Każdy szanujący się fan literatury grozy
zna jego nazwisko. Chociaż dopiero niedawno wyszedł z literackiego lamusa, od
wielu, wielu lat postrzegano go jako jednego z klasyków, którego po prostu
trzeba znać. Niestety nie szło za tym tłumaczenie jego twórczości, a
przynajmniej tłumaczenie poprawne, które zachęcałoby czytelnika do sięgnięcia
po kolejne, niesamowite wytwory wyobraźni Howarda Phillipsa Lovecrafta. I tu w
sukurs zrozpaczonym miłośnikom gatunku przybywa wydawnictwo Vesper z tłumaczem
Maciejem Płazą. Ten zgrany tandem pokazuje nie w jednym, ale dwóch zbiorach
opowiadań, że Lovecraft był autorem, z którym należy się liczyć i o którym, pod
żadnym pozorem, nie można zapomnieć.
Samotnik
z Providence
Źródło |
Czy aby zrozumieć twórczość Lovecrafta,
trzeba poznać samego autora? Wychodzę z założenia, że nie – twórczość to jedno,
życie to drugie i choć przenikają się wzajemnie, dzieła literackiego nie należy
rozpatrywać przez pryzmat biografii. A jednak sama postać Samotnika z
Providence, jak pięknie się o nim mówi, przyciąga niczym magnes. Był
arystokratą, który jednak, na swoje nieszczęście, przez większą część życia nie
miał grosza przy duszy. Po śmierci ojca mieszkał w rodzinnym domu z matką,
dwiema ciotkami i dziadkiem, który zachęcał go do nauki i, co istotne, raczył
młodego Howarda opowieściami grozy. Jednak ten stan rzeczy nie trwał długo –
śmierć dziadka i złe zarządzanie jego spuścizną, doprowadziły rodzinę do
bankructwa. Choć finansowa sytuacja Lovecrafta nie przedstawiała się zbyt
ciekawie, do końca życia jego głównym źródłem utrzymania było poprawianie
tekstów innych pisarzy. Moglibyśmy spodziewać się, że klasyk gatunku, którego
znamy i cenimy, był choć odrobinę poważany za życia. Wychodzi jednak na to, że niezaprzeczalny
literacki talent, inteligencja i samokrytycyzm nie są zbyt udaną mieszanką,
jeśli dodać do niej straceńczą
nonszalancję (jak określił to w posłowiu Maciej Płaza). Dlatego też
Lovecraft wydawał opowiadania jedynie w szmatławych pisemkach (lub wcale), nie
licząc chyba na nic poza uznaniem niewielu czytelników. Czy ktoś pamiętałby o
tym dziwnym, aseksualnym mężczyźnie o skrajnie rasistowskich poglądach? Na
szczęście, dzięki oddanym przyjaciołom Lovecrafta, którzy dbali o jego
spuściznę, nie musimy się nad tym zastanawiać. Możemy cieszyć się rarytasami,
które podano nam w pięknej, odświeżonej formie.
Zgroza w Dunwich i inne przerażające
opowieści
Źródło |
Piętnaście utworów, znanych nam doskonale
lub mniej, może tylko ze słyszenia, ale jednak. Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści to przysmak, po
którego przeczytaniu trudno jest powstrzymać się od oblizywania palców.
Dojrzała twórczość Lovecrafta (co istotne – ułożona w porządku chronologicznym)
stanowi prawdziwe kompendium makabry i grozy, która straszy nawet dzisiaj.
Owszem, autor wyjaśniał swoje opowiadania czytelnikom, nie wierząc w ich
inteligencję, co pozbawia ich pewnej magii, odziera je z nimbu tajemnicy.
Jednak po przeczytaniu takich perełek jak Szczury
w murach czy Przypadek Charlesa
Dextera Warda, po prostu nie sposób złościć się na autora, że odebrał nam
przyjemność samodzielnej interpretacji historii.
Nie umarło, co wiecznie może trwać uśpione,Z biegiem dziwnych eonów i śmierć może skona.
Mitologia Cthulhu na wskroś przenika ten
tom opowiadań, ukazując prawdziwą grozę rodzącą się w kosmicznej otchłani.
Obraz Wielkich Przedwiecznych, wyłaniający się z tekstów Lovecrafta, przeraża i
zarazem fascynuje. Przeraża obcością i innością, ale przede wszystkim istnieniem
niejako poza czasem. Bogowie byli i będą, pomimo śmierci i narodzin kolejnych
pokoleń ludzi. Ich obecność w naszym świecie jest czymś, z czego większość nie
zdaje sobie sprawy – tylko wrażliwi naznaczeni są snami pełnymi obrazów
tajemniczego miasta R’lyeh. Wśród nas są również wyznawcy, gromadzący się i
czekający na czas, w którym Wielcy Przedwieczni opanują Ziemię. W wizji
Lovecrafta ci ludzie zdają się być bardziej przerażający od Cthulhu czy
Dagona. Są namacalni, prawdziwi, a jednak ich wiedza i oczekiwania sięgają
daleko poza to, co jesteśmy w stanie pojąć naszym ograniczonym umysłem. Są również
morderczy, zawzięci i gotowi na każde poświęcenie w imię bogów, stanowiąc przy
tym realne zagrożenie dla bohaterów opowiadań, nieświadomie wplątujących się w
te kosmiczne spiski. Fanatyzm niejednokrotnie miesza się u Lovecrafta ze
zdrowym rozsądkiem, który musi przegrać, ugiąć się i przyjąć do wiadomości
istnienie czegoś niepojętego, lub pogodzić się z utratą zdrowia psychicznego.
Lovecraft był ateistą i tacy są też zwykle
jego bohaterowie – mężczyźni oświeceni, naukowcy, którzy nie dają omamić się
zabobonom. A jednak autor raz za razem podważa wszystko to, co znane było
ówczesnej nauce (współczesnej także). Podwodne miasta, potwory z kosmosu,
nekromancja. O takich bluźnierczych sprawach mówi się tylko szeptem, wiedzą o
nich tylko wtajemniczeni, ludzie wielkiej wiary. Wiary w to, co nadprzyrodzone.
Niedowiarkowie u Lovecrafta również zaczynają wierzyć, a to zdaje się
hipnotyzować i przerażać czytelnika na równi z całą niesamowitością
wykreowanego świata. Jeśli coś jest w stanie nagiąć, a nawet złamać
niezachwianą wiarę w rozum, to co jeszcze może zrobić? Niewierzący,
zdroworozsądkowi mężczyźni zmuszeni są do przewartościowania swojego życia,
zrozumienia, że Zło nie jest zabobonem, lecz namacalną bytnością, silnie zakorzenioną w naszym
świecie od zarania dziejów, której odzwierciedlenie
widzimy w człowieku.
Przyszła na Sarnath zagłada.
Opowieści niesamowite i fantastyczne
Lovecraftomaniacy, rozochoceni
fantastyczną Zgrozą w Dunwich, z
oczywistych powodów chcieli więcej -
więcej grozy, więcej niesamowitości. Po czterech latach otrzymali
kolejny, odrobinę mniej obszerny zbiór opowiadań z wcześniejszego okresu
twórczości Lovecrafta.
Wspaniałym miastem było Sarnath, cudem świata i dumą całej ludzkości.
Czy po przeczytaniu tego tomu czuję zawód?
Chyba tak. Wyszło bowiem na to, że, jak na stereotypowego Polaka przystało,
podobają mi się tylko te teksty, które już znam. Pod piramidami, Reanimator
Herbert West, Zimno, Coś na progu – to najmocniejsze opowiadania
w zbiorze, zwłaszcza ostatnie, które właściwie powinno zostać umieszczone w Zgrozie w Dunwich. Owszem, znalazły się
tam także czarujące, symboliczne historie jak Wędrówka Iranona, czy Ku
nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka (w której jednak autorowi zdarzało się
odrobinę przynudzać). Nie jest to jednak ten Lovecraft, którego czytałam z
zapartym tchem. Być może potrzebuję Cthulhu i innych bogów w literaturze
gatunku, by czuć ten dreszczyk kosmicznej grozy.
Daleka jednak jestem od krytykowania
zbioru. Choć niektóre teksty wyraźnie męczyłam (pomimo iż były one znacznie
krótsze niż opowiadania zamieszczone w pierwszym tomie), dla tych wymienionych
powyżej warto zaopatrzyć się w egzemplarz Przyszła
na Sarnath zagłada…. Wychodzi bowiem na to, że Lovecraft tworzył nie tylko
mitologie, ale także wdzierał się do snów, by wyciągnąć z nich to, co
najbardziej magiczne i najbardziej przerażające. Miasta i bogowie, za którymi
człowiek tęskni, czując podświadomie ich obecność, z nadejściem poranka
zastępowani są szarą rzeczywistością i brudnymi ulicami. Czy można dobrowolnie
opuścić ten świat, by śnić wiecznie?
Chapeau
bas
Choć ten tekst dotyczy Lovecrafta, gdyby
nie Wydawnictwo Vesper i Maciej Płaza, nie mielibyśmy genialnie wydanych i
genialnie przetłumaczonych opowiadań jednego z największych mistrzów grozy. Nie
mogę więc nie powiedzieć kilku słów na temat pięknej szaty graficznej, solidnej
budowy książki, która pozwoli fanom Lovecrafta cieszyć się swoimi nabytkami
przez długi czas i, oczywiście, tłumaczenia. Czytając opowiadania w tłumaczeniu
Macieja Płazy żałowałam, że nie znam ich w oryginale. Tak bardzo chciałam
porównać polską i oryginalną wersję. Znam jednak poprzednie tłumaczenia i mogę
z czystym sumieniem poprzeć słowa pana Płazy:
W zasadzie nieładnie jest kpić z dokonań poprzedników, ale dotychczasowych przekładów Lovecrafta nie mogę nie skomentować. Powiem więc krótko i po Lovecraftowsku: jest to bluźniercze plugastwo z najczarniejszej otchłani ignorancji i złego smaku; niechaj winni tej zbrodni skończą w szponach Wielkiego Cthulhu.
Całe szczęście czytelnicy nie muszą już
sięgać po stare, toporne wydania Lovecrafta. Mają bowiem możliwość zapoznania
się z prawdziwymi arcydziełami literatury grozy – w doskonałym tłumaczeniu i
pięknej szacie graficznej.
Moja ocena:
Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści - 8/10
Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne - 6,5/10
Oba zbiory zasłużyły sobie na certyfikat wystawiony przez samego Wielkiego Cthulhu
Źródło |
Za kosmiczną grozę w cudownym wydaniu dziękuję
Autor: Howard Phillips Lovecraft
Tytuły: Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści; Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne
Wydawnictwo: Vesper
Tłumaczenie: Maciej Płaza
Bardzo się cieszę z tego nowego wydania Lovecrafta, zwłaszcza że zarówno Tłumacz, jak i Wydawnictwo wykonali kawał dobrej roboty. Przy czym, jestem chyba jedną z niewielu osób, którym "Przyszła na Sarnath zagłada" spodobało się bardziej niż "Zgroza..." :)
OdpowiedzUsuńOj tak, trudno się z Tobą nie zgodzić. Nie dość, że te tomiska cudownie wyglądają na półce, to jeszcze w środku mamy prawdziwą ucztę w świetnym tłumaczeniu. Hehe no cóż, widocznie Cthulhu przemawia do Ciebie trochę mniej, niż wyśnione podróże Lovecrafta ;)
UsuńTo już kolejna recenzja zachęcająca do twórczości Lovecrafta, która powoduje, że coraz ciężej przejść mi obojętnie obok jego książek. Wcześniej chciałabym poznać Poe, ale nie wiem czy kolejność czytania nie ulegnie zmianie na korzyść "Zgrozy w Dunwich". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńObojętnie przejść się nie da - te opowiadania po prostu trzeba mieć. Ale nawet zalecane byłoby, by czytać je z przerwami. Bo Lovecraft bywa niestrawny. Długie, prawie pozbawione dialogów opowiadania mogą poważnie namieszać w głowie.
UsuńA do czytania Poego też zachęcam, zarówno opowiadania jak i poezja są wspaniałe :)
Odświeżę sobie Lovecrafta jesienią, gdy wieczory będą długie i pochmurne, a kontury rzeczy i zdarzeń - zamglone ;-)
OdpowiedzUsuńA przy okazji: przyjmuję do wiadomości akademicką poprawność, wedle której nie należy łączyć autora z tekstem. Ale jej nie rozumiem. Bo każde dzieło, w tym literackie, ma swojego autora i to w jego biografii kryje się czasem (a może częściej niż czasem) klucz do odczytania dzieła. Jednostkowa historia determinuje literackie zainteresowania - tak czytelnicze, jak powieściopisarskie. Powiem/napiszę więcej: znajomość niektórych dzieł bez znajomości ich autorów wydaje mi się niepełna. I jestem w tym stwierdzeniu daleka od niezdrowej ciekawości rodem z plotkarskich magazynów. Uważam, że nie da się obcować z "czystą" ideą dzieła, nie da się ignorować jego twórcy.
"Jak na stereotypowego Polaka przystało, podobają mi się tylko te teksty, które już znam": lubimy to, co znamy - to psychologiczna prawidłowość, która nie zna granic i nie ma wiele wspólnego z narodowością ;-) Chociaż, być może, Polacy są dość zachowawczy, jeśli chodzi o odkrywanie nowego.
Ach, taka atmosfera z pewnością pozwoli Ci nabawić się niejednego koszmaru sennego ;)
UsuńWiesz, możemy się o to pokłócić podczas jednej z sesji Twoich literackich bitew ;) To strasznie zawiła i chyba całkowicie bez wyjścia sytuacja. Bo po części się z Tobą zgadzam. Przykładem niech będzie poezja Haliny Poświatowskiej, która wybrzmiewa inaczej, gdy wiemy o jej chorobie serca. Pełno tam przecież zastawek i niespełnionej miłości a także przerwanego życia. Ale jednak ta poezja istnieje doskonale bez życiorysu poetki. Co więcej - otrzymuje dodatkowe interpretacje, które życiorys jest w stanie zastopować. Nie chodzi o dzieło czyste, ale pełne możliwych interpretacji. Nie chcę badać autora, ale literaturę, która, w momencie wyjścia spod pióra i wydania, staje się własnością czytelnika. Dla mnie biografa autora może być ciekawostką, dodatkowym źródłem interpretacji, ale nie możliwością pełnego zrozumienia dzieła.
A widzisz, mnie kojarzy się to z typową polską cechą Janusza, który nie lubi nowości. Paradoksalnie, ja te nowości bardzo lubię, dlatego dziwi mnie trochę moje nastawienie do drugiego tomu opowiadań Lovecrafta. Jednak z pewnością masz rację - w kwestiach psychologicznych nie mam zamiaru się z Tobą sprzeczać ;)
Tak, to niezły temat do literackiej kłótni, o ile da się go odedrzeć z abstrakcyjności i podeprzeć odpowiednią ilością przykładów. Myślę, że prawda leży, jak zwykle, pośrodku. Innymi słowy, przekonałaś mnie - dzieło (a przynajmniej dobre dzieło) powinno nieść znaczenie samo w sobie. Ale (!), z drugiej strony, będę się upierać, że znajomość biografii autora również otwiera możliwości interpretacyjne. Zarówno przyglądanie się pisarzom "od kuchni", jak i pomijanie milczeniem faktu ich istnienia może odbiorowi dzieła pomóc, jak i zaszkodzić. Przykład z poezją Poświatowskiej - świetny. Można nie wiedzieć, że poetka była słabego zdrowia i interpretować jej wiersze jako uniwersalne miłosne wersy. Ale zapytam inaczej: czy Poświatowska stworzyłaby taką poezję, gdyby była zdrowa i szczęśliwie zakochana? A Houellebecq, z wykształcenia inżynier rolnictwa - czy znajomość tego faktu wpływa na odbiór jego dzieł? Odpowiedzi na oba pytania pozostają oczywiście w sferze domysłów, ale pokazują, że "na dwoje babka wróżyła". A raczej: czytelnik ;-)
UsuńPrzykładów znajdzie się cała masa, o to bym się nie martwiła :)
UsuńZnajomość biografii może tylko pomóc, ale tylko czytelnikowi z otwartym umysłem. Jeśli patrzymy na dzieło tylko przez pryzmat np. dzieciństwo autora, to już inna bajka. To zamyka drogi interpretacji i, tak naprawdę, niszczy przyjemność czytania. Zamiast myśleć samodzielnie, posiłkujemy się wtedy tropem o trudnym dzieciństwie, biciu w szkole czy śmierci matki.
Na Twoje pytania oczywiście nie ma odpowiedzi, ale tak można mówić o każdym człowieku. Czy gdyby moi rodzice się przeprowadzili, byłabym teraz innym człowiekiem? Pewnie tak. W przypadku artystów jest to tym bardziej istotne. Gdyby Poświatowska była zdrowa, możemy pisałaby limeryki. Gdyby Herta Müller nie miałaby do czynienia z Securitate, pewnie nie zostałaby noblistką. A może jednak :)
Mam już na półce "Zgrozę w Dunwich", więc i na "Przyszła na Sarnath zagłada" z pewnością się skuszę. Zwłaszcza, że bardzo lubię lovecraftowską Krainę Snów i już przy poprzednim tomie marudziłam, że zabrakło w nim miejsca dla "W poszukiwaniu nieznanego Kadath". Poza tym na przykładzie tych i wcześniejszych polskich wydań widać wyraźnie, jak duża jest rola tłumacza.
OdpowiedzUsuńNo proszę, w takim razie z pewnością "Przyszła na Sarnath zagłada..." przypadnie Ci do gustu:) Ale, jak to z Lovecraftem, lepiej nie czytać go za jednym zamachem. Można nabawić się niestrawności. I koszmarów ;)
UsuńNo tak, ale ja już pierwsze czytanie Lovecrafta dawno mam za sobą :) Rzeczywiście, przy pierwszym kontakcie ta proza wywiera niezapomniane wrażenie. Aż zaczęłam się wtedy zastanawiać, co czyha w ciemności.
UsuńJestem idealnym przykładem na to, że pierwsze czytanie nie musi być tym najważniejszym. Lovecrafta znam od lat, a dopiero w takim natężeniu zrobił on na mnie tak duże wrażenie.
UsuńJeszcze miesiąc temu nie miałam pojęcia o istnieniu tego wydawnictwa, ale byłam na spotkaniu z Maciejem Płazą, podczas którego była mowa nie tylko o "Skoruniu", ale też o tłumaczeniach Lovecrafta. Zaintrygowała mnie ta recenzja, bo znam jedynie listy autora "Zgrozy w Dunwich".
OdpowiedzUsuńA to dopiero ciekawy sposób, by dowiedzieć się o wydawnictwie. Vesper właściwie wydaje tylko kobyłki - wcześniej dzieła zebrane Poego, teraz Lovecraft, a szykuje się też biografia Tomasza Beksińskiego. Warto się nimi zainteresować :)
UsuńZanim nie sięgnęłam po zbiór "Zgroza w Dunwich" nie czytałam żadnego opowiadania Lovecrafta, więc nie jestem skażona plugastwem złego tłumaczenia. Dzięki temu zachwyciłam się jego twórczością i naprawdę cieszę się,jest u nas wydana w taki właśnie sposób. Co do lovecraftowskiej grozy to przyznam, że nie są to historie, które straszą w podstawowy sposób, ale mają w sobie tyle niepokoju, tyle tajemniczości, że bardzo je lubię. Dzisiaj nikt już tak nie pisze niestety. Jestem w trakcie podczytywania drugiego zbioru, ale wolno mi idzie, więc jeszcze nie jestem w stanie stwierdzić czy mi się podoba.
OdpowiedzUsuńByć może zatem jesteś na uprzywilejowanej pozycji. Albo nie - bo w pełni nie docenisz pracy, jaką wykonał Płaza. Poprzednie tłumaczenia nie były tak gładkie. Aż chciało się rzucić książkę w kąt i olać dalsze czytanie.
UsuńNie w podstawowy sposób, ale straszy nadal - przynajmniej mnie :P Ale bardziej nastrojowością, wyobraźnią i tym elementem ludzkim. Człowiek opętany wizją o nadchodzących bogach jest groźny, to jakby wysłannik kosmicznego zła na ziemi.
Nikt tak nie pisze, ale to chyba dobrze. Mamy klasyków, którzy dostarczają nam tego typu grozy. Teraz większość czytelników woli ekstremę, zamiast straszenie niewielkimi detalami.
Czekam niecierpliwie na Twoją opinię na temat "Przyszła na Sarnath zagłada...". Zobaczymy czy wolisz Cthulhu,czy krainę snów ;)
Myślę, że docenię pracę tłumacza jak wezmę się za opowiadania wydane wcześniej, bo mam takie dwie czy trzy cienkie książki z jakimiś historiami Lovecrafta, więc pewnie wtedy będę narzekać i przypominać jak dobrze czytało się tekst przetłumaczony przez Płazę.
UsuńOpinia pojawi się na pewno, ale nie mam pojęcia kiedy, bo czytam równolegle inne książki i po prostu na Lovecrafta muszę mieć odpowiedni nastrój :)
Zastanawiałem się kiedyś, gdzie jest recenzja "Zgrozy", skoro ją już przeczytałaś. Czy może ja coś przeoczyłem albo skleroza dopadła. Całkiem zgrabnie wyszłaś z recenzji obu na raz, bo jest to niewątpliwie łatwiejsze. Ciężko się recenzuje zbiory jednego autora jak się czyta w krótkim okresie czasu, a tym bardziej, jeśli jest taka różnica w poziomie. Podoba mi się. I zdanie mamy bardzo podobne. Ale to już wiesz z PW. :)
OdpowiedzUsuńNo rzeczywiście, z Twoją sklerozą wszystko jest możliwe ;) Nie jestem fanką recenzowania zbiorów opowiadań, tym bardziej dwóch pod rząd tego samego autora. Dlatego wolałam napisać obszerniejszy tekst licząc się z tym, że pewnie przez większość i tak nie zostanie przeczytany.
UsuńDobry był ten Lovecraft, świetnie się czytało, ale tęsknić nie będę. Od czasu do czasu wrócę do ulubieńców (szkoda, że Płaza nie zamieścił w którymś zbiorze "Snów w domu wiedźmy"), ale to by było na tyle. Lovecraft w dużej ilości jest ciężkostrawny.
No ja też nie przepadam za recenzowaniem takich, ale w tym roku postanowiłem nie unikać takich książek tylko przez to. Trzeba sobie radzić, czego oboje jesteśmy przykładem. :)
UsuńJuż od dawna mam w planach twórczość Lovecrafta i jakoś nie mam kiedy się za nią zabrać :(
OdpowiedzUsuńTeraz masz idealną okazję - te wydania same proszą się o to, żeby je mieć i czytać, czytać...:)
UsuńDopiero zaczęłam się interesować Lovercraftem, ale jeden z prezentowanych tomów już posiadam i poczytuję. Wydanie piękne, zgadzam się z Tobą. Co do rozdzielania dzieła i twórcy - nigdy się z tym nie pogodzę. Co nie znaczy, że nigdy nie można zrozumieć dzieła bez znajomości biografii, ale jakże wiele satysfakcji daje odkrywania drugiego dna i podwójnych znaczeń. Wystarczy teraz prześledzić dyskusję, jaka rozgrzewa się wokół Lema.
OdpowiedzUsuńZgadzam się jednak zupełnie, że najpierw powinniśmy dać sobie szansę - czyli poznać najpierw własne odczucia, a dopiero potem sięgać po biografię. Przeważnie poznanie różnych szczegółów z życia pisarza ubogaca odbiór...
Po Lovercrafta sięgnęłam nie dlatego, by się przestraszyć - przyznaję. Sięgnęłam dla pięknych zdań, dla budowania gęstej, namacalnej i dusznej atmosfery, dla plastyczności obrazu. Tu jest geniusz, niby nas nic już nie przestraszy, ale tu każde słowo, każdy element krajobrazu - domy, drzewa, przestrzeń i niebo - dyszą grozą...
Dużo osób zaczęło interesować się autorem właśnie za sprawą tych wydań. To kolejna zaleta tandemu Vesper/Płaza - zbierają nowych wyznawców Lovecrafta :)
UsuńWidzę, że chętnie dołączyłabyś się do ewentualnej dyskusji o dziele i autorze na blogu Marty :) To temat gorący i bez jednej dobrej odpowiedzi. Daleka jestem od twardogłowego podejścia, że trzeba je rozdzielać i basta. Biografia owszem ubogaca, pozwala odkrywać nowe tropy. Ale jednak myślę, że warto unikać bezmyślnego podążania w interpretację biograficzną. To pójście na łatwiznę, czepianie się tego, co nie wynika z samego tekstu. Pisał tak bo bili go w szkole. To niewystarczające.
Ja nadal będę trzymać się tego, że Lovecraft straszy. Inaczej, ale straszy. Czasem jak Poe, czasem jak Blackwood. Nastrojowość, tajemnica i ta duszna atmosfera o której wspominasz - to wielkie elementy prawdziwej grozy, które u Lovecrafta królują.
Muszę w końcu przeczytać. "Zgroza" brzmi ciekawiej. Choć autor ciągle przewija się w słuchanej przeze mnie muzyce, nie potrafię się zmotywować do przeczytania. Kiedyś, bardzo dano temu, wypożyczyłam jego książkę z biblioteki i coś mnie w niej odrzuciło.
OdpowiedzUsuńLovecraft jest już stałą częścią popkultury, więc trudno przed nim uciec. Mam nadzieję, że tym razem Cię od niego nie odrzuci - może właśnie dzięki temu nowemu wydaniu, które jest o niebo lepsze od starych.
UsuńUwielbiam Lovecrafta i nie będę oryginalny, jak napisze, że obok Poego, to mój ulubiony pisarz grozy. Kingi mogą się schować :)
OdpowiedzUsuńNo nie wiem. Mam wrażenie, że dużo osób powołuje się na prozę Lovecrafta, a nie czytało go wcale albo tylko troszkę. Więc miło jest słyszeć, że ktoś uwielbia tego starego, trochę trącącego myszką autora :)
UsuńDo wymienionego przez Ciebie grona dodałabym Algernona Blackwooda. Moim marzeniem jest przeczytanie jego opowiadań w tłumaczeniu Płazy - na polskim rynku mamy tylko jeden zbiór! Wstyd i hańba.
No akurat Blackwooda nie czytałem, ale jest ich jeszcze więcej i można by wymieniać. I Grabiński i Stevenson, nawet i Hoffman, Collins. Blackwooda w takim razie z największą przyjemnością nadrobię, jak mi kiedyś w ręce wpadnie, bo uwielbiam się zatracać w takiej literaturze i żaden współczesny literacki horror do mnie tak nie przemawia. Poego czytałem po wielokroć i jeszcze nie raz wrócę ;)
UsuńJak mogłam zapomnieć o Grabińskim? Aż mi wstyd - uwielbiam tego autora. A Blackwooda polecam i to gorąco. Niesamowicie klimatyczne teksty, aż czasami można poczuć ciarki na całym ciele :) Horror współczesny bazuje na zupełnie innych bodźcach i jestem w stanie to zrozumieć. Wszystko idzie do przodu. Ale jednak te stare opowieści mają w sobie więcej pomysłowości, nastrojowości, takich smaczków, które czynią je ponadczasowymi.
UsuńNie wiem czy widziałeś, ale Vesper szykuje się na wydanie "Mnicha" M.G. Lewisa ;) Kolejny staroć do odświeżenia:)
No dokładnie. "Nastrój" to słowo klucz. Być może te klasyki nie straszą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, ale zabijają klimatem i ich autorzy bez problemu potrafią wzbudzić poczucie niepokoju i grozy.
UsuńNie widziałem, dzięki za zwrócenie uwagi, bo to pozycja obowiązkowa. Mam takie stare, stare wydanie, bez okładki i ledwie się trzymające, ale - oczywiście - dawno już przeczytane :)
Coś zdecydowanie dla mnie. :)
OdpowiedzUsuńW takim razie pozostaje tylko usiąść i czytać ;)
Usuń