To, co nieuchwytne
W zeszłym roku Elizabeth Strout zachwyciła czytelników subtelną, choć niesamowicie sugestywną powieścią Mam na imię Lucy. Teraz powraca nie tylko do Lucy, ale i do miejsca, w którym się wychowała, do ludzi, o których rozmawiała z matką w szpitalnej sali. To, co możliwe rozwija historię Amgash i jego mieszkańców pokazując, że człowiek jest czymś więcej, niż tylko tłem w cudzej narracji.
Strout podąża za losem bohaterów, którzy w
poprzedniej powieści byli jedynie częścią plotek, jakie opowiadała matka Lucy.
Teraz otrzymali możliwość opowiedzenia swojej historii. Każdy jednak chociaż na
chwilę zahacza myślą o tą małą, biedną Lucy, która stała się pisarką. Autorka
sprytnie nawiązuje do swojego wcześniejszego utworu – opowiadając o losach
bohaterów znanych czytelnikowi, wprowadza go do świata znajomego, a przez to łatwiejszego do oswojenia. Tym lepiej udaje nam się
wsiąknąć w losy ludzi wycofanych, obcych, niespełnionych lub żyjących w pewnego
rodzaju zawieszeniu, które czasem przypomina szczęście. Strout idzie o krok
dalej, gdyż jej teksty korespondują ze sobą, są pewną całością. Poprzez nawiązywanie
do postaci bądź sytuacji, które zostały już opisane, autorka zmienia zbiór
opowiadań w uważny, wnikliwy i przede wszystkim spójny obraz społeczności,
zależnej od siebie niczym naczynia połączone. Nietrudno wpłynąć na losy
drugiego człowieka – nawet, jeśli się go nie zna, nawet jeśli tylko mija się go
na ulicy, z grzeczności mówiąc „dzień dobry”.
Jednak nie to jest tematem przewodnim Tego, co możliwe – trudno jest nawet
mówić o jednym motywie, który najsilniej wysuwa się na pierwszy plan w utworach
Strout. Nie da się jednak nie zauważyć, że Amerykanka z upodobaniem przywołuje
przeszłość swoich bohaterów, rozterki i traumy z lat młodzieńczych bądź
wydarzenia, które odcisnęły piętno na ich dorosłym życiu. I choć brzmi to
banalnie, właśnie na bazie tych istotnych zdarzeń, plam na życiorysie, momentów
haniebnych bądź tragicznych, autorka buduje historie ludzi, którzy pomimo
dobroczynnego działania czasu nie są w stanie zerwać z siebie określających ich
metek. Przeszłość staje się punktem wyjścia, czynnikiem stanowiącym fundament
całej psychologicznej konstrukcji człowieka jako jednostki, ale także człowieka
jako istoty społecznej. Bo w opowiadaniach Strout ważne jest również spojrzenie
na bohaterów będących częścią pewnego ekosystemu. Jak udaje im się wpisać w ogół,
który kiedyś ich odrzucił bądź hołubił za urodę i dobre pochodzenie? Jak
zmieniają się role społeczne i co oznacza to dla nieprzystosowanej jednostki? Istotne
jest również to, że Amerykanka nie wartościuje swoich bohaterów, lecz z
błyskotliwością, ale także delikatnością, skupia się na ich losach, poświęcając
im całą możliwą uwagę. Strout sprawnie ucieka także przed pułapką moralizatorstwa,
w którą z pewnością wpadłby każdy nieopierzony pisarz. Opowiadania z To, co możliwe są bowiem tak silnie
zakorzenione w problematyce społecznej, iż nietrudno byłoby pokusić się w nich
o ocenę zachowań bohaterów czy właśnie samego społeczeństwa. Autorka nie daje
się jednak zapędzić w kozi róg i zamiast pouczać, słucha.
Wyczucie Strout widoczne jest nie tylko w
kreacjach bohaterów czy świata przedstawionego, ale przede wszystkim w słowie,
którym operuje z niesamowitą sprawnością. Prozę Amerykanki najlepiej chyba określa
słowo ‘niepozorna’ – tkwi w niej siła, której nie da się dostrzec na pierwszy
rzut oka. Jednak uważna lektura szybko przyniesie refleksję, że Strout waży
każde słowo, które, dzięki prostocie przekazu, nie zostaje zakłócone przez
niepotrzebne ozdobniki. Jej styl doskonale koresponduje z samą tematyką,
dotykającą przecież zwykłego człowieka, który nie jest w stanie ubrać swoich
lęków i pragnień w piękne słowa. Wychodzi więc realistycznie,
bezpretensjonalnie, a jednak silnie emocjonalnie. Brawo, pani Strout.
To,
co możliwe zaskakuje przede wszystkim dlatego, że
jest niesamowicie przemyślanym dziełem. Można by pomyśleć, że to tylko zbiór
opowiadań, jednak takie stwierdzenie jest dalekie od prawdy. To delikatna proza
skupiona do granic możliwości na człowieku. Nie na fikcji, lecz na uczuciach –
tych pulsujących pod skórą, gotowych wylać się w każdej chwili.
PS do tych, którzy nie czytali Mam na imię Lucy. Zanim zapoznacie się z
tym zbiorem, proponowałabym poznanie historii Lucy Barton. Nie jest to
konieczne, jednak pozwala na dokładniejszą, głębszą analizę. A o to przecież
chodzi 😉.
Moja ocena: 7/10
Za podróż do Amgash, dziękuję
Autorka: Elizabeth Strout
Tytuł: To, co możliwe
Data wydania: 13.09.2017
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron: 288
"Niepozorna proza" i silne emocje - to dla mnie wyznaczniki dobrej literatury. Cieszę się, że mam na półce. Pisarka mi nie umknie:)
OdpowiedzUsuńW takim razie będę wypatrywać Twojej opinii na temat twórczości Strout :). Jakoś mam przeczucie,że się nie zawiedziesz.
UsuńNie czytałam "mam na imię Lucy" chociaż mam ją w planach od dłuższego czasu. Strout to ostatnio głośne nazwisko, a skoro piszesz, że jej powieść jest niezwykle sugestywna to nie pozostaje nic, jak tylko po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nie musisz się martwić, że to nazwisko głośne tylko dzięki dobrej reklamie. Autorka warta jest uwagi. Skoro "Mam na imię Lucy" miałaś już w planach, warto te plany zrealizować ;).
UsuńElizabeth Strout - nazwisko, które warto śledzić. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńRacja :). Chociaż muszę przyznać, że "Mam na imię Lucy" mnie nie zachwyciło - było dobrze, lecz te opowiadania są znacznie lepsze.
UsuńPozdrawiam, Joanno :).
Czytałam już dwie książki Strout, w tym własnie "Mam na imię Lucy" i jestem pod wrażeniem jej prozy tak bardzo związanej ze zwykłym życiem i refleksyjnej. Mam i jej trzecią u nas wydaną książkę a cieszę się na tę, o której tu czytam....
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu dla tak świetnej prezentacji książki, która zachęca bardzo. Miło się dowiedzieć, że Autorka nawiązuje w niej do "Mam na imię Lucy".
Skoro do Strout już nie trzeba Cię przekonywać, jestem pewna, że i z tych opowiadań będziesz zadowolona. Ja nie zachwyciłam się "Mam na imię Lucy", choć uważam, że to dobra powieść. Jednak te teksty zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. A nie jestem fanką krótkiej formy. Dlatego mam nadzieję, że Ciebie również oczarują.
UsuńI bardzo Ci dziękuję za miłe słowa :).
Mhm, brzmi całkiem interesująco. Słyszałam już o autorce, ale żyłam w przekonaniu, że w jej przypadku to marketing powoduje popularność, a nie wartość książki sama w sobie. Dobrze wiedzieć, że jest inaczej :). Kiedyś sięgnę po jej prozę, lecz tak jak sugerujesz, zacznę od "Mam na imię Lucy" ;).
OdpowiedzUsuńA wiesz, że u mnie było podobnie? ;) Zwykle tak mam z głośnymi nazwiskami. A tu zaskoczenie. "Mam na imię Lucy" jest dobrą powieścią, chociaż szału nie było. Ale postanowiłam, że spróbuję z opowiadaniami. I tu już szał się pojawił ;). Więc sięgaj po Strout, zachęcam!
UsuńOooo wpisuję na swoją listę książek, które muszę prędzej czy później przeczytać! Oczywiście, chciałabym zacząć od "Mam na imię Lucy". Społeczeństwo? Emocje? Brak moralizatorstwa? Biorę! :D
OdpowiedzUsuńŚwietnie - jestem ciekawa, jak Ci się spodoba ;). Chociaż do tych opowiadań "Mam na imię Lucy" nie jest konieczne, jednak warto poznać najpierw tę powieść.
UsuńW sumie, to czytałam na razie tylko "Mam na imię Lucy"... i ja tego nie kupuję. Poczułam się wręcz oszukana i rozczarowana, bo moc dobrego o tej książce czytałam (gromkie okrzyki i oklaski w Magazynie Książki, najlepsza pozycja 2016). I przeczytałam i już o niej zapomniałam. A to nie o to chodzi. Tylko, żeby dawać do myślenia, wzbudzać emocje i być pamiętaną (książką/historią/autorką). Może, może dam jeszcze szansę pani Strout... Ponoć "Olive Kitteridge" dużo lepsze. Czytałaś co o tym?
OdpowiedzUsuńO proszę, w takim razie jesteś jedną z niewielu osób, które się tym nie zachwycają ;). Ja czytałam i byłam zadowolona, choć nie uważam, by była to wybitna powieść. Była dobra, choć raczej w dość niepozorny sposób. I rzeczywiście zostawia raczej wspomnienie, niż pamięć na temat fabuły.
UsuńTe opowiadania podobały mi się dużo bardziej - więcej w niej było postaci, które warto zapamiętać, więcej tematów, które można śledzić. "Olive..." nie czytałam, choć z tego co pamiętam, to właśnie za nią dostała Pulitzera. Przymierzam się do "Braci Burgess", moja koleżanka mocno zachwalała tę książkę. Zobaczymy :)
Mam tę książkę od dnia premiery, ale jeszcze nie zdążyłam do niej zajrzeć. Dotychczas byłam zachwycona wszystkimi powieściami Strout, a "Mam na imię Lucy" podobała mi się najbardziej. Autorka potrafi w niezwykły sposób opowiadać o sprawach małych, nadając im wielkie znaczenie. Najwyższy czas przełożyć "To, co możliwe" na początek kolejki :)
OdpowiedzUsuń