Ofiary mają głos
Jak zapewne zauważyliście, na blogu dość rzadko pojawiają się recenzje filmów – wyjątkiem jest seria Horror w krótkim metrażu i wczesny tekst krytycznoliteracki dotyczący Źródła Darrena Aronofsky’ego. Dziś jednak mam zamiar przełamać ten schemat. Spotlight zasługuje na to, by mówić o nim dużo i wszędzie, gdzie tylko się da.
Rok 2001. W The Boston Globe pojawia
się nowy redaktor naczelny, Marty Baron. Jako osoba z zewnątrz ma wystarczająco
dużo odwagi i samozaparcia, by zainteresować się sprawą dotyczącą przestępstw
seksualnych dokonywanych przez bostońskich duchownych. Baron zleca to zadanie zespołowi
Spotlight – reporterom śledczym, zdolnym grzebać w materiale przez
długie miesiące, by dojść do sedna problemu, obnażyć go i ukazać opinii
publicznej. Żaden z nich nie spodziewał się jednak, że liczby ofiar będą się
zwiększać, zaś oprawcy pozostaną bezkarni, odsyłani w ramach kary z parafii do
parafii.
Kontrowersyjny temat nie wystarczy, by
film był dobry. Co więcej, może podkusić niewprawionego reżysera do zabiegów, które
w dużym natężeniu zniszczą świetny materiał, a widza pozostawią jedynie z
poczuciem zmarnowanego potencjału. Spotlight taki nie jest. McCarthy doskonale
poradził sobie z trudną, bolesną i bardzo nieprzyjemną dla ogromnej rzeszy
ludzi materią (warto podkreślić chociażby słabe, w porównaniu z innymi dziełami
nominowanymi do Oscara, rozreklamowanie filmu w Polsce). W Spotlight nie
uświadczycie tanich, chwytających za serce scen rodem z Hollywood. Owszem, od
czasu do czasu reżyser zmusi nas do dostrzeżenia dzieci przejeżdżających
rowerkami przez, wydawałoby się, spokojne ulice czy naszych bohaterów
zdruzgotanych okropieństwem, nad którym muszą siedzieć dniami i nocami. Takich
scen jest jednak niewiele, a większość smutku, zła i deprawacji kryje się poza
kamerą, w jednym bądź dwóch ujęciach – sugestywnych, wskazujących na palący
problem - lub w błyskotliwych dialogach. Choć film dotyczy ofiar gwałtu, McCarthy nie próbuje wciskać nam
łzawych kawałków, płaczu jest w Spotlight bardzo niewiele. Jest on
kłopotliwy, jak w przypadku zwierzeń homoseksualisty, wykorzystywanego w
dzieciństwie przez księdza, który zdawał się go akceptować, lub też jedynie
wspomniany, choć nie pokazany widzowi. Podobnie sprawy mają się ze wskazaniem
ogromnego problemu, z którym borykać muszą się molestowane seksualnie dzieci
– ze społecznym upadkiem, problemami z prawem czy popadaniem w różnego rodzaju
uzależnienia. Takie osoby stają się łatwym przeciwnikiem w walce z prawnikami, którzy
podważają ich zdanie powołując się na rozchwianie emocjonalne i kartotekę pełną
wykroczeń, która tak silnie kontrastuje z niezachwianą reputacją niejednego
dobrotliwego księdza. Reżyser w jednym ujęciu potrafi ukazać zdenerwowaną ofiarę
opowiadającą o traumie, jednocześnie zasłaniającą rękę usianą śladami po
igłach. Tu nie trzeba tłumaczenia, nie trzeba więcej niż tak sugestywny obraz,
który każe nam się zastanowić nad wszystkimi konsekwencjami gwałtu.
Spotlight to
także stare, dobre śledztwo, które widz będzie śledził z wypiekami na twarzy,
pomimo że nie uświadczy w nim wyścigów czy niespodziewanych zwrotów akcji. To
nie akcja liczy się w tym filmie, a praca – ciężka, żmudna i wykańczająca praca
reporterska. Reżyser wyraźnie zaznaczył, że research potrzebny do napisania
artykułu, który w rezultacie przyniósł dziennikarzom Pulitzera, trwał prawie
rok. W tym czasie każdy członek czteroosobowego zespołu był bardziej zajęty
wertowaniem starych ksiąg i wycinków prasowych, próbą dotarcia i rozmowami z
ofiarami niż życiem prywatnym i rodzinnym. Właściwie nie widzimy w filmie
rodzin naszych bohaterów. Pozostają one ukryte, są gdzieś poza kadrem, niczym
wyrzut sumienia, który jednak trzeba zagłuszyć dla dobra sprawy.
Mark Ruffalo i Mike Rezendes |
Na koniec warto powiedzieć kilka słów na
temat gry aktorskiej, choć to zadanie jest dużo trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.
McCarthy bowiem oparł swój film na jednym głównym bohaterze, którym nie jest
żaden z dziennikarzy The Boston Globe. Bohaterem tym jest śledztwo samo
w sobie, sprawa, której tym razem nikt nie wyciszy, artykuł, który uderzy w sam
system – stary, zgniły i niemoralny. Dlatego też żaden z aktorów nie został
wyróżniony, żaden nie powinien wybijać się na pierwszy plan. Z uwagą śledzimy
losy wszystkich czterech postaci (choć trzeba przyznać, że bohater grany przez
Briana d’Arcy’ego Jamesa miał trochę mniej możliwości do popisu, niż pozostała
trójka aktorów), które z fanatycznym wręcz oddaniem rezygnują z odpoczynku i
życia prywatnego, by naświetlić sprawę, która wstrząśnie nie tylko Bostonem,
ale także całą Ameryką i skłoni inne miasta do tego, by spojrzeć kościołowi na
ręce. Cieszy mnie niezmiernie, że Michael Keaton znów wraca na wielki ekran.
Najpierw Birdman, teraz Spotlight – oby Hollywood dalej proponowało
mu role, w których będzie mógł nas zaskakiwać i pokazywać swoje aktorskie
umiejętności. Na dużą pochwałę zasługuje także Mark Ruffalo, nominowany zresztą
do Oscara. Ruffalo nie skradł być może całej uwagi, jednak świetnie uporał się
z rolą Mike’a Rezendesa, nadpobudliwego i, wydawać by się mogło, trochę
głupkowatego dziennikarza o wybuchowym temperamencie. Jak jednak napisałam
wcześniej, to nie aktorzy grają tutaj pierwsze skrzypce, a ta gwiazdorska
obsada doskonale poradziła sobie z tym zadaniem, usuwając się odrobinę na bok i
nie przysłaniając swoim blaskiem tego, co w Spotlight jest
najistotniejsze.
Spotlight to
kino doskonałe, pełne napięcia, zaangażowane i zmuszające widza do
uczestnictwa. Co jednak najważniejsze, jest to film, który wstrząsa i
pozostawia nas samych ze swoimi myślami na bardzo długi czas. Dzieło bolesne,
dla wielu kłopotliwe, dla innych niewygodne – dzieło głośno mówiące o
niesprawiedliwości, o gwałcie fizycznym i psychicznym, o chorym systemie, który
potrzebuje zmiany. Zmiany przede wszystkim w ludziach.
Obsada i dziennikarze |
Moja ocena:
8/10
Tytuł: Spotlight
Reżyser: Tom McCarthy
Produkcja: USA
Obsada:
Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Brian d’Arcy James, Stanley Tucci
Słyszałam o tym filmie, ale nie miałam okazji obejrzeć. Mam nadzieję, że nadrobię zaległości w najbliższym czasie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://myfantasticbooksworld.blogspot.com/
Również mam taką nadzieję - film jest naprawdę wart uwagi :)
UsuńPozdrawiam również:)
Nie przypuszczałam, że to tak dobry film. Po samym opisie fabuły zaklasyfikowałam go właśnie do tej grupy żerujących na kontrowersyjnym temacie, ale skoro jest inaczej to będę miała go na uwadze. Nie wiedziałam też o nominacji do oscara, ale to w sumie nie powinno mnie dziwić, bo jakoś ta nagroda wydaje mi się mocno przereklamowana.
OdpowiedzUsuńNo widzisz, pozory mylą ;) Trochę się bałam, że film będzie jechać łzawymi, hollywoodzkimi zagraniami, ale nie - to kawał dobrego kina. Już sam temat może nieźle wychłostać, dodatkowe świetne wykonanie sprawia, że po wyjściu z kina można odczuwać wręcz fizyczny ból.
UsuńOscar może nie jest wyznacznikiem, ale jednak co rok kusi mnie, żeby zapoznać się z finałowymi filmami :)
Spodziewałem się, ze Ci się spodoba.
OdpowiedzUsuńJa się zastanawiam w kontekście Oscarów czy ten film aby przypadkiem nie zaczął wyrastać na faworyta, albo bodaj czarnego konia. Coś mi się wydaje że jednak prędzej od Zjawy wpadnie mu statutetka.
Film był genialny, więc trudno,żeby mi się nie podobał;)
UsuńTeż mi się tak wydaje. Choć w Polsce "Spotlight" jest relatywnie słabo rozreklamowane, w Stanach to chyba wielki hit. I bardzo dobrze:)