Oto druga odsłona cyklu W duecie o książce, w której, wraz z Martą z bloga Leżę i czytam, bierzemy na warsztat powieści znane i mniej znane, jednak z pewnością takie, o których warto rozmawiać. Tym razem skupiłyśmy się na genialnym i poruszającym dziele austriackiego pisarza, Stefana Zweiga. Serdecznie zapraszamy do lektury.
Jeśli macie ochotę zapoznać się z pierwszą częścią cyklu, w której rozprawiałyśmy się z Middlesex Jeffreya Eugenidesa, zapraszam TUTAJ.
Olga: "Dobrymi chęciami piekło jest
wybrukowane" – tak mogło by brzmieć motto powieści Stefana Zweiga. W tym
prostym zdaniu jest jednak coś więcej, niż ludowa mądrość na każdą okazję,
której tak naprawdę wielu z nas nie rozumie. Jak można, ot tak, dobro
sprowadzić do odmętów piekieł, największego straszaka wszech czasów? Zweig to
jedno zdanie rozwija i owija, owija w uczucia tak przejmujące i jednocześnie
chorobliwe, że trudno jest pojąć, jak mogą mieścić się w jednym ciele. Chęć
czynienia dobra, a właściwie litość i współczucie podszywające się pod altruizm,
dominuje jednak, dzieląc scenę z miłością niecierpliwą i ulokowaną w
niewłaściwej osobie. I chociaż od pierwszych stron spodziewamy się tragedii, bo
niejako jesteśmy o kilka kroków przed bohaterem, czy możemy spodziewać się aż
tak druzgocącego finału?
Marta: Skoro zdradziłaś, że happy end'u w Niecierpliwości
serca nie będzie (ci, którzy znają powieści Zweiga, wiedzą, że zwykle
odziera on swych bohaterów z nadziei i szans na szczęście), to dodam tylko, że
tragiczny finał daje się przewidzieć niemal od samego początku. I nie jest to,
bynajmniej, wada książki.
Ale nie uprzedzajmy faktów. Jest rok 1914, Antoni
Hofmiller, młody porucznik carskiej armii, stacjonuje ze swym pułkiem gdzieś
między Wiedniem a Budapesztem i... koszmarnie się nudzi. Dzięki zbiegowi
okoliczności wchodzi na salony pałacu lokalnego bogacza, von Kekesfalvy. Tam
poznaje niepełnosprawną córkę krezusa i, z dnia na dzień, niepostrzeżenie i
wbrew własnej woli, wikła się w emocjonalne uzależnienie. Zweig każe mu
dojrzeć, a w tym celu wyjątkowo boleśnie konfrontuje go z życiem. Hofmiller, owszem,
dojrzewa, ale zbyt późno – katastrofa jest nieunikniona, bo austriacki
pisarz stworzył grecką tragedię. Gdyby losy Antoniego i Edyty von
Kekesfalvy potoczyły się inaczej i ta dwójka stanęłaby przed ołtarzem,
wróżyłabym im rychły rozpad związku. Czy jesteś rozczarowana faktem, że Zweig
nie kazał swoim bohaterom żyć długo i szczęśliwie? Czy takie zakończenie
jest tu w ogóle możliwe?
Olga: Happy end’u nie ma,
ale jak sama zauważyłaś, zaskoczenia również nie ma. O tym wspomina sam
Hofmiller, a i autor daje nam wyraźnie do zrozumienia, że tego typu historie
kończą się tragedią.
Dojrzewanie o którym mówisz jest
rzeczywiście kwestią istotną i, co dziwne, w mniejszym stopniu dotyczy
podlotka, dziewczyny siedemnastoletniej, co dorosłego mężczyzny, który
większość swojego życia spędził na żołnierskim wikcie. Wiedzący czym jest
posłuszeństwo i kara za jego brak, Hofmiller nagle zrywa się ze smyczy, poznaje
smak życia – który przypomina smak kawioru, tokaju i doskonałych cygar – i
nieoczekiwanie staje się kimś więcej, niż tylko podporucznikiem. Staje się
bogiem, człowiekiem od którego zależna jest cała rodzina, włącznie ze służbą.
Nie robi tego oczywiście z wyrachowania, jednak uskrzydlające poczucie władzy
nad cudzym życiem jest dużo silniejsze, niż głos rozsądku. A rozsądek, który w
powieści występuje w postaci lekarza, mówi mu, że litość jest dwojaka, a jego
litość to siła bardziej niszcząca niż budująca. Ten kompleks boga, który opętał
biednego, naiwnego i, powiedzmy szczerze, nic nie wiedzącego o życiu człowieka,
jest w moim mniemaniu równie istotny, co tytułowa niecierpliwość serca, serca
kobiecego. Zresztą mam wrażenie, że Zweig w swojej powieści poruszył tyle
wątków, że tylko o jednym tym dziele można by napisać pokaźną pracę.
Odpowiadając na Twoje pytanie -
nie, rozczarowanie nie ma tu nic do rzeczy. Nawet, gdybym była niepoprawną
romantyczką i wierzyła w głębi ducha na ratunek tych dwojga, to Zweig tak wyraźnie
dał nam do zrozumienia, że tragedia jest nieunikniona, że z łatwością
przyzwyczaiłabym się do tej myśli. Samym szokiem nie jest przecież ta tragedia,
ale właśnie próba pojęcia, jak do niej doszło. Jakie błędy zostały popełnione?
Jakie uczucia były w to zamieszane? Konflikt, który przyszło nam śledzić –
konflikt uczuć, choć tak różnych od siebie – jest sam w sobie tak genialnym
teatrem, że nie żałuję w nim niczego, oprócz bohaterów. Dla nich pozostało mi
tylko współczucie, bo skazani byli na brzemienny w skutkach brak porozumienia.
Źródło |
Twierdzisz, że w powieści dojrzewa wyłącznie
Hofmiller. To prawda. Edyta pozostaje ukochaną, rozpieszczoną córeczką tatusia,
której, z racji choroby, pozwala się na więcej i wiele wybacza. Edyta mieszka w
złotej klatce i dlatego do końca pozostaje dzieckiem – krnąbrnym i
niecierpliwym. Z perspektywy czasu oceniam ją surowiej niż byłam skłonna to
zrobić tuż po lekturze powieści. Chociaż ani zachowania dziewczyny, ani
postępowania Hofmillera nie rozpatrywałabym w kategoriach "winy".
Hofmillerowi można zarzucić, że za bardzo rozsmakował się w roli dobrego
samarytanina. Niesienie pomocy uzależnia, pozwala wykreować poczucie wysokiego
mniemania o samym sobie, a to silny magnes i jedna z ważniejszych potrzeb
ludzkiej psychiki. Jak zauważyłaś, nie ma w nim ani krzty wyrachowania. Chociaż
chłopak korzysta z usług szofera von Kekesfalvy, pali jego cygara i kosztuje
jego trunków, to nie zamienia żołnierskiego życia na wystawną pałacową egzystencję,
choć ma po temu niejedną okazję.
To prawda, Niecierpliwość serca to głęboka,
wielowymiarowa powieść. Proponuję skupić się na jej głównym wątku – litości.
Zweig twierdzi, że związki oparte na prawdziwym współczuciu nie tylko potrafią
przetrwać próbę czasu, ale mogą być również szczęśliwe. A Ty jak myślisz?
Olga: Myślę, że właśnie dlatego nie spodziewamy się po tej parze romantycznego
happy end’u – Hofmiller kąpie się w swojej litości do Edyty, jednak nie jest w
stanie zauważyć w niej człowieka. Moment, w którym uzmysławia sobie, że
dziecko, które odwiedzał, jest rzeczywiście kobietą pełną pragnień i
namiętności, jest jak cios w twarz dla czytelnika. Nagle zdajemy sobie sprawę z
tego, że Edyta, z racji swojego kalectwa, odarta została z człowieczeństwa,
chociażby możliwości odczuwania w sposób inny, niż jest to od niej wymagane.
W takim razie widocznie ten etap
surowości w stosunku do bohaterki jeszcze do mnie przyjdzie. Jak na razie
traktuję ją dosłownie jak ptaka w złotej klatce – posiadającego wszystko, choć
nieszczęśliwego do granic możliwości. Owszem, nie można powiedzieć, by jej
zachowanie było wyrazem dojrzałości. To w końcu jej serce jest niecierpliwe,
ona w rozgorączkowaniu poszukuje wyjścia z sytuacji, na którą nie ma wpływu.
Myślę jednak, że pomimo braku dojrzałości jest jedną z niewielu osób w
powieści, które jasno dostrzegają, iż źle pojmowana litość może być zarzewiem
tragedii. Wypiera jednak tę wiedzę, wybierając możliwość kochania, choćby
pozbawionego wzajemności.
Zweig pokazuje nam dwa związki,
które zbudowane zostały na szczerym współczuciu – doktora Condora i ojca Edyty,
o których zdążyłaś już wspomnieć. Wydaje mi się jednak, że te szczęśliwe relacje
nie bazują tylko na litości, a właściwie nie ona jest głównym elementem
łączącym. Jest nim wstyd i głęboki żal. O ile w przypadku doktora Condora nie
mamy co do tego pewności (o jego żonie dowiadujemy się od Kekesfalvy, który
opowieść zna jedynie z plotek), tak jeśli chodzi o ojca Edyty wiemy, że to nie
tylko litość, ale przede wszystkim poczucie winy spaja go z jego przyszłą żoną.
Zdruzgotany swoją niegodziwością, oszukaniem kobiety bezbronnej, postanawia
oddać się w pełni osobie zbyt delikatnej, by mogła żyć w samotności. Staje się
oparciem i obrońcą, ale nie zapomina o swojej porażce. Hofmiller również
wchodzi na drogę wstydu, która uzmysławia mu jego brak dojrzałości i
dwulicowość. Jest jednak za późno, by te uczucia uratowały jego i Edytę.
Zweig mówi także o swojego
rodzaju ciężarze litości, przekleństwie zatracania siebie na rzecz, no
właśnie... złośliwego demona, który umościł się na plecach dobrego samarytanina
i nie chce z niego zejść. Czy przytoczona przez autora jednak z Baśni z
tysiąca i jednej nocy ma być przestrogą dla litościwych? A może ukazuje
zależności istniejące w każdym związku, który wymaga od nas poświęcenia części
siebie?
Marta: Motywem związków
Kekesfalvy i Condora była zapewne mieszanka uczuć, ale widzę w niej jednak
wiodącą rolę współczucia. Jednak jest to jego twórcza odmiana, ta, do której
namawia Zweig. Tylko ona może być obietnicą szczęścia. Koniecznym składnikiem
związku, aczkolwiek często niewystarczającym.
Przytoczony w powieści fragment jednej z Baśni z tysiąca
i jednej nocy to, moim zdaniem, nie tyle przestroga przed okazywaniem
nadmiernego współczucia, co metafora związku opartego na szlachetnej litości.
Być może jest tak, że strona okazująca współczucie zawsze "poświęca"
więcej.
Zastanówmy się, dlaczego osoby chore, ułomne, znajdujące
się w trudnej sytuacji życiowej, często wzbraniają się przed litością innych? Z
jakiego powodu nie chcą tego – uznawanego przecież za szlachetne – uczucia? Czy
nie dlatego, że przypomina im ono o własnym nieszczęściu i zwykle nie daje nic
więcej? Powiedziałaś, że tytułowa Niecierpliwość serca odnosi się do
Edyty, do jej desperackiego pragnienia zdrowia i miłości. Myślę, że niecierpliwość
cechuje również to, co zwykliśmy mylnie określać litością – patrzymy ze
współczuciem na cudze nieszczęście, ale w głębi duszy pragniemy jak najszybciej
odwrócić wzrok. Bo niełatwo jest przyglądać się czyjemuś cierpieniu, a jeszcze
trudniej – udzielić właściwej pomocy. W tym kontekście powieść Zweiga można
odczytywać również jako głos w sprawie osób wyłączonych z życia, chorych,
niepełnosprawnych, cierpiących. I ich prawa do życia i uczuć. Do normalności.
Olga: Zweig dość
wyraźnie zaznaczył, w dwóch monologach Edyty, dlaczego osoba cierpiąca, chora,
nie chce wzbudzać litości. Jest to przecież swojego rodzaju substytut
prawdziwego uczucia oddania, na którym można budować relacje piękne i wzniosłe.
Litość, ta litość przed którą wzbrania się Edyta, jest jego brzydszą siostrą,
zarezerwowaną dla osób gorszego sortu, skrzywdzonych przez los, nad którymi trzeba
pochylić głowę dla... no właśnie, dla kogo? Dla samych siebie, dla własnej
satysfakcji. Tak przynajmniej uważa osoba, nad którą się zlitowano. Na chwilę
pozwolę sobie oddać głos Edycie:
Czy nie znam was na wylot? Tej
waszej waleriany i cukru, cukru i waleriany, tego waszego obrzydliwego cackania
się ze mną... Doskonale wiem, że za każdym razem oddychacie z ulgą, kiedy
zamykacie za sobą drzwi i zostawiacie mnie samą jak trupa...
Czy to nie wyraża wszystkiego?
Całego bólu, poczucia osamotnienia i zepchnięcia na dalszy plan, jak kogoś, kto
nie jest w stanie sam o sobie decydować? Litość sprawiła, że ta kobieta, w
pełni rozwinięta i pragnąca uczucia, skazana została na los wiecznego dziecka,
które całuje się w czółko, jednak nigdy w usta. Nie tylko litość Hofmillera, to
warto podkreślić. Również współczucie jej ojca jest toksyczne, także dla niego,
gdyż stary Kekesfalva powoli umiera patrząc na przykutą do fotela córkę.
span style="font-size: large;">
Muszę przyznać Ci rację –
niecierpliwość cechuje także tych litościwych, którzy pragną, jak powiedziała
Edyta, zamknąć drzwi i odetchnąć. To szokuje i zastanawia. Bo czy naprawdę
traktujemy chorych, niepełnosprawnych, jak kogoś poza społeczeństwem? Czy to
nadal ma miejsce? Hofmiller nie chce przyjąć miłości Edyty, bo wstydzi się
przed sobą i kolegami, że zwiąże się z kobietą niepełną. Mnie wydało się to
śmieszne i straszne zarazem. Przecież to tylko paraliż nóg – nie niszczy
osobowości, nie wymaga całodobowej opieki. A jednak strach przed śmiesznością i
właśnie wyłączeniem z grona uprzywilejowanych powoduje, że Antoni jest
jednocześnie litościwy i okrutny.
Chciałabym jeszcze spytać Cię o
język powieści. Osobiście uwielbiam tak soczyste, pełne emocji zdania, które
zdają się całkowicie odmalowywać psychikę bohaterów i świat przedstawiony. Czy
sądzisz, że styl Zweiga może ułatwić czy utrudnić przekaz współczesnemu
czytelnikowi, nastawionemu raczej na prostotę i, niestety, łopatologię
stosowaną?
Marta: Tak, Edyta staje się symbolem wielu
cierpiących, którzy wolą zimną obojętność od fałszywego współczucia.
Przymykanie oczu na cudze nieszczęścia to nie jest, niestety, domena dawnych
czasów. Zobacz, czy to nie dziwne, że, aby ujrzeć w niepełnosprawnym człowieka,
potrzeba dzisiaj kampanii społecznych (!), wielkich akcji i medialnego
szumu? Zresztą, myślę, że mimo iż Niecierpliwość serca dotyczy dramatu
ułomnej dziewczyny, to równie dobrze – i to jest, między wieloma innymi, siła
tej powieści – można ją odnieść do każdej innej, "z życia wziętej"
sytuacji, w której fałszywa litość jest marną zapłatą za coś, co pragnęlibyśmy
ofiarować za darmo.
Niecierpliwość serca to wymagająca książka. Zmusza do
myślenia, do refleksji – również nad samym sobą. Na pewno nie jest to rzecz dla
czytelnika szukającego rozrywki i relaksu. Podobnie jej język - z pozoru
zwyczajny, ale pod spodem aż buzujący od emocji, to nie są gładkie zdania,
które da się przełknąć i o nich zapomnieć. To wielka proza – proza życia – dla
wielbicieli psychologicznych, doskonałych powieści. Trzeba dzieło Zweiga
polecać – mam nadzieję, że się ze mną zgodzisz.
Olga: Nie tyle nawet obojętność,
co zwykłą, ludzką szczerość. Wspomina przecież o służącej, która w przerażeniu
krzyczy o tak bogatej, tak pięknej, a jednak kalekiej dziewczynie. Pokazuje to
też trochę, że litość jest sportem dla ludzi wychowanych w świecie konwenansów.
Prosta kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, że popełniła faux pas,
powiedziała to, co podpowiadało jej serce.
Owszem, w dawnych czasach chowano
swoich chorych, teraz wyciąga się ich "na światło dzienne", by oswoić
społeczeństwo. Czemu jednak trzeba je oswajać? Czemu nie możemy przyznać, że
ułomność jest częścią człowieczeństwa? W tym też tkwi okrucieństwo Hofmillera,
młodego i naiwnego mężczyzny, który nie jest w stanie zaakceptować nawet
brzydoty (przecież bezlitośnie wypunktowuje przywary w wyglądzie Condora, nie
dostrzegając z początku jego bystrości), a co dopiero kalectwa. Dlatego też
jego uczucia do Edyty nie mogłyby wyjść poza toksyczną litość.
Oczywiście, że się z Tobą zgodzę.
Chociaż myślę, że powieść Zweiga nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia,
jak na Tobie, to nasza rozmowa uzmysłowiła mi, że jest to powieść wielka,
mądra, choć niepozorna. Nie jest to książka łatwa, lecz lektura przyniosła mi
wiele przyjemności – autor znakomicie oddaje zarówno bogate życie Kekesfalvów
jak i żołnierską codzienność Hofmillera. Najpiękniejsza w niej jest jednak
psychologia postaci, głębokie i błyskotliwe przemyślenia na temat natury
ludzkiej. Życzyłabym zarówno sobie jak i Tobie więcej takich książek, nawet
pomimo tego druzgoczącego poczucia zbliżającej się tragedii.
Marta: Gdy napisałam o powieści Zweiga na swoim blogu,
mój wpis skomentowała Pani, która pracuje jako pielęgniarka. Napisała, że Niecierpliwość
serca była kamieniem milowym w jej duchowym rozwoju i nauczyła ją więcej,
niż niejeden podręcznik psychologii. Czy może być lepszy komplement dla pisarza
i lepsza rekomendacja dla czytelników? Myślę, że to retoryczne pytanie to dobre
podsumowanie naszej rozmowy o tej wspaniałej książce.
***
I to już koniec, choć z pewnością nie koniec tego typu postów. Napiszcie koniecznie czy podoba Wam się taka forma pisania o książkach.
Dyskusja godna podziwu i bardzo miło się ją czyta. Wnioskuję, że Zweig oferuje literaturę nieoczywistą w odbiorze, z której wieje nutą pesymizmu. Cieszy mnie fakt, że głębsza refleksja pozwala zauważyć mocne strony powieści i płynące z niej emocje. Przyznaję, że zachęciłyście mnie do przeczytania. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć (czytać). Dyskusja sama w sobie sprawiła wiele przyjemności, ale dobrze byłoby jeszcze wiedzieć, że przynosi odbiorcom pewien pożytek :)
UsuńNuta pesymizmu to eufemizm - ja odebrałam ją jako typową tragedię, w której nie ma miejsca na szczęśliwe zakończenie. Pesymizmu jest w niej dużo, zarówno w samej fabule jak i w tym, co nie pozostaje wypowiedziane na głos. Nie jest to z pewnością literatura łatwa, ale, z tego co możesz zobaczyć po naszych zachwytach, warto ją poznać. Mnie z pewnością skłoniło to do dalszej przygody z Zweigiem :)
Pozdrawiam również i życzę miłej, zaczytanej soboty :)
Mnie się szalenie podoba. Takie oświetlenie reflektorami z dwóch stron z pewnością ubogaca odbiór książki:)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy :) Jak jednak widać trochę trudniej włączyć się do takiej dyskusji, niż zostawić komentarz pod zwykłą recenzją.
Usuń