indiami, mam tylko nadzieję że nie skończę z tym biletem w ręce;)
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy to byłby aż taki zły scenariusz...;) Jestem pewna, że książka Cię zauroczy, a z Twoim tempem czytania wciągniesz ją w dwa dni :)
UsuńMam tę książkę na uwadze już od dawna, ale była trudnozdobywalna. Teraz wznowili, pięknie wydali, opinie zachęcają, co dodatkowo podkręca chcenie. :) Prędzej, czy później i ja ją przeczytam, bo widzę, że warto! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Całe szczęście, że wznowili, bo dzięki temu wiele osób dowiedziało się o tej cudownej powieści - między innymi ja :D Czekam teraz, aż Marginesy wydadzą drugą książkę Robertsa, a Tobie życzę, by udało Ci się złowić "Shantaram" jak najszybciej :)
UsuńRównież pozdrawiam :)
Miałęm na uwadze. Czytałem kilka opinii. W ostatnich dniach wydawnictwo na nowo głośno promowało podpierając się zachwalaną opinią Marcina Mellera. Ja jednak wolę opinie swoich znajomych i Wielka Siostra mnie przekonała wystarczająco, żeby postawić sobie za pewnik przeczytanie tej książki, bo zapowiada się iście kapitalna przygoda. :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że mam spory problem z tym całym PRem - zwykle traktuję go odwrotnie, niż chcą wydawnictwa. Im głośniej jest o książce, tym większe mam opory i Marcin Meller niezbyt mnie zachęcił. Ale jednak postanowiłam zaryzykować i to był strzał w dziesiątkę:) Już zaczynam tęsknić za niektórymi bohaterami, a książkę skończyłam wczoraj :D Jeśli będziesz miał okazję (i trochę czasu na tę kobyłkę), to sięgaj bez zastanowienia: są łzy i jest dużo śmiechu, dramat, przyjaźń, miłość, mafia i... niedźwiedź! Nie w irvingowym stylu, ale jednak niedźwiedzia można odhaczyć;)
UsuńNie mam problemu z chęcią łykania cegieł. Problemem jest czas, którego teraz mam niewiele, więc wolę lżejsze lektury, które szybko mi się czyta. Ale te Shantaram obowiązkowo przeczyta. To będzie sobie u mnie stało na jednej półce z książkami Tartt, Doera, Irvinga, McCarthy'ego i Steinbeca. :)
UsuńKurczę, ja nie wiem o co chodzi z tymi niedźwiedziami. Muszę do tego jeszcze dojść. :)
Cegły często mają to do siebie, że straszą wyglądem, ale czyta się je zaskakująco szybko. Podobnie jest z "Shantaram":) O, w takim razie będzie stała w naprawdę doborowym towarzystwie:)
UsuńA, do niedźwiedzia jeszcze musisz dojść, ale "Hotel New Hampshire" wszystko Ci wyjaśni:)
Miałem plany, żeby tego Irvinga w b-booku czytać w tym miesiącu równolegle z papierowymi, które recenzuję w ostatnich dniach. Niestety za mało czasu mam i czytanie 2 na raz książek byłoby dla mnie strzałem w stopę. Ale w maju może już dam radę. :) W każdym razie na pewno tego Irvinga będę czytał.
UsuńWiadomo, nic na siłę. Jeśli czytanie ma męczyć, lepiej sobie trochę odpuścić. Ale nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawa, jak Ci się spodoba "Hotel...". Jako początkujący fan Irvinga, który zaczynał od "Garpa..." możesz zareagować chyba tylko zachwytem, ale i tak czekam na Twoją opinię;)
UsuńLiczę na to, że tak będzie. :) Pokładam w Irvingu wielkie nadzieje, bo "Garp" mi się bardzo podobał. A kolejne książki zapowiadają się ciekawie. Ja generalnie mało czytam literatury współczesnej, ale jak już sięgam to po konkretne nazwiska i jeszcze się nie zawiodłem. Po remoncie i przeprowadzce muszę zamówić u stolarza kolejną półkę na wymiar. Nie mogę się doczekać jak położę sobie Irvinga obok tych, co wymieniłem wyżej. Od kilku miesięcy kładę książki na płasko przed tymi stojącymi w pionie i nie podoba mi się to bardzo.
UsuńNo rzeczywiście, u Ciebie góruje raczej fantasy i science fiction, ale ta literatura (jeśli jest dobra, oczywiście), ma często więcej zalet niż współczesne powieści, pisane masowo i bez wyczucia. Chociaż myślę, że jest sporo nazwisk, które mogłabym Ci polecić :)
UsuńPółki to największe dobro czytelnika, zaraz po samych książkach i wolnej przestrzeni ;) sama również muszę wreszcie zamówić regał na całą ścianę, bo moje książki już stoją na książkach, które stoją na książkach.... i tak dalej :)
Ja też tak myślę, bo gust masz dobry. Ja teraz mam taką obławę fantastyki, bo sporo jest tytułów ciekawych w tym czasie z Maga i Rebisa. Do tego jeszcze HP się zobowiązałem czytać. Chciałbym Wiedźmina, ale tego chyba dopiero na jesień machnę. W maju będzie lżej, więc na pewno tego Irvinga się chwycę, tą "Historię pszczół" mam zamiar i jeszcze jedną powieść historyczną.
UsuńJa miałem taką fajną na wymiar zamówioną i mam jeszcze gdzieś na dysku zdjęcia jak poukładałem wszystko, co miałem, i ile miejsca zostało. Teraz jak zrobię na zamówienie kolejną to pewnie od razu z 40-50% zapełnię tymi, które mi teraz leżą gdzie się dało. :) Ogólnie to machnąłbym chętnie na całej ścianie 4m szerokiej i wysokiej na 2,6 m regał i miałbym na 3 lata spokój. Ale obawiam się, że to nie wypali. :)
Hehe nie wiem czy dobry, ale w pewnych kwestiach podobny do Twojego:)No to rzeczywiście narzuciłeś sobie niezłe obowiązki. Nie dziwię się, że na Irvinga nie starczy Ci czasu. A pragnę przypomnieć, że w maju wychodzi "Modlitwa za Owena", która ma - bagatela - 740 stron ;) Na "Historię pszczół" również czekam. Mam nadzieję, że dostanę ją jeszcze w tym tygodniu.
UsuńTo jest właśnie to - kupujesz półki i okazuje się, że jesteś w stanie zająć już minimum połowę starymi książkami. Jeszcze chwila i trzeba będzie kupić nową. Dlatego marzy mi się prywatna biblioteka - pokój cały w wysokich regałach, oczywiście z drabinkami :)
No to jak nie dobry, jak podobny do mojego? :D ;) Wiem, wiem, na tego Owena też się czaję. Ogólnie to widzę, że Prószyński chce wydawać na nowo wszystkie jego książki, więc jak trafi do mojego wora z pewniakami to będzie co czytać, oj będzie. :)
UsuńNie wiem czemu, ale jakoś mnie tak swędzi w głowie, że ta "Historia pszczół" to będzie top roku. Niby banalna, a jednak głęboka. Zobaczymy. :)
Widziałaś może artykuł o prezentacji 8 największych znanych bibliofilów?
http://booklips.pl/zestawienia/8-slynnych-bibliofilow-oraz-ich-domowe-biblioteki/
Najbardziej podoba mi się od Larry'ego McMurtry'ego i Alberto Manguela. Gaiman też ma świetną, ale tutaj pokazaną tylko w 1/8. Jakbyś miała ochotę:
http://booklips.pl/galeria/domowa-biblioteka-neila-gaimana/
I tak można żyć. :)
Kurde, zagiąłeś mnie ;) Tak, Prószyński zrobił fanom Irvinga nie lada przyjemność - te wydania niesamowicie mi się podobają i mam nadzieję, że uda mi się zgromadzić wszystkie jego powieści :)
UsuńMnie nie swędzi, ale jestem bardzo ciekawa tej książki. Jednak, jak to w przypadku zachwytów ze strony wszystkich, obawiam się, że może to nie być aż tak dobra historia.
Rzeczywiście, McMurtry wymiata ze swoją biblioteczką. Mogłeś mi tego nie wysyłać, bo teraz będzie mi się śnić po nocach! A Gaiman, spryciarz, ma masę miejsca, a i tak trzyma książki na fotelu :P
Hehe, mówiąc krótko: masz dobry gust, i tyle. :) Prós w ostatnim czasie bardzo się wziął za robienie takich ładnych serii starszych wydań. Przykładem jest chociażby Steinbeck. Osobiście bardzo lubię takie jednolite wydania, bo ładnie się to prezentuje na półce. W przypadku książek Stephena Kinga, których mam dziesiątki, mam różne formaty, miękkie i twarde, i to już tak inaczej wygląda.
UsuńMam nadzieję, że tak nie będzie, bo ja zamawiam tą książkę zaraz po wypłacie. :)
Hehehe, może sama będziesz miała kiedyś lepszą, kto wie. :) Moim zdaniem najlepiej czytałoby się u Gaimana i Mackseya, tak otoczony książkami zewsząd. Zwłaszcza Macksey ma poukłądane gdzie tylko się da, na stole, na krześle. Jeszcze tak nie mam, ale lada moment.:P
Steinbeck jest chyba najlepszym przykładem - najnowsze wydania są piękne. Najbardziej podoba mi się okładka do "Gron gniewu" i "Krótkiego panowania Pepina IV". Wiadomo, że książek się po wyglądzie nie ocenia, ale te okładki robią wrażenie. Z Kingiem jest ten problem, że jest wydawany przez różne wydawnictwa - w tej chwili chyba Prószyński i Albatros, a wcześniej jeszcze Świat Książki. Przez te wszystkie lata nie dziwię się, że nazbierało Ci się różnych wydań, które niezbyt do siebie pasują. Ale powiem szczerze, że King w wydaniu Albatrosa dużo bardziej mi się podoba, niż ten od Prószyńskich.
UsuńOby, oby - piękna biblioteczka z tysiącami egzemplarzy to moje "małe" marzenie. A na razie trzeba pogodzić się z tym, że książki są w każdym możliwym kącie :)
A mi do Pepina właśnie słabo. Zima naszej goryczy też średniawa. Ale estetycznie to gra, więc jest ok. :)
UsuńPoważnie? King lepsze wg Ciebie z Albatrosa? Jestem zgoła odmiennego zdania. Na forum Kinga wiele osób wnerwiało się w przeszłości łącznie ze mną na wydania Albatrosa, bo oni mają manię na punkcie "krajobrazów" i "postaci" na okładkach. Dziewczynka, chłopczyk, jakaś postać ogólnie, albo krajobraz gór, morza. Wszystko na jedną modłę. U Kinga co prawda krajobrazów nie było, ale był niektóre tak żenujące okładki, że głowa mała. Muszę jednak przyznać, że od czasu, kiedy zaczęli ponownie korzystać z prac Darka Kocurka, czyli jakieś 1,5 roku, to te książki wyglądają teraz dobrze. Ale i tak dla mnie Chong i jego grafiki z Prósa rządzą. :)
To też ma swój urok i warto docenić, bo jest tysiące innych osób, które mają gorzej od Ciebie, czy ode mnie. ;)
Tak, Albatros moim zdaniem wygrywa, chociaż rzeczywiście zdarzały się bardzo słabe okładki (np. do "Komórki", chociaż teraz wydawnictwo się zreflektowało). Bardzo podoba mi się nowe wydanie "Bastionu" i "4 po północy" i to chyba one najbardziej mnie oczarowały. Poza tym Albatros wydaje ładniejsze książki - na lepszym papierze, zwarte. Książki Prószyńskich są bardziej rozwalające się. Ale to jednak u Prósa znajduje się moja ulubiona kingowska okładka - do "Ręki mistrza":)
UsuńTo zobacz sobie "Uciekiniera" z chłopkiem siedzącym w aucie albo "Pokochała Toma" z ukrytą dziewczynką za jakimiś dechami i na jakimś zielonym tle. :P
Usuńhttp://ecsmedia.pl/c/uciekinier-b-iext22385699.jpg
http://ocdn.eu/images/skapiec/MmM7MDA_/a71dfc7ad226a066d21e7c616899cdf3.jpg
http://ecsmedia.pl/c/dziewczyna-ktora-kochala-toma-gordona-b-iext23401864.jpg
Paranoja z tym. :P
No Co ty? Mi się nigdy żaden Prószyński nie rozwalił, a wyginam jak chcę. Albatros był klejony tak ciasno, że nie można było otworzyć książki na pełną szerokość, bo zaraz kartki się odklejały. :)
No nie, czemu mi to zrobiłeś? A takie miałam dobre zdanie o tym wydawnictwie:P Okładka do "Uciekiniera" wygląda jak z jakiegoś harlequina: on zamyślony patrzy w dal,tylko kobiety tam brakuje;)
UsuńMnie też się nie rozwalił, bo dbam o swoje książki, ale gdybym wyginała to chyba nie miałyby się tak dobrze. Poza tym mają gorszy papier. Ale już nie narzekam, bo chyba od Prószyńskich mam najwięcej książek w swojej biblioteczce :)
No właśnie, a ten czas, kiedy pojawiały się te okładki, to był okres, kiedy my, fani Kinga, wnerwialiśmy się okropnie, bo było ich oczywiście więcej niż te 3. Ja ro miałem takie nerwy, bo strasznie nie lubię kiczu na okładkach książek autorów, których kupuję wszystkie nowe pozycje. Jest co prawda kicz, który mi się podoba, i dotyczy on najczęściej okładek starszych wydań przeważnie horrorów, ale to jest specyficzna grupa książek, a poza tym są to starocie, więc było nie było mam wybór - mogę kupić te lub nowsze. A jak chcę kupić premierę Kinga i mam jakąś paskudę na okładce to nie mam wyboru i mnie szlag trafia. :P
UsuńJak czytam Albatrosa z tych poprzednich białych wydań, gdzie kartek jest ponad 400 to trzeba bardzo uważać, żeby się nie rozwaliła. I to nie jest kwestia podstawowego dbania o książkę a po prostu trzymania jej rozwartej pod odpowiednim kątem, bo inaczej pęknie grzbiet, zerwie się klej i odlecą kartki. Jak czytałem Mroczną Wieżę, gdzie jest niemal każda książka ponad 500 stron a jest ich 7 to się pociłem, a i tak raz się zapomniałem rozwarłem nieco bardziej i masz, kartki poleciały. :( Jakby ktoś nie czytający zobaczył moje wywody to chyba pomyślałby, że jestem nienormalny, jak myślisz? :D
Hahaha nie, nie sądzę, żeby od razu wzięli Cię za nienormalnego, ale może trochę zbyt... emocjonalnie podchodzącego do swoich książek? ;) Całe szczęście niewielka jest szansa, że ktoś niezainteresowany książkami zobaczy Twój wywód :) Myślę, że kwestie okładek i rozwalających się książek są problemem wielu czytelników. Ja staram się aż tak nie sugerować okładkami, ale czasem ich brzydota mnie powala. Np.:
Usuńhttp://czepiamsieksiazek.pl/wp-content/uploads/2014/09/img009.jpg
stare Rebisowe okładki to największe obrzydlistwo świata, za to nowe momentami powalają swoją urodą, jak książki Rushdiego czy Rice. Nie wiem co ich kiedyś podkusiło, żeby takie brzydactwa wydawać. I Rebis również klei cholernie mocno, wydaje na białych kartkach, a mnie się i tak nigdy żadna ich książka nie rozwaliła. Tak samo jak z Albatrosa. Dlatego naprawdę współczuję, że musiałeś przyglądać się uszkodzeniu swojej "Mrocznej Wieży" - dla bibliofila to koszmar. Powinieneś napisać z tym problemem do Kinga, może wyśle Ci lepsze, amerykańskie wydania :P
Hehehe, też myślę, że nie ja jeden nie lubię jak się książka rozpierdziela. A co myślą o tym inni, którzy tego nie rozumieją, mnie nie interesuje. :)
UsuńJa nie mam przewrażliwienia na punkcie okładek. To był taki moment, kiedy masowo wydawali beznadziejne okładki do Kinga i już przy którejś nie wytrzymałem. :P Ze względu na okładkę nie kupuję na ogół książek. Hehehe, jakby mi odpisał to pewnie, zaraz bym leciał na pocztę. :)
Uwielbiam filmy bollywoodzkie i tę szalenie musicalową miłość, jak każdorazowo otacza bohaterów :) Czuję, że ta powieść będzie dla mnie niezwykłym przeżyciem :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJeden z bohaterów powieści powiedział, że w Indiach może i nie wynaleziono miłości, ale doprowadzono ją do perfekcji - ta książka jest doskonałym świadectwem tych słów. Dużo w niej uczuć wszelkiej maści, ale miłość jest tym najważniejszym. Powinno Ci się spodobać :)
UsuńPozdrowienia!
Miłość doprowadzona do perfekcji? Masz mnie tymi słowami, przeczytam z pewnością :)
UsuńPrzeczytam z ochotą :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie Joanno! Myślę, że trafi w Twój gust :)
UsuńTo prawda, w historię się wsiąka z łatwością. Opisy slumsów pamiętam do dzisiaj. Czytałam jeszcze w poprzednim wydaniu. Miałam wtedy fazę na książki o Indiach. Wielkie wrażenie także zrobiła na mnie książka "Święte gry" Vikrama Chandry. Okrzyknięta hinduską wersją "Ojca chrzestnego". I coś w tym jest. I jeszcze "Bóg rzeczy małych" Arundhati Roy. Te trzy książki najbardziej mi utkwiły w głowie...
OdpowiedzUsuńOlu, dziękuję za tytuły! Na pewno przeczytam, bo po "Shantaram" ja sama mam małą fazę na książki o Indiach. Całe szczęście przede mną sporo lektur, które bardzo odbiegają od tego tematu, bo mogłabym wsiąknąć na stałe :)
UsuńKsiążka czeka już na półce, a recenzją zachęcasz, by jak najszybciej po nią sięgnąć. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSkoro książka na Ciebie czeka, to już połowa sukcesu :) Pozdrawiam również.
UsuńNie przepadam za Bollywood, jego produkcjami i przepychem, jaki ukazuje. Jednak z tego co piszesz, "Shantaram" ukazuje też drugie oblicze Indii, tak jak ukazuje dwa różne oblicza bohatera. Przyznaję, że po Twojej recenzji ta książka chodzi za mną coraz bardziej :)
OdpowiedzUsuńNie ma czego się bać - Bollywood istnieje tam tylko w niewielkim stopniu. Za to biedne acz piękne Indie pokazane są z każdej możliwej strony, tak samo jak główny bohater. "Shantaram" pokazuje cudowne portrety ludzi i miejsc, więc choćby dlatego warto po nią sięgnąć:)
UsuńUwielbiam książki z takim klimatem. Kiedyś wręcz czytywałam tylko takie. Już dawno nie sięgnęłam po nic, co mogłoby jakkolwiek wiązać się z bollywood, stąd z wielkim apetytem pochłonę polecany przez ciebie tytuł.
OdpowiedzUsuńBollywood to tylko część tej książki, ale jeśli jesteś fanką takich klimatów to nie sądzę, byś się zawiodła:)
UsuńPrzeczytałam, ech, szkoda czasu i pieniędzy. Żałuję, bo po Twojej 5+ spodziewałam się czegoś dużo lepszego :(
OdpowiedzUsuńJa też żałuję, serio. Dla mnie ta książka była cudowną przygodą. Co aż tak Ci się w niej nie podobało? Chyba od tej pory będę polecać Ci bardziej surową literaturę w stylu McCarthy'ego:)
UsuńOjej, nie spodziewałam się odpowiedzi, na dodatek tak szybkiej. Wszystko mi się nie podobało, nudna akcja, prawdy życiowe na poziomie Paulo Coehlo, brak ebuka. Najgorsze jednak było to, że nastawiłam się na przyjemne ze dwa wieczory, a tu taaaka porażka :( No cóż, gusty są różne. Może warto zobaczyć czym inni się tak zachwycają, ale chyba jednak nie.. Houellebecq jest pierwsza klasa. McCarthy też. Pozdrawiam Cię.
OdpowiedzUsuńAkurat jestem przed komputerem :) Hm, co do "prawd życiowych" trochę się zgadzam, niektóre rzeczywiście są przesadzone, a autor ma problem z filozofowaniem. Ale nudna akcja? Ech, tym razem się nie sprawdziłam :) Co do Houellebecqa i McCarthy'ego się zgadzam :)
UsuńPozdrawiam i następnym razem obiecuję się bardziej postarać :)