Kochani! Doskonale wiecie, jak
wielkim zaufaniem darzę Wydawnictwo Książkowe Klimaty - ich książki prawie w
ogóle mnie nie zawodzą, więc przyzwyczaiłam się do sięgania po nie w ciemno. Zatem zupełnie nie zdziwi Was fakt, że chcę swoimi skromnymi siła wspierać ukochane wydawnictwo. I oto efekt: mój pierwszy patronat!
Już niebawem będziecie mogli
przeczytać moją recenzję W ciemność.
Spodziewajcie się zachwytów! Książka ma swoją premierę już 30 września, jednak
jeśli macie chęć, możecie kupić ją w przedsprzedaży tutaj.
A poniżej znajdziecie krótki
fragment powieści:
"Nie mogę się powstrzymać i znów wychodzę
na podwórko. Panuje tu już cień, ale spękany beton wciąż jest rozgrzany po
upalnym dniu. Spoglądam w górę. Na zachodzie piękne niebo bez zmian. Chyli się
coraz niżej, rozjarzone w oddali pomarańczowym światłem. Ze wschodu nadciągają
ciemne chmury. Wyglądają groźnie, ale suną powoli, więc wciąż nie wiem jeszcze,
co zrobię. Będzie lało, to pewne. Marcela już godzinę temu ostrzegała mnie
przez płot, a sama pochowała do piwnicy wszystkie doniczki i skrzynki. Właśnie
zamyka się w domu na klucz. Nie ma jeszcze szóstej, ale dziś na dworze nikt jej
już nie zobaczy. Bo to przyjdzie dzisiaj. Pytanie tylko kiedy. Z czym jeszcze
zdążę. Ile wziąć toreb i czy będę potrzebować nożyczek. Jest mi gorąco, nogi
mam jak z waty. Słońce wciąż grzeje, niemiłosiernie rażąc w oczy. Lepiej założę
ciemne okulary i chustkę na głowę. Albo nie, pojadę bardzo szybko, może lepiej
zostawić włosy rozpuszczone. Tylko prędko. Nie ma czasu do stracenia. Wyciągam
z szopy rower i pakuję do koszyka trzy wielkie papierowe torby. Przyciskam je
kamieniem, żeby nie odleciały po drodze. Na miejscu się okaże, czy dam radę je
zapełnić. Pojadę na rynek, a potem wrócę dołem, koło Bubna. Marcela pozamykała
okiennice, ale jedno z okien wciąż jest otwarte, za falującą fi ranką gra
telewizor, właśnie leci prognoza pogody. Chyba nie jest tak źle, skoro
jeszcze nie poodłączała wszystkiego od
prądu. Może uda się dużo nazrywać. Jeśli tylko się pospieszę. Od tych
gorączkowych ruchów trochę kręci mi się w głowie, zalewa mnie fala mdłości. Za
dużo szczęścia jak na jeden dzień, przerosło mnie to. Nie mogę się już
doczekać, ogarnia mnie coraz większy niepokój.
Na dworze panuje
nieznośny upał, czuję, jak napiera z każdej strony, nawet kiedy jadę szybko.
Włosy rozwiewa mi wiatr, równie gorący; to dobrze. Przynajmniej wyschną i nie
będę się potem męczyć w nocy. Do rynku prowadzi prosta, mało ruchliwa droga i
kiedy nie pedałuję akurat jak szalona, puszczam kierownicę i rozpościeram ręce
na boki. Pędzę przez miasto, które smaży się w czerwcowym słońcu i które za
parę godzin ostudzi rzęsisty deszcz. Ściągam wstążkę, włosy rozwiewają się na
wszystkie strony, tańczą na wietrze niczym płomienie. Chciałabym zamknąć oczy i
wzbić się w powietrze, ale muszę się powstrzymywać – mogłabym kogoś spotkać i
znowu ludzie zaczęliby gadać, że nie umiem się zachować. Ci przyziemni
drobnomieszczanie nigdy nie zrozumieją, czego potrzebuje do życia nimfa. Łapię
za kierownicę naciskam na pedały Nie ma co tracić czasu. Wiatr przybiera na
sile – nie tylko dlatego, że pędzę na złamanie karku. Jadę główną drogą, koło
młynówki, na rynek, na pierwszą w tym roku lipę. Coś faktycznie wisi w
powietrzu. Będzie padać, i to porządnie. Taki dziwny, rozpalony do czerwoności
dzień nie może skończyć się inaczej. Marcela nie zwleka. Właśnie usłyszała w
telewizji straszną przepowiednię. Cała lepka od potu klęczy przy gniazdku i
ciągnie za wtyczkę od przedłużacza. Ani drgnęła; z całej siły szarpie nią na
boki. Choćby miało odpaść jeszcze więcej tynku, wyciągnie ją, i już. Potem to samo
zrobi w kuchni i w sypialni. Gdyby mogła, odłączyłaby od prądu latarnię, która
stoi na ulicy przed domem. Cała jest czerwona i w nerwach, krew pulsuje jej w
skroniach, ale do łazienki już dziś nie pójdzie. Kładzie się na kanapie i
nakrywa grubym kocem. To już nie pierwszy raz, kiedy ze strachu się nie umyła i
teraz pozostaje jej leżeć po cichu w ciemności i śmierdzieć. Ach, żeby chociaż
zamknąć oczy i mieć to szybko za sobą. Jak Bóg da, jutro przyjdzie nowy dzień i
Marcela otworzy okno. Do tego czasu wytrzyma pod kocem. Zresztą teraz nie
będzie miała wyboru – właśnie przyszło lato, a wraz z nim burze i ulewy.
Jestem na rynku, słońce
chowa się już za horyzontem. Dwie z lip jeszcze nie kwitną, dwie już zaczynają,
ale na razie dopiero w połowie. Ostatnia, najstarsza, to prawdziwy cud, cała
jest obsypana kwiatami, ciężkie gałęzie niemal sięgają ziemi. Ciskam rower w
zarośla pod murem i chwilę później stoję już pod drzewami. Witam się z czarnymi
robaczkami i maleńkimi muszkami. W promieniach słońca wirują roje komarów.
Proszę, jestem tu, cała dla was. Otwieram torbę, którą zawiesiłam sobie na
lewym ramieniu, a prawą ręką chwytam pokrytą kwiatami gałąź. Przyciągam ją do
siebie i zabieram się do pracy. Pszczoły były tu jeszcze przede mną, muszę na
nie uważać. Większość lata wysoko nad moją głową; rój faluje w koronie
poruszanego ciepłym wiatrem drzewa. Brzęczenie jest wszechobecne i, podobnie
jak zapach lipy, jak zwykle zachwycające. Chwilę zajmuje mi oswojenie
się z miejscem i z rozmiarem kwiatów.
Kilkakrotnie przesuwam też torbę w poszukiwaniu najwygodniejszego ustawienia. W
końcu zostawiam ją przewieszoną przez nadgarstek; z ramienia tylko się zsuwała
i spowalniała pracę. Teraz wszystko musi iść piorunem, każdy ruch powinien
płynnie przechodzić w następny. Zrywanie kwiatu lipy to piękne, uroczyste
przeżycie, ale żeby robić to z wdziękiem, potrzeba lat praktyki. Kiedy dłoń
harmonijnie współgra z drzewem, od razu torba jest pełna do połowy. To do zrobienia
w dziesięć minut. Ruchy rąk muszą być odpowiednio skoordynowane, inaczej człowiek
zdoła zebrać najwyżej tyle co dla siebie. U nas w okolicy nie opanował tej
sztuki nikt poza mną i cieszy mnie ta myśl. Miejscowe lipy należą do mnie.
Drzewa przy drodze niech stoją odłogiem, wydane na pastwę pszczół, mszyc i
kurzu, ale te są moje! Znamy się od zawsze, jesteśmy sobie pisane. Wiem, z
których gałęzi mogę zrywać, a które lepiej zostawić. Od lat rozróżniam rodzaje kwiatów
i już z daleka umiem odgadnąć, jak wyjdą wagowo. Te mniejsze lepiej nadają się
na nalewki, większe trafiają do skupu.
Coś ugryzło mnie w ramię,
opędzam się ręką. Wciąż jest potwornie gorąco i chce mi się pić. Te włosy coraz
bardziej działają mi na nerwy. Muszę wrócić po wstążkę, zostawiłam ją owiniętą
wokół kierownicy. Nie cierpię, kiedy przy pracy wchodzą mi do ust i wpadają do oczu.
Dlaczego nie wzięłam chustki? Przy twarzy lata mi chmara owadów i długie
kosmyki, niewiele już widzę. Rozpraszam się i zaczynam wpadać w panikę. Ocieram
czoło, a torba spada w trawę. Próbuję uczesać się jakoś spoconymi rękami,
dłonie mam całe w pyłku. Uspokajam się, dopiero kiedy mam już na głowie wielki,
przewiązany wstążką węzeł – znów widzę normalnie. W drodze powrotnej rozpuszczę
włosy, niech wyschną do końca; te na spodzie są jeszcze wilgotne. Nie chodzę
spać z mokrą głową. Nie cierpię tego uczucia – i tego bólu. Na początku tylko
czai się w ukryciu, ale potem niebezpiecznie przybiera na sile. Jak to
podstępne słońce. Mogłoby wreszcie zajść i dać mi spokój, ale wciąż grzeje.
Stanęłam w złym miejscu, chwilami promienie przeświecają pomiędzy gałęziami i
rażą mnie prosto w oczy, a moje czoło rozcina nóż, który ostrzem wbija się
głęboko w mózg po prawej stronie. Na moment pogrążam się w ciemności, ale trwa to
tylko chwilę. Potem światło stopniowo wraca; z początku jest ciemnoniebieskie.
Potem blaknie i jest po wszystkim. Podstępne promienie. Dlaczego nie mam
okularów? Przecież je brałam, nie jechałabym bez nich. Może wypadły mi gdzieś
po drodze. Zrywam dalej. Wszędzie pełno kwiatów, ale daleko mi do zadowolenia.
Nie mogę się skoncentrować. Nerwowo omiatam wzrokiem pozostałe gałęzie, może
tam znajdę coś lepszego, tutaj wiele już chyba nie zwojuję. Idzie mi wolniej,
niż bym chciała, raz po raz coś burzy upragnioną harmonię ruchów. Czasem kwiatostan
jest rozdarty na pół albo trafiam na karłowaty egzemplarz, innym razem pączki
są zlepione i pokryte ciemnymi plamkami. To nie jest dobre miejsce. Nie ma co
tracić tu czasu. Przesuwam się dalej, obchodzę drzewo naokoło. Z każdego
miejsca biorę próbkę, ale w torbie specjalnie
od tego nie przybywa.
Idę dalej, pod drzewo
obok. Gałęzie ma wyżej, kwiaty są zamknięte, niektóre kuleczki nawet jeszcze
nie pękły, za wcześnie na to. Ale chwilę pozbieram, chcę tu trochę pobyć,
nacieszyć się zapachem, który unosi się wszędzie w powietrzu. Na wysokości
trzech metrów, gdzie dociera
najwięcej słońca, oczywiście wszystko
kwitnie naraz, ale żeby się tam dostać, potrzeba drabiny. Gdybym tak miała drabinę…
I gdyby ta lipa stała u nas w sadzie, a nie tu, na widoku… Ile czasu zajęłoby
mi oberwanie wszystkich kwiatów? Tak, żeby nie został ani jeden? I co bym z
nimi zrobiła? Miałabym zasypany cały strych, po kilka warstw. Poza tym żeby
wszystko szybko się ususzyło, musiałoby być ciepło i dość wietrznie. Mogłabym
zakopać się w stosach kwiatów i tak umrzeć wśród nich. Czy istnieje piękniejsza
śmierć? Nikt nigdy by mnie tam nie znalazł. Rozpuściłabym się w tym
obezwładniającym zapachu, ususzyła się po ciemku na gazetach – przedziwny
ludzki kwiat. Jak długo schłaby lipa, a jak długo ja? Jaki jest właściwie
wskaźnik usychalności człowieka?… Gdybym
rzeczywiście ogołociła całe drzewo,
Marcela musiałaby zawieźć mnie do skupu samochodem i połowę zarobionych pieniędzy
oddałabym jej na benzynę. Przełykam gęstą, gorzką ślinę, odpędzam nieprzyjemne
myśli.
Wsiadam na rower i jadę
dalej. Tutaj nie dam już rady dosięgnąć gałęzi, na których są dojrzałe kwiaty,
nieznośne uczucie. Przeklinając w duchu, naciskam na pedały. Burza, która od
jakiegoś czasu wisi w powietrzu, jest już coraz bliżej. Słońce znikło. Już
wiem, że dziś byłam tu tylko na zwiadach i wrócę znów za parę dni. Nie będę się
umartwiać i zbierać takiej drobnicy, to tylko strata czasu. Ja, jeśli zrywam,
to od razu hurtowe ilości, w tym jestem naprawdę niezła. Robię to od czterech
lat. Co roku. Od wiosny do jesieni, od wschodu do zachodu słońca, a nawet
dłużej. Tylko zioła jeszcze się dla mnie liczą."
Anna Bolavá, W ciemność, przeł. Agata Wróbel, seria: Czeskie Klimaty, Wydawnictwo
Książkowe Klimaty, fragment rozdziału pierwszego „Lipa drobnolistna – kwiat”,
premiera: 30 września 2017
I co myślicie? :D
I co myślicie? :D
Super! I gratuluję patronatu! :) Nie mogę doczekać się Twojej recenzji, w której będziesz się rozpływać nad książką.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :). Już teraz zachęcam do lektury, a moja recenzja, jako kropka nad i, pojawi się w weekend :).
UsuńMyślę, że jest super;) I wielkie gratulacje!;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :). A powieść jest naprawdę wspaniała - jak to w Książkowych Klimatach ;). Z tego co kojarzę, to chyba żadnej ich książki nie czytałaś, prawda?
UsuńGratuluję patronatu. A na książkę czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńDziękuję :). O, to czekania już nie tak dużo zostało - premiera w następnym tygodniu ;).
UsuńBrawo :) Zapowiada się świetnie :)
OdpowiedzUsuńJest dokładnie tak, jak się zapowiada ;).
UsuńBrawo Olgo, gratuluję:) W takim razie czekam na Twoją recenzję!
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie, Olu. A recenzja już w weekend ;).
UsuńWprawdzie nie przepadam za książkami z narracją w czasie teraźniejszym, ale robię wyjątki. Czekam na recenzję, a potem może poszukam książki. :)
OdpowiedzUsuńTeż nie jestem fanką tego typu narracji, ale jeśli jest to uzasadnione potrafię się w nią wygryźć. Tu właśnie tak było, więc mam nadzieję, że i Ciebie to przekona :).
UsuńSerdecznie gratuluję, i wyróżnienia i możliwości wspierania cenionego wydawnictwa :)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję :).
UsuńGratulacje! :D W takim razie z niecierpliwością czekam na recenzję, bo książka po tym krótkim fragmencie wydaje się niezwykle piękna i sugestywna. Chcę więcej. Chyba ją sobie kupię. :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Recenzja już w weekend - stay tuned :). I mały spoiler: jest piękna i sugestywna, ale także mroczna. Zachęcam, z tego co widzę, mają fajną cenę w przedsprzedaży ;).
UsuńDobrze, I'll stay tuned. :) Widzę właśnie cenę, przy okazji przeglądam inne książki wydawnictwa i sprawdzam, które z nich czytałaś oraz jak Ci się podobały. ;P
UsuńHahah no pięknie - jak coś Ci się nie spodoba, to będę miała wyrzuty sumienia! Ale uważaj. W Książkowe Klimaty łatwo się wsiąka. To bywa niebezpieczne, zwłaszcza dla portfela ;).
UsuńCzytałam w oryginale i byłam zachwycona, dziś kupiłam polski przekład, dla porównania, i już nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńStrasznie żałuję, że nie mogłam (nie potrafię) przeczytać jej w oryginale. Jestem ciekawa, jak odbierzesz przekład - jeśli znajdziesz jakieś duże różnice, byłoby mi miło, gdybyś podzieliła się wiedzą :).
UsuńMiłej lektury!