poniedziałek, 7 marca 2016

"Pojedynek z Diabłem" Kristina Ohlsson - recenzja



 

Have you ever danced with the devil in the pale moonlight?


Nie tak dawno temu, bo zaledwie w grudniu poprzedniego roku, miałam przyjemność recenzować dla Was Zagadkę Sary Tell – pierwszą część dwutomowego cyklu o adwokacie Martinie Bennerze, a przy tym także pierwszy kryminał od bardzo, bardzo dawna, który nie zmusił mnie do poważnego zastanowienia się nad przyszłością tego gatunku. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam Pojedynek z Diabłem w zapowiedziach wydawnictwa Prószyński i S-ka, od razu przygotowałam się na świetną intrygę i dobrą zabawę. Jak wyszło? Przekonajcie się sami.




Martinowi udało się rozwiązać zagadkę Sary Tell, wielokrotnej morderczyni zwanej Sarą Teksas. Nie ma jednak pojęcia, co stało się z jej synkiem, który tego samego dnia, w którym jego matka popełniła samobójstwo, zniknął z przedszkola. Czy to możliwe, by tak małe dziecko po prostu rozpłynęło się w powietrzu, nie wzbudzając przy tym zbyt wielkiego zainteresowania policji? Martin szybko musi dowiedzieć się, gdzie podział się Mio – obiecał to przecież jego ojcu, Lucyferowi, który postawił mu dość jasne ultimatum: znajdź mojego syna, albo zabiję twoją córkę. Poszukiwania jednak znacznie się komplikują, gdy podejrzany o dwa zabójstwa bohater wplątuje się w kolejną dziwną sprawę – zaginięcie dziennikarza.



Od samego początku akcja pędzi na łeb na szyję – i ma to swoje plusy. Po przeczytaniu poprzedniej części czytelnik doskonale wie, że teraz żarty się skończyły, a Martin musi zmierzyć się z samym diabłem, by odzyskać swoje życie i poczucie bezpieczeństwa. Dlatego w nowej powieści Ohlsson nie ma miejsca na myślenie, siedzenie na tyłku i czekanie, aż odpowiedź spadnie z nieba. Martin jeździ, gdzie może, rozmawia, z kim może, a także niewiele śpi, gdyż nawet jego marzenia senne naładowane są mrocznymi wydarzeniami. One z kolei dotyczą przeszłości i pewnego poważnego błędu, który nasz bohater ma na sumieniu. Mogę Was więc zapewnić, że sięgając po Pojedynek z Diabłem nie będziecie nudzić się ani przez chwilę – akcja goni akcję, a powieść po prostu czyta się sama.



Kristina Ohlsson potrafi pisać. Chociaż to dopiero moje drugie spotkanie z tą autorką, na razie nie zmieniłam zdania o jej stylu – mrocznym, momentami ironicznym, wciągającym i bardzo lekkim. Ułatwia czytelnikowi wsiąknięcie w wykreowany przez nią świat, przyzwyczajenie się do bohaterów i, co najważniejsze, pozwala na swobodne cieszenie się lekturą, nie zakłócając jej niepasującym słowem czy nieudanym porównaniem.



Niestety, a piszę to z dużym bólem, Pojedynek z Diabłem jest dużo gorszą powieścią, niż Zagadka Sary Tell. Pomimo że pochłonęłam tę książkę w przeciągu dwóch dni i bawiłam się przy niej dość dobrze, zawód zaczęłam odczuwać stosunkowo szybko. Zacznę od grzechu pierwotnego, czegoś, czego nie jestem w stanie wybaczyć żadnemu autorowi a mianowicie okropnego pójścia na skróty, które wykorzystuje każdy pisarz kryminałów nie posiadający pomysłu na rozegranie wymyślonej przez siebie intrygi. Chociaż, jak powiedziałam wcześniej, Martin nie czeka biernie na pojawienie się cudu, wszystkie najważniejsze poszlaki otrzymuje dzięki przypadkowi – a to przyśniło mu się coś, co dziwnym trafem jest ważnym elementem układanki, a to pewne słowa nie dają mu spokoju i nagle wybuchają w jego głowie falą olśnienia, a nawet, o zgrozo, zachciewa mu się seksu i bach! trafia na niesamowicie istotną poszlakę. Nie zrozumcie mnie źle, nasz bohater nie jest ułomkiem, który nie wie, potrzebuje pomocy absolutu w rozwiązaniu zagadki. Pokazał to doskonale w pierwszej części cyklu. Wychodzi jednak na to, że pani Ohlsson tym razem nie miała ochoty bawić się w układanie puzzli i postanowiła ułatwić sobie zadanie. Chociaż intryga była największą zaletą Zagadki Sary Tell, muszę z przykrością przyznać, że jest też piętą achillesową Pojedynku z Diabłem.



Nadzieje okazały się płonne, a zaskakujące zakończenie, na które czekałam od kiedy przeczytałam poprzednią część... no cóż, tożsamość głównego bad guy’a nie będzie niczym zaskakującym dla każdego, kto potrafi czytać uważnie. Natomiast tajemnica zaginięcia synka Sary wyszła autorce dość przekonująco, choć również bez fajerwerków. Być może to ja zjadłam już zęby na kryminałach, a może twórcy przestają się starać?



Pojedynek z Diabłem był sporym zawodem. Po naprawdę mocnym początku, jakim była Zagadka Sary Tell, spodziewałam się czegoś więcej. Niestety, wyszło jak zawsze. Chociaż powieść łyknęłam w krótkim czasie, a samo czytanie z pewnością nie było męczarnią (a nawet sprawiło mi niejaką przyjemność), na jakiś czas odpuszczę sobie kryminały... znowu. 

Moja ocena:
 

 Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Autorka: Kristina Ohlsson
Tytuł: Pojedynek z diabłem 
Data wydania: 1.03.2016 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 440

25 komentarzy:

  1. Przykro mi, że znów kryminał okazał się rozczarowujący :( Niestety często również tego doświadczam, ale na razie jeszcze nie straciłam zapału do gatunku. Jeśli chodzi o Ohlsson to wydaje mi się, że jakąś jej książkę mam, chyba powieść "Niechciane", ale głowy nie dam, bo nawet nie wiem w którym kącie domu ta książka leży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, zdążyłam się do tego przyzwyczaić:) Na razie po prostu poczekam na coś, co zainteresuje mnie tak bardzo, że nie będę mogła się oprzeć:) jestem ciekawa innych jej książek, bo Ohlsson naprawdę dobrze pisze. Jak będziesz miała chwilę, skus się na nią:)

      Usuń
    2. Postaram się :) Muszę w takim razie odnaleźć tę książkę i zaplanować lekturę :)

      Usuń
  2. Czytałam tylko "Niechciane" tej autorki i byłam całkiem zadowolona z lektury:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jeszcze skuszę się na jej powieść. Poprzednia część bardzo mi się podobała:)

      Usuń
  3. Nie znam zadnej ksiązki autorki, jeśli ta cześć jest gorsza od "Zagadki Sary Tell", to zaczne moze od tej ktora była lepsza.
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj koniecznie, "Zagadka Sary Tell" była naprawdę dobrą powieścią:)
      Również pozdrawiam i życzę dobrej nocy:)

      Usuń
  4. Autorka nie miała niestety dobrego pomysłu na zakończenie tego kryminału i stąd druga część jest słabsza od pierwszej. Silną stroną pierwszej części była sama intryga, a w istocie dramat Sary Tell, która w akcie desperacji popełnienia samobójstwo, po tym gdy herszt gangu wymusza na niej przyznanie się do winy za niepopełnione przez nią zabójstwa. Można sobie wyobrazić, że wywodząca się z nizin społecznych Sara mogła nawet w Szwecji nie poradzić sobie z szantażem ze strony potężnej i bezwzględnej mafii, kiedy w grę wchodziło życie jej synka. Autorce zabrakło jednak konsekwencji, przejawiającej się m.in. w samym sposobie uśmiercenia Lucyfera, który zginął śmiercią „drobnego płazu” bandyty, pomimo tego, że wcześniej był dla policji nieuchwytny. Trudno też dociec powodów nienawiści Lucyfera do głównego bohatera powieści, a także w jaki sposób czarny Amerykanin mógł w rasistowskim Teksasie zostać hersztem trzęsącej nim grupy przestępczej, mającej wpływy również w Europie? Kryminał zyskałby, gdyby przedstawiono w nim szwedzkie powiązania Lucyfera, lub (co najbardziej by mi odpowiadało), gdyby Martinowi udało się w jakiś sposób ocalić Sarę z rąk tego przestępcy (która niekoniecznie „musiała” być uwikłana aż w pięć zabójstw).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Pierwsza cześć była dobra właśnie dzięki inteligentnej i dobrze prowadzonej intrydze, ale także dzięki ciekawemu uchwyceniu problemu przestępczości i jej konsekwencji. Historia Sary, tego nieludzkiego zaszczucia kobiety, która pragnie się uwolnić, nie tylko chwyta za serce, ale także skłania do refleksji. A i wprowadzenie do fabuły jedynej członkini rodziny, której udało się wydostać z bagna nizin społecznych mówi bardzo wiele.
      Właśnie dlatego tak bardzo dziwi mnie, że autorka z łatwością zniszczyła wszystko, na co pracowała w ostatniej części. Mio został potraktowany po macoszemu, o Lucyferze nawet nie wspominając, intryga trzyma się kupy tylko dzięki temu, że Martin ma przeczucie, a sam motyw wspomnianej przez Ciebie nienawiści jest wprost śmieszny. Bazuje tylko na przekonaniu Lucyfera, że Martin ich zdradził, że wiedział jak oni wyglądają, choć to było dość mało prawdopodobne. Mam wrażenie, że wydawnictwo nie dało Ohlsson czasu na wymyślenie lepszego rozwiązania.

      Usuń
    2. Historia Sary jest tak wstrząsająca, że zastanawiam się na ile mogła być (w Szwecji) realna. Kraj ten ma najbardziej rygorystyczne prawo odnośnie zwalczania prostytucji, a Szwedki, przynajmniej te wykształcone słyną z niezależności i poczucia własnej wartości. Kraj ten jednak w ostatnich 20 latach uległ dużym zmianom, skutkiem czego jest obecnie większe rozwarstwienie. Autorka z racji swojego zawodu (jest policjantką) zapewne orientuje się w realiach dotyczących przestępczości w Szwecji i jak sądzę, uwzględniła je w swojej powieści.

      Zgadzam się, że przyczyna mogła tkwić w terminach narzuconych przez wydawnictwo i książka, która obliczona była chyba na jakieś 500 stron została ukończona zapewne w pośpiechu.

      W kryminałach brakuje mi zazwyczaj poczucia realizmu - sprawcy zbrodni przedstawiani są jako supermeni - wszystko wiedzący i kontrolujący sytuację. W rzeczywistości możliwości wytropienia ofiary są w zasięgu jedynie mafii mających powiązania z aparatem państwa.

      Usuń
    3. Zabrakło mi w tej książce wyjaśnienia, w jaki sposób Sara z ulicy w Sztokholmie "wylądowała" w Teksasie. Ktoś ją musiał w Sztokholmie zwerbować i raczej nie był to Lucyfer. To mógł być ciekawy wątek, który by tłumaczył szwedzkie koneksje Lucyfera, a tym samym mechanizm szantażu, jakim ten bandyta się posłużył wobec Sary. Bandyta który morduje w obcym dla siebie kraju musi mieć wsparcie ze strony tamtejszego świata przestępczego, choćby dlatego żeby móc wyśledzić swoją ofiarę. To jest właśnie ten brak realizmu w powieściach kryminalnych, który sprawia że arcy-zbrodniarze jakby nie podlegali ograniczeniom narzuconym przez czas i przestrzeń.

      Usuń
    4. Z tego co pamiętam, Sara prostytuowala się dopiero w Stanach. W Szwecji zajmowała się drobnymi przestępstwami razem ze swoją paczką, ale mogę się mylić. Myślę jednak, że Szwecja, tak jak inne rozwinięte kraje, mają także swoje mroczne strony, a wiele z nich wiąże się z kobietami, ich traktowaniem i tym poczuciem własnej wartości o którym piszesz. Warto przypomnieć sobie chociażby "Millenium" Larssona, który rażącą nierówność i wykorzystywanie kobiet ubrał w ramy kryminału nie bez przyczyny. Owszem, kryminał często przedstawia naciąganą wizję rzeczywistości i nie dotyczy to tylko "tych złych". Odnoszę wręcz wrażenie, że to postaci pozytywne są dużo bardziej koloryzowane - jeśli upadają, to na samo dno, choć oczywiście udaje im się podnieść, jeśli są policjantami, to najlepszymi, utalentowanymi i nietuzinkowymi. Udaje im się wszystko, a nie brzmi to zbyt realistycznie, prawda?
      Co do metod Lucyfera - również żałuję, że nie zostały wyjaśnione owe koneksje, choć wiem też, ze gdyby w książkach zawsze wyjaśniano tego typu rzeczy, zyskalyby na realizmie, ale z straciły na atrakcyjności, przynajmniej dla wielu czytelników. Jestem więc w stanie wybaczyć Ohlsson, że nie podjęła tego wątku. Obszerniejszym i bardziej dokładnym w tej materii kryminałem jest "Nie gas światła" Bernarda Miniera. Jeśli nie znasz to polecam:)

      Usuń
    5. Sara była od wczesnej młodości wykorzystywana seksualnie - miała ojca degenerata, który spłacał swoje długi karciane oferując kumplom swoją własną córkę. Jak określił to jej przyjaciel z ulicznej bandy – miała prostytucję niejako w krwi.
      Taka historia, chociaż rzadko może zdarzyć się wszędzie. To prawda, Ohlsson, tak jak Stieg Larsson pokazują ciemne strony Szwecji, nawet jeżeli stanowią one niewielki tam margines.

      Na miejscu autorki skupiłbym się na mechanizmie szantażu wobec Sary - napisałbym, dlaczego Sara mimo wszystko nie zwróciła się o pomoc policji. "Nie zabijałbym" też Jane, Bobbiego i dwóch pozostałych osób – w każdym razie osoby te nie zginęłyby z rąk Didrika Stihla i jego żony. Morderstwa popełnione przez policjanta i jego żonę są zbyt nieprawdopodobne. Całkowicie zrezygnowałbym z "czarnego wątku" - murzyn w Teksasie nie ma szans na stworzenie powiązanej z władzą organizacji przestępczej. Moim bohaterem byłby biały - nie sądzę, żeby nawet w liberalnej Szwecji czarnoskóry mógł być takim bon-vivantem. Lucyferem byłby biały bandyta, mający silne powiązania z teksańską elitą, częściowo dzięki swoim luksusowym prostytutkom. Ponieważ Lucyfer zna sekrety tejże elity pozostaje w istocie bezkarny. Zniszczenie Sary nie wynikałoby więc z banalnej zazdrości, ale z konieczności ochrony sekretów, które Sara poznała w trakcie swojego pobytu w Teksasie oraz ukarania jej ku przestrodze innych dziewczyn.

      PS
      Chętnie sięgnę do książki, którą Pani poleca.

      https://www.youtube.com/watch?v=uPELwCRRpXY

      Usuń
    6. Zupełnie zapomniałam o tym wydarzeniu z życia Sary. W takim razie nie ma co się dziwić, że postanowiła uciec jak najdalej - aż do Teksasu - gdzie mogła zająć się uczciwym zarabianiem na życie, co, jak wiemy, się jej nie udało.
      Mnie zupełnie nie przeszkadzała śmierć Bobbiego i Jenny - od początku traktowałam ich jak osoby do odstrzału. Żałuję jednak, że ich smierc wyjaśniono w tak mało sensowny sposób. Gdyby zabijał sam Didrik, miało by to duzo więcej sensu. policjant zaangażowany w sprawy świata przestępczego, skorumpowany funkcjonariusz, który robi to nie dla pieniędzy, ale dla władzy. To byłby ciekawy motyw.
      I rzeczywiście - zazdrość jest dość słabym powodem na niszczenie kogos, choć w wielu sytuacjach bardzo życiowym.

      Usuń
    7. Z wypowiedzi Marion wynika, że Sara była skrajnie nieprzystosowana do dorosłego życia. W tym samym duchu wypowiedział się jej kolega z bandy Elias Krom, który niechętnie, ale przyznał, że Sara uprawiała prostytucję żeby po prostu mieć z czego żyć. Jej młodość upłynęła na ulicy i Sara nie mając wykształcenia nie mogła na wiele w Szwecji liczyć. To tłumaczy, dlaczego znalazła się w Teksasie. Od samego początku wiedziała jednak, czym ma się tam zajmować. Jej dramat polegał na tym, że jadąc do Teksasu stała się własnością dobrze zorganizowanego gangu, podczas gdy w Szwecji była rodzajem zarabiającej na własną rękę "cichodajki".

      Na miejscy autorki potraktowałbym historię skazania Sary, jako przykład nie tyle policyjnej niekompetencji co rutyny. Z pewnością zrezygnowałbym z szantażu ze strony Lucyfera wobec Didrika Stihla - szantaż wobec niewykształconej dziewczyny, nie mającej koneksji to jedno, a szantaż wobec komisarza policji to coś zupełnie innego. Sara mogłaby być ponadto ofiarą "ambitnego" prokuratora, który nie był zainteresowany w jej uniewinnieniu.
      W "mojej" wersji tego kryminału Martin Benner byłby białym dziennikarzem śledczym o podobnym sposobie działania i podejściu do życia jak Mikael Blomkvist. Brakowałoby mi jedynie w tej historii Lisbeth Salander.

      Usuń
  5. Dobre! Też zauważam w kryminałach te wewnętrzne głosy bohatera, które okazują się "clue" całej zagadki i często budzi to pewien niesmak w odbiorze całości. Preferuję śledczych, którzy wiedzą, gdzie i jak szukać, są inteligentni i umiejętnie zadają odpowiednie pytania. Mimo tego mankamentu, serię mam w planach. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się zdarza naprawdę bardzo często i nawet nie masz pojęcia, jak strasznie mnie frustruje. Każdy może rozwiązać zagadkę, jeśli nagle przed oczami pojawia mu się neonowa strzałka z napisem "poszlaka numer 1". Dlatego, tak samo jak Ty, jestem fanką starej, dobrej inteligencji i umiejętności radzenia sobie w każdej sytuacji bez pomocy sił wyższych :) Ja z pewnością nie żałuję, że zapoznałam się z tą serią - mogę Ci ją polecić z czystym sumieniem, bo pierwsza część prezentuje wysoki poziom:)

      Usuń
    2. Ta neonowa strzałka pojawia się niestety aż nadto często. Bohater budzi się i naraz zna całe rozwiązanie albo trafia jakimś cudem na osoby, które normalnie w życiu nie pojawiłyby się na jego drodze i jeszcze większym cudem okazuje się, że dokładają ostatni element układanki. Cóż, mimo tego częstego mankamentu staram się wyszukiwać w kryminałach innych mocnych stron :)

      Usuń
    3. Dokładnie, nagle (bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności) trafia na odpowiednią osobę, która zwierza mu się ze wszystkiego, on łączy to w logiczną całość i śledztwo rozwiązane. Rozumiem, że autorom czasem jest trudno jakoś rozwiązać intrygę bez tego typu zabiegów, ale mogłoby się to powtarzać rzadziej.
      Pozostaje, tak jak piszesz, być dobrej myśli i szukać pozytywów :)

      Usuń
    4. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest raczej banalna. Kryminał musi być atrakcyjny dla przeciętnego, czyli nie bardzo wymagającego czytelnika. Zagadek kryminalnych też nie rozwiązują bynajmniej geniusze, a ludzie o być może jedynie nieco wyższej inteligencji od przeciętnej. W tym zawodzie liczy się przede wszystkim skrupulatność i solidność. Bohaterem o takich cechach jest Kurt Wallander i dlatego, że jest wiarygodny w tym co robi, kryminały "z jego udziałem" zaliczają się do najlepszych.

      Kristina Ohlsson napisała pierwszą część w siedem tygodni i ten pośpiech rzutuje na fabułę. Autorka zapewne nie chciała, żeby jej bohatera kojarzono z Mikaelem Blomkvistem, czy z Kurtem Wallanderem. Można też dostrzec szereg szwedzkich taboo, np. niechęć do pisania o etnicznych mafiach (poza mafią rosyjską, na którą nie ma zapisu cenzorskiego), które w Szwecji mają się bardzo dobrze.

      Usuń
    5. Oczywiście - kryminał jest przede wszystkim gatunkiem, który ma zapewnić rozrywkę. Jednak w taki sposób można bardzo łatwo rozróżnić dobrą powieść od przeciętnej. Jeśli autorka/autor nie traktują swojego czytelnika w sposób protekcjonalny, a próbują wciągnąć go do gry, jaką jest rozwikływanie intrygi, jednocześnie prowadząc ją na odrobinę wyższym poziomie, automatycznie zyskuje co bardziej wymagających fanów gatunku, nie tracąc przy tym tych, którzy szukają tylko zajęcia na kilka wieczorów. Takim twórcą był Larsson, jest Minier, von Schirach, Lehane - pokazują klasę nie tylko jako sprawni rzemieślnicy, ale przede wszystkim pisarze.

      Usuń
    6. Ocena jest subiektywna - zależy od oceniającego. Do słabych zaliczam np. utwory Agaty Christie, przede wszystkim z uwagi na brak logiki. W większości kryminałów razi mnie brak realizmu i dawanie "nadludzkich" umiejętności sprawcom zbrodni. Wynika to jednak z konieczności stworzenia atrakcyjnej dla czytelnika fabuły, od czego zależy, czy dana książka odniesie sukces. Ale jest to jedynie moja opinia i jak sądzę, większość czytelników kieruje się innymi kryteriami.

      Przeczytałem kilka opinii na temat omawianej książki na blogach pisanych przez osoby pochodzące z krajów skandynawskich. Ogólna opinia o drugiej części jest pozytywna, chociaż oceniona jest też ona niżej od pierwszej.

      W moim odczuciu kryminał ten powinien się koncentrować wokół historii Sary i jej samotnej (lub nie) walki o dziecko. Zmagania Sary uważam za jeden z najlepszych wątków w powieściach kryminalnych, szkoda że niewykorzystanych.

      Usuń
  6. Zastanawiałam się, czy sięgnąć po tę książkę, czy nie. Nie czytałam jednak poprzedniej części, więc teraz jak już wiem, że drugi tom nie jest najlepszy, to raczej się nie zdecyduję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie jest to dobry kryminał, tyle że sama autorka potraktowała go dosyć powierzchownie. Mogła w oparciu o dramat Sary (który robi na czytelniku duże wrażenie) stworzyć coś na kształt "Millennium".

      Usuń
    2. Dominiko, myślę, że pierwsza część jest na tyle dobra, że możesz spokojnie pokusić się o przeczytanie tego cyklu. W wolnym czasie, gdy najdzie Cię ochota na kryminał - polecam:)

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)