środa, 14 września 2016

"Ktoś we mne" Sarah Waters - recenzja






Nie trzeba być Komnatą – aby w nas straszyło –
Lub nawiedzonym Domem –
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome*



Niech ten fragment utworu Emily Dickinson przyświeca Wam podczas czytania poniższej recenzji. Jeśli zdecydujecie się na niedawno wznowioną powieść Sarah Waters, pamiętajcie słowa napisane przez wspaniałą poetkę, która doskonale zdawała sobie sprawę z zagrożeń kryjących się w krętym ludzkim umyśle. O tym właśnie jest Ktoś we mnie – o starym, skrzypiącym domostwie i strachach czyhających na człowieka w jego własnym wnętrzu.




Doktor Faraday zostaje wezwany do starej posiadłości, Hundreds Hall, w którym wiele lat temu pracowała jego matka. Dom już od dzieciństwa kojarzył mu się z przepychem i luksusowym życiem, którego nigdy nie poznał. Jednak Hundreds od dawna trzeszczy ze starości, a mieszkająca w nim rodzina Ayresów, bezskutecznie próbuje łatać coraz większe dziury w budżecie. Faraday nie ma pojęcia, że ta pierwsza wizyta, po długich latach nieobecności w posiadłości, będzie początkiem przyjaźni, ogromnego przywiązania i, przede wszystkim, wielkiej tragedii.



Doskonale znamy historie o starym domu, w którym dzieją się niewytłumaczalne, tajemnicze rzeczy. To temat typowy dla literatury i filmu grozy, eksploatowany do granic możliwości. Waters wykorzystuje ten oklepany motyw, sięgając do korzeni powieści gotyckiej, by wprowadzić czytelnika na znajomy teren – skrzypiących podłóg, niedomykających się okiennic, mrocznych korytarzy niemożliwych do ogrzania i oświetlenia. Hudnreds Hall to posiadłość rodem z horroru, w którym tuż za rogiem czyha na nas byt nie z tego świata, pragnący zemsty lub uwagi. Nietrudno wczuć się w atmosferę, która budowana jest powolnie acz misternie, subtelnymi elementami, które, zebrane w całościowy obraz, wywołują niesamowite wrażenie. Jednak stary dom, w którym, według młodej, naiwnej służącej czai się zło, jest tylko fasadą, dekoracjami dla dramatu rozgrywającego się w tych starych murach.



Tym, co zdaje się najbardziej interesować Waters, jest obsesja. Przybiera ona przeróżne kształty, począwszy od usilnych prób zatrzymania bądź nawet cofnięcia czasu, przez wyrzuty sumienia i ból po stracie ukochanego dziecka, aż po rzeczywisty strach wobec obcej istoty, zawładniętej chęcią zniszczenia rodziny Ayresów. Każde z tych odczuć, lęków, urasta do horrendalnych rozmiarów, zdobywających władzę nad bohaterami. Stają się oni przez to jedynie kukiełkami, manipulowanymi przez silne i zgubne emocje. Za przykład niech posłuży sytuacja Rodericka Ayresa, młodego dziedzica, który znacząco ucierpiał podczas wojny. Roderick, początkowo przytłoczony przez pochłaniający wszelkie oszczędności dom, powoli popada w obsesję dotyczącą bytu czającej się w mrokach Hundreds. Autorka nie skupia się jednak na odosobnionym przypadku, wskazując przez to na klątwę bądź pandemię obłędu. Czym jest rzeczywiście?



Chociaż Kogoś we mnie czyta się wręcz wyśmienicie, a każdy opis domu czy rozpaczliwej sytuacji rodziny Ayresów pobudza wyobraźnię czytelnika, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby powieść była odrobinę krótsza, mniej skupiona na pomniejszych wydarzeniach w Hundreds czy lekarskiej „karierze” Faradaya, zyskałaby znacząco na płynności, dynamice. Niektóre fragmenty nużyły mnie, choć nigdy na tyle, by odłożyć książkę. Waters jest, bądź co bądź, niesamowitą pisarką i trudno jest oderwać się od przygotowanej przez nią historii. Nie zmienia to jednak faktu, że z chęcią zabawiłabym się w redaktora z nożyczkami, który bezwzględnie skraca i wycina przydługawe akapity. Być może powieść straciłaby na tym, stałaby się mniej klimatyczna i duszna. A może nie.



Kolejne spotkanie z twórczością Waters za mną. Kolejne, które dało mi do myślenia, dojrzewało we mnie przez jakiś czas, chowało się, by potem znów dać o sobie znać. Nie jest to proza, o której łatwo zapomnieć, którą można ot tak zmarginalizować, przypisać do danego gatunku. Autorka bawi się literaturą i to bawi się świetnie. Z korzyścią dla obu stron. 

[*] Wiersz 670 w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka

Moja ocena: 7/10

Za możliwość odwiedzenia mrocznych komnat Hundreds Hall dziękuję

 Autorka: Sarah Waters
Tytuł: Ktoś we mnie
Data wydania: 16.08.2016
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 600

31 komentarzy:

  1. Ja nadal czytam jedną książkę tej autorki i schodzi mi już na tym ponad miesiąc... Musze mieć na nią "humor". Ta też czeka w kolejce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba na każdą książkę trzeba mięć tak zwaną "wenę". Waters poczeka, nie ucieknie, a może za jakiś czas spodoba Ci się bardziej :)

      Usuń
  2. Niestety książka mnie nie przekonuje, wydaję mi się, że bym się przy niej wynudziła.
    Pozdrawiam serdecznie.
    http://bookparadisebynatalia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie na siłę nie zachęcam :) Może następnym razem znajdziesz u mnie coś bardziej dla siebie.
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Do tej pory miałem błędne skojarzenie z twórczością Sary Waters. Myślałem, że to raczej taka nieskomplikowana literatura obyczajowa... a okazuje się, że to znacznie więcej. Muszę przyznać, że zaintrygowałaś mnie :) Teraz jak najszybciej chcę nadrobić powieści tej autorki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha no proszę, a tu taka niespodzianka. Miałam bardzo podobnie z Toni Morrison, która brzmiała mi na autorkę tanich romansów, a tu proszę - Nobel :P
      Waters jest niesamowita, klimatyczna i cudownie igra z czytelnikiem i literaturą. Zacznij od "Złodziejki". Ja zbierałam szczękę z podłogi podczas lektury ;)

      Usuń
  4. A ja przeczytam ją na pewno. W sam raz książka na jesień, taką listopadową. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, dokładnie - jesień sprzyja takim historiom. Czekam na Twoją opinię w takim razie ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. A ja wciąż mam za sobą tylko "Niebanalną więź", ale bardzo chcę poznać inne książki Waters, bo dobrze pamiętam jakie emocje towarzyszyły mi przy czytaniu jej powieści. Do tego tytułu przyciąga mnie oczywiście wszechobecna atmosfera grozy. Jestem w stanie wybaczyć autorce te dłużyzny i nieco nudne fragmenty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Niebanalna więź" to, jak na razie, najsłabsza powieść Waters jaką czytałam. Ale i tak była dobra, a to już o czymś świadczy :)
      Miałam problem z oceną tej książki. Groza, stary dom i tajemnice zapisywały się jej na plus, dłużyzny i brak jakiejś powalającej puenty był minusem. Aż po jakimś czasie do głowy wpadł mi wspomniany w recenzji wiersz. Wateres tylko w jednym momencie wspomina o Dickinson w książce, ale to wystarczyło. To taki trop, który daje frajdę i pozwala spojrzeć na utwór w ciut innych kategoriach. Przeczytaj, myślę że się opłaci:)

      Usuń
    2. No proszę, to teraz jestem dodatkowo zachęcona :)

      Usuń
  6. Cenię umiejętność łączenia gatunków, poszerzanie granic, otwarcie umysłu i zagłębianie się w aspekty psychologiczne. Po Twoim opisie mam ochotę zapoznać się z tą książką, zwłaszcza, że dawno już nie czytałam żadnej tego typu powieści. Mam nadzieję, że rzeczywiście ma tak wyraźny klimat, o którym piszesz. Na szczęście nie straszne mi przydługawe fragmenty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie myślę, że mogłabyś pochylić się nad prozą Waters na dłużej. Autorka sprawnie bawi się literaturą, miesza i łączy, a do tego zawsze jej bohaterowie są niesamowicie wiarygodni psychologicznie. Dlatego bez wahania polecam lekturę i czekam z ciekawością na Twoją opinię :)

      Usuń
  7. Autorki nie czytałem i jakoś też nie wydaje mi się, żebym miał ją kiedyś przeczytać, choć z jej prozą spotkałem się bardzo, bardzo pośrednio - czyli przez ostatni film Parka - "Służąca". Swoją drogą dość oryginalna rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie skreślaj Waters tak definitywnie - może kiedyś na nią trafisz i coś między Wami zaskoczy ;)

      Usuń
  8. Czekam na spotkanie z tą książką, może w przyszłym tygodniu mi się uda. Jakoś tak lubię ją czytać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie czekam na Twoją recenzję :) Ja też zawsze z przyjemnością sięgam po jej twórczość. Szkoda, że napisała tak niewiele powieści.

      Usuń
  9. Próbowałam przeczytać tę książkę kilka lat temu - i nie (u)dało się. Chyba za wcześnie się poddałam, bo, jak wynika z Twojej opinii, to jest niezła rzecz, choć z pewnością nie tak porywająca, jak znana nam obu "Złodziejka" :-)
    Postanowiłam przeczytać wszystkie książki Waters, więc i ta dostanie (drugą) szansę. Poza tym, najgorszą jej powieść - jestem tego pewna - mam już za sobą (mowa o przewidywalnym i stereotypowo naiwnym "Muskając aksamit"). A kolejny wabik, to nowe wydania od Prószyńskiego i S-ki: podoba mi się grafika okładek, nowoczesna i oszczędna zarazem, choć wolałabym, gdyby oprawa była laminowana (chyba tak to się fachowo nazywa?), bo obwoluty, choć twarde, lubią wycierać się na brzegach i rogach. A tego mój perfekcjonizm nie toleruje ;-)
    PS Kiedy przeczytasz "Za drzwiami"? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, a ja sądziłam, że właśnie Ty docenisz tę gotycką atmosferę i psychologiczny aspekt książki. Owszem, nie porywa jak "Złodziejka", ale jednak jest dobra. Pisałam już Dominice, że długo zastanawiałam się nad oceną. Wychodzi na to, że książka musiała trochę we mnie dojrzeć, żebym ją doceniła. Bo sama lektura była przyjemna, ale niezbyt porywająca. Może właśnie przez te dłużyzny.
      Też mam takie postanowienie i, niestety, "Muskając aksamit" jest jeszcze przede mną. Mówię niestety, bo zostały mi tylko 3 książki Waters, których nie znam, a jedną z nich jest jej debiut, po którym nie spodziewam się zbyt wiele. Dlatego też nie przeczytałam jeszcze "Za ścianą" - bo chcę oszczędzić sobie trochę Waters na później ;)
      Rzeczywiście szkoda, bo ta seria niesamowicie mi się podoba a laminowane książki (wydaje mi się, że to fachowa nazwa, a jak nie to pal licho :P) dłużej byłyby piękne. Jednak i tak nie zauważyłam, żeby mocno się przecierały. Moim najgorszym okładkowym doświadczeniem jest "Pył, co opada ze snów" - nigdy nie kupuj książki, która ma białą okładkę!

      Usuń
  10. Ja bardzo chcę się zapoznać z twórczością autorki, tylko jak na razie jakoś strasznie mi nie po drodze ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trudno, myślę, że Waters nie ucieknie, a może kiedyś będzie Ci z nią bardziej po drodze ;) Z pewnością warto trochę się do tej drogi nagiąć :)

      Usuń
  11. Twoją recenzja i cytat z jej początku trochę przywodzą mi na myśl "Siostrzycę" Hardinga. Tam też mroczne elementy zostały wykorzystane by opisać umysły bohaterów. Co do samej twórczości Waters - ciągle jeszcze przede mną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm tytułu nie znam, ale skoro tytuł przyszedł Ci do głowy, to będę miała go na uwadze :) A Waters oczywiście polecam, ale to już wiesz ;)

      Usuń
  12. Przeczytałam. Siłą woli można powiedzieć, choć napisane świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - napisane świetnie, a jednak... Ale dla mnie z pewnością dużo bardziej na plus, niż na minus.

      Usuń
  13. Zdecydowanie. Właśnie odkryłam cudowne wiersze - nie wiersze Twojego ukochanego Swintucha. Nie mogę się od nich oderwać ;-) Udanego weekendu Olgo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż uwielbiam Świntucha, to jego poezji nie czytałam - chyba za bardzo się boję. Poza tym nie jestem wielką fanką tego rodzaju literatury, z kilkoma wyjątkami.
      Tobie również udanego weekendu, Joanno :D

      Usuń
  14. Odpowiedzi
    1. Jak na razie nie na poezję, a na najnowszy zbiór korespondencji Bukowskiego się nastrajam :) Zobaczymy, cóż z tego wyjdzie.

      Usuń
  15. Piękny cytat ale książka nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nie będę w takim razie zachęcać. Może następnym razem uda mi się Cię czymś zainteresować :)

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)