Dionizyjski spektakl
Powieść rozpoczynająca się zdaniem Albo przestajesz pieprzyć się z innymi, albo między nami skończone może być zapowiedzią literackiej uczty, albo przeciętnego erotyku. W moim przypadku druga opcja odpada – świadomie po taki utwór nie sięgnęłabym chyba nigdy. Wychodzi jednak na to, że to pierwsze zdanie, nawet jeśli napisał je Philip Roth, wcale nie musi być aż tak dobrym prognostykiem.
Mickey Sabat jest stary, choć nadal używa
życia na tyle, na ile pozwalają mu jego schorowane dłonie i skromne wypłaty, które zawdzięcza jedynie żonie. Ma kochankę, która od trzynastu lat spełnia
wszystkie jego zachcianki, uszczęśliwia go i co najmniej dorównuje mu w
konkurencji zwanej rozpustą. Jednak Drenka nie ma zamiaru żyć tak dalej.
Pragnie deklaracji, chce miłości i pewności, że jest tą jedyną. Co się
zmieniło? Wystarczy jedno magiczne słowo, które odwraca ich świat do góry
nogami. Rak. Od tamtej pory Sabat, który tylko przez chwilę znajdował się w
drodze na szczyt, spada na samo dno.
Teatr
Sabata jest powieścią o wszystkim, co siłą rzeczy sprawia, że
przez niektórych odczytana zostanie jako powieść o niczym. Czy tak jest w
rzeczywistości? Trudno orzec, bo nie każdy poczuje się zainteresowany postacią
Mickeya Sabata na tyle, by towarzyszyć mu przez 600 stron i uczestniczyć w każdym
jego moralnym upadku. Jest ich wiele, a każdy zdaje się boleśniejszy od
poprzedniego. Sabat to bohater tragiczny, zresztą na własną odpowiedzialność.
Tak przynajmniej można pomyśleć – to dość łatwe. Trudniej jest spojrzeć na
niego jak na istotę ludzką, posiadającą skomplikowany system wartości, zdolną
do miłości lub czegoś, co mogłoby nią być, gdyby nie śmierć brata podczas wojny
i reakcja matki, która zdecydowała się na życie bliższe roślinom, niż ludziom.
Zresztą nic w tym odkrywczego – w prozie Rotha aż roi się od nieudanych relacji
rodzinnych. W tym przypadku matka wznosi się nad Sabatem niczym duch święty,
przyglądając się jego poczynaniom. To objaw chorobowy czy może akceptacja
odrzucenia? Tego możemy się tylko domyślać. Roth daje nam na to sporo
czasu, bo prowadzi nas po meandrach życia Sabata ze swojego rodzaju perwersyjną
przyjemnością, jakby wiwisekcja bohatera mogła nam się spodobać. I tak jest, o
ile tylko damy radę wykrzesać choćby odrobinę ciepłych uczuć w stosunku do
obrzydliwego, starego, hedonistycznego ex-lalkarza.
Obrzydliwość może być w tym wypadku
słowem-wytrychem, zwłaszcza dla osób o słabych nerwach (lub tych co bardziej
pruderyjnych). W Teatrze Sabata sperma
leje się hektolitrami, ssanie jest na porządku dziennym, lizanie zresztą
również – a, jakby tego było mało, wszystkiemu przygląda się matka Mickeya, z
góry spoglądając na poczynania synka, któremu łapczywe ssanie piersi
nieuchronnie kojarzy się z matczyną opieką. To pierwotne pragnienie, buchająca
seksualność, jest czymś więcej, niż tylko próbą zaspokojenia ciała. To
filozofia, a może nawet wiara. Sabat wyznaje kobiece ciało niczym bóstwo, sam
siebie zaś stawia w roli kapłana, którego jedynym zadaniem jest oddawanie czci nieskończonej chuci. Im jest jednak starszy, tym trudniejsze staje
się zaspokojenie wiecznie głodnego boga. Chwila załamania jest tylko kwestią
czasu. Co robi człowiek opuszczony przez absolut?
Z bólem serca muszę jednak przyznać, że
Roth zmęczył mnie historią teatru obrzydliwości i jego wielkiego
prestidigitatora. Sabat jest postacią fascynującą, jednak przez wzgląd na jego
odpychającą osobowość, trudno jest towarzyszyć mu z pełnym zapałem we wszystkich
wydarzeniach i retrospekcjach. Kolejny upadek, kolejna porażka, wielka tragedia
poprzedzona kilkoma mniejszymi – trudno to wytrzymać, gdy mistrz ironii i
czarnego humoru prawie w ogóle nie próbuje ratować nas komizmem. Zamiast tego
pogrąża swojego czytelnika w piekle zgorzkniałego starca, nienawidzącego życia
i świata, jednak niepotrafiącego przestać pić swoją truciznę.
Czy czytać? Tak. Bo to Roth. Bo to dobra
powieść, którą warto poznać. Choćby po to, by rozszyfrować Sabata. By zrozumieć
jego nienawiść do świata, ale także podejście całego świata do niego.
Moja ocena: 6/10
Za ten dionizyjski spektakl dziękuję
Autor: Philip Roth
Tytuł: Teatr Sabata
Data wydania: 20.04.2017
Tłumaczenie: Jacek Spólny
Wydawnictwo: Literackie
Data wydania: 20.04.2017
Liczba stron: 608
O proszę, jaka niespodzianka! Roth jawi się tutaj co najmniej jak Houellebecq ;-)
OdpowiedzUsuńCiekawe, będę miała podobne odczucia po spektaklu w "Teatrze Sabata"... Houellebecqa w każdym razie czytam bez grama znużenia - może to dobry prognostyk? ;-)
Muszę Ci powiedzieć, że nawet zapachniało trochę bukowszczyzną. Bo Roth jednak mówi o szeroko pojętej wolności i jej znaczeniu w społeczeństwie. Dlatego trochę jestem zdziwiona, że powieść momentami mnie nużyła, jakby te losy okazały się przesadą. Jestem ciekawa, jak Tobie spodoba się Sabat i jego przeboje;)
UsuńJa powoli poznaje powieści Rotha. I chociaż bardzo mi się podobają, to sięgam po nie rzadko, bo inaczej czuje duży przesyt. Po erotyk też bym nie sięgnęła świadomie, ale te wszystkie opisy mnie trochę od tej książki odrzucają. Kiedyś na pewno ją przeczytam, ale na razie jeszcze nie.
OdpowiedzUsuńDoskonale to rozumiem - do niektórych powieści trzeba podchodzić ostrożnie, bo mogą ugryźć. "Teatr Sabata" z pewnością ;)
UsuńTeatr Sabata czeka już na swoją kolej (choć jego rozmiary nie przyspieszają podjęcia się lektury) i muszę przyznać, że jestem go bardzo ciekaw. Książki, które wywołują skrajne opinie i wzbudzają silne emocje intrygują mnie, a z tego co widzę po twojej recenzji - najnowszy Roth taki właśnie jest. Mam nadzieję, że czerwcu uda mi się sięgnąć po Teatr Sabata i przekonać się, jakie wrażenie na mnie zrobi :).
OdpowiedzUsuńW takim razie będę wyglądać Twojej opinii na temat tej powieści - jestem ciekawa Twojego zdania. Racja, "Teatr Sabata" jest utworem, którego nie można zignorować, ale różni się w znaczący sposób od chociażby "Everymana" - tu aż kipi od emocji i wyuzdania.
UsuńRotha czytałam tylko "Kompleks Portnoya", który zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Od pewnego czasu mam ochotę na kolejną jego powieść, i właśnie "Teatr Sabata" mnie bardzo zaintrygował. Przyznam, że ciągnie mnie jakoś do książek ukazujących mrok w ludzkiej duszy, nasze słabości czy demoralizację i myślę, że czytanie o upadku człowieka takiego jak Sabat mogłoby mi się spodobać, a obrzydliwości też mi nie straszne. Boję się jednak właśnie tego, że nawet jeśli te okropności będą dla mnie na swój sposób fascynujące, czytanie o nich przez 600 stron to może być zbyt dużo nawet dla mnie. Koniec końców wszystko ma swój umiar. Ale prędzej czy później książkę przeczytam na pewno.
OdpowiedzUsuńMówi się, że Sabat jest starym, zgorzkniałym Portnoyem:) Można zauważyć pewne podobieństwa między tymi utworami.Jeśli "Teatr Sabata" Cię zainteresował, ja nie mam zamiaru Cię od tego odwodzić - to naprawdę dobra powieść. Może jednak dać w kość, więc trzeba zacisnąć zęby:) Ja również nie stronię od obrzydliwość, ale w tym przypadku odniosłam wrażenie, że trocher tego za dużo. Jeśli będziesz miała ochotę na Rotha, ale jednak trochę krótszego niż 600 stron, to bardzo mocno polecam "Wzburzenie" tego autora. Nie jest obrzydliwie, seksu tam jak na lekarstwo, ale powieść robi wrażenie pomimo małych gabarytów:)
UsuńOo, o tym że Sabat jest podobny do Portnoya nie słyszałam. :) Dziękuję, przeczytałam Twoją recenzję "Wzburzenia" i również brzmi bardzo zachęcająco. :)
UsuńRoth jest dla mnie do nadrobienia, choć nie jestem pewna, czy akurat ta książka będzie jedną z tych, po które sięgnę w pierwszej kolejności.
OdpowiedzUsuńHm, jeśli dopiero zaczynasz, to raczej "Teatr Sabata" Cię przytłoczy - proponuję "Wzburzenie". To mocna, ale znacznie krótsza i mniej "kontrowersyjna" powieść.
UsuńNie czytałam jeszcze niczego tego autora, i po ten tytuł chyba na rozpoczęcie nie sięgnę. Nerwy za słabe, pruderyjnosc za duża :D
OdpowiedzUsuńOj tam, gadanie;) ale rzeczywiście to nie jest powieść na pierwszy raz. Raczej na przyjemną powtórkę z rozrywki:)
UsuńDużo do tego czytałam o tym autorze . Rownież większość opinii co do tej książki jest pozytywna. Może kiedyś sie skuszę . Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJeśli nie znasz autora, to raczej nie polecałabym "Teatru Sabata" na pierwsze spotkanie - może przytłoczyć.
UsuńMnie od tej książki odstrasza jej objętość. Pewnie kiedyś sięgnę. Rotha zaczęłam poznawać kilka lat temu i tak sobie bez pośpiechu poznaję. Każda jego powieść jest inna, co wydaje mi się fascynujące. W niektórych jest wiele obrzydliwości, inne ("Nemezis", "Everyman") są bardzo "grzeczne". Ciekawy pisarz. :)
OdpowiedzUsuńRozumiem. Mnie też ciut przeraziła objętość, bo nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.
UsuńMasz rację, to niesamowity pisarz, który zdaje się mieć kilka twarzy. Ale jednak blisko mu do kilku tematów, które podgryza z różnych stron: wolności, śmierci, miłości i oczywiście relacji rodzinnych.
Planuję niedługo kontynuować moją przygodę z Rothem. Wydaje mi się także, że Houellebecq uodpornił mnie na wszelkie objawy męskiej obrzydliwości i skrajnej ekspozycji wątków seksualnych. Myślę jednak, że "Teatr Sabata" odłożę sobie na później i na razie sięgnę po inną, bardziej przystępną powieść Rotha :)
OdpowiedzUsuńJak pisałam wyżej, w rozmowie z Martą - niektóre sceny z tej powieści przyrównałabym nawet do Bukowskiego. Ale Houellebecq też będzie niezłą wyprawką;) Myślę jednak, że dobrym pomysłem będzie sięgnięcie po inną powieść autora - ja zresztą też trochę się na coś z jego twórczości czaję;)
UsuńMnie też Sabat nieco zmęczył, w Konającym zwierzęciu mamy więcej finezji, choć temat podobny ;)
OdpowiedzUsuńUff, czyli jednak nic złego się ze mną nie dzieje:). A "Konającego zwierzęcia" nie czytałam, więc już wiem co nadrabiać:)
Usuń