Zapiski z minionego świata
Ile naprawdę wiemy o swoich przodkach? O dziadkach a nawet rodzicach? Wszystko, co bierzemy za fakty, rodzinne historie, to tylko urywki, strzępki podsłuchanych rozmów lub ułagodzona wersja dla dzieci, która może nigdy nie ewoluować w wersję dla dorosłych. Dla wielu z nas przeszłość jest znakiem zapytania, chociaż możemy nie zdawać sobie z tego sprawy.
Stefan Hertmans zrozumiał to dopiero,
gdy przeczytał zapiski swojego dziadka, Urbaina Martiena – weterana I wojny
światowej, utalentowanego i solidnego malarza, który jednak przez całe swoje
życie tworzył przede wszystkim reprodukcje. Hertmans pamiętał ciągnące się w
nieskończoność opowieści o wojnie, których tak naprawdę nikt nie słuchał,
opowieści, których nikt nie rozumiał. Kilka miesięcy przed śmiercią Urbaina,
otrzymał jego zeszyty, starannie zapisane wspomnienia z dzieciństwa, wojny i
dorosłego życia. I chociaż przeczytał je dopiero po wielu latach, opowieść
dziadka Urbaina wybrzmiała w nim na tyle silnie, że spisał i wydał tę historię,
abyśmy i my mogli poznać życie tego nieprzeciętnego człowieka.
To, o czym chciał zapomnieć, wracało
więc w strzępach opowieści, w absurdalnych detalach i bez względu na to, czy
owe strzępy i detale dotyczyły piekła, czy nieba, musiałem się nieźle nagłowić,
żeby coś zrozumieć z tego, co się w nim przez całe życie rozgrywało: tej walki
między pragnieniem wzniosłości a trzymającym go w uścisku wspomnieniem śmierci
i zagłady.
Wojna i terpentyna nie
jest suchym odtworzeniem zapisków Urbaina Martiena, nie jest też ich interpretacją
dokonaną przez Hertmansa. To swojego rodzaju synteza (należy dodać, że
niezmiernie udana) słów dziadka i odczuć wnuka, który próbuje zrozumieć nie
tylko to, co zostało zapisane, ale także to, co nie mogło znaleźć się nawet w
tych prywatnych notatkach. Autor zaczyna swoją książkę od ukazania nam postaci
Urbaina oczyma dziecka, opisuje pierwsze wspomnienia związane z dziadkiem, jego
ubiór i postawę, dystyngowane gesty i skrywane uczucia, którym poddawał się bardzo
rzadko. Hertmans opowiada o tym, czego dowiedział się z zapisków nieżyjącego
już dziadka, jednocześnie przyglądając się miejscom, które odegrały znaczącą
rolę w życiu jego przodka. Próbuje przybliżyć tę osobę nie tylko czytelnikowi,
ale przede wszystkim sobie – zdaje sobie bowiem sprawę z tego, jak niewiele wie
o człowieku, przy którym dorastał, którego kochał i podziwiał.
Jakże często dziadek mi opowiadał, w
jaki sposób zrodziła się jego pasja do sztuki malarskiej. Lecz dopiero czytając
jego wspomnienia, zrozumiałem, jak bardzo ta miłość wyryła się w dzieciństwie w
jego duszy.
Pierwsza część książki opowiada o
dzieciństwie Urbaina – dzieciństwie trudnym, pełnym głodu i trosk, choć
dzieciństwem radosnym. Z jednego prostego powodu. Urbain miał rodziców, których
ubóstwiał. Nie raz przyglądał się ojcu przy pracy, która polegała na odnawianiu
fresków w kościołach i dokonywaniu drobnych napraw, podziwiał matkę za jej siłę
i upór, doceniał ich bezgraniczną miłość do dzieci i siebie nawzajem. Jednak
dzieciństwo nie trwało długo, a bieda zmusiła Urbaina do ciężkiej fizycznej
pracy, która zostawiła trwałe blizny na jego ciele. To właśnie wtedy rozwinęło
się w nim ogromne pragnienie, by malować, tworzyć i utrwalać na płótnie
podziwiany świat. Wiedział jednak, że czasy flamandzkich mistrzów minęły
bezpowrotnie, że nie uda mu się zarobić na utrzymanie rodziny swoimi
marzeniami. Zapisał się więc do szkoły wojskowej.
Wspomnienia z wojny są jedynym
fragmentem Wojny i terpentyny, w którym Hertmans w pełni oddaje głos
swojemu dziadkowi. Być może zdaje sobie sprawę z tego, że nie uda mu się
opowiedzieć tej historii tak, jak uczynił to Urbain. Może pragnie, by te słowa –
pełne bólu, strachu i rozgoryczenia – wybrzmiały w pełni, chłoszcząc czytelnika
w twarz. Z całą pewnością autor nie musiał przekładać słów swojego dziadka dla
współczesnego czytelnika. Urbain był nie tylko malarzem, ale także dobrym
pisarzem, który potrafił przenieść zapamiętane przez siebie obrazy wojny na
papier. Jego opisy są żywe i przejmujące, chwytają za gardło brakiem patosu. Są
pięknie spisaną prawdą, wspomnieniem dojrzałego człowieka, który czasem nadal
żyje w okopie pełnym ciał.
Ostatnia część, choć wykracza poza czasy
wojny i piszczącej biedy, jest najtragiczniejszym i najbardziej pozbawionym nadziei
fragmentem Wojny i terpentyny. To w niej dochodzimy do chwil pięknych
jak ze snu, chwil, które muszą się skończyć. Po nich następuje dalszy ciąg
życia, które zdaje się niepełne, wyssane z prawdziwej radości, choć nie brak w
nim chwil spełnienia i spokoju.
Hertmans pokazuje nam życie swojego
dziadka, w którym wojna, miłość i sztuka są ze sobą nierozerwalnie powiązane. To opowieść spisana nie tylko dla wnuka, nie
tylko dla kolejnych pokoleń, ale także dla nas – ludzi, którzy nie znali i nie
mogli poznać Urbaina Martiena. A jednak przejęliśmy się jego losem, być może
uroniliśmy łzę, być może zrozumieliśmy...
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Autor: Stefan Hertmans
Tytuł: Wojna i terpentyna
Data wydania: 23.09.2015
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 416
Uwielbiam takie historie! Na pewno sięgnę po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńW takim razie bardzo polecam. Historia jest piękna sama w sobie, a do tego jeszcze ciekawie spisana. Jestem pewna, że Ci się spodoba :)
UsuńMnie ta książka bardzo się spodobała. Ma piękny język. Ale nie zwróciłam uwagę na to o czym Ty piszesz, że tak naprawdę nie wiemy niczego o naszych przodkach. Mnie zwróciła uwagę religijność dziadka. Jakoś laickość Europejczyków za bardzo utkwiła w mojej głowie. Ale to dobrze, że taka książka powstała.
OdpowiedzUsuńI o grozie pierwszej wojny. Tego też nie byłam świadoma.
Masz rację, religijność jest niesamowicie istotnym punktem tej książki. Religijność i pruderyjność, które tak ściśle łączą się z marzeniem o spełnionej miłości i poczuciem cielesności. Autor tak naprawdę poruszył wiele tematów, nie tylko ten główny, związany z wojną. To tylko świadczy o tym, jak dobra jest to pozycja.
UsuńBardzo poruszająca historia. Ciekawe, że o pierwszej wojnie światowej u nas tak mało się mówi, w stosunku do tej następnej. Odnoszę wrażenie, że na dziadka Stefana Hertmansa ten konflikt inaczej wpłynął, niż na innych twórców, którzy doświadczyli grozy tego wielkiego konfliktu.
OdpowiedzUsuńMasz rację,dużo bardziej "upodobaliśmy" sobie II wojnę światową. Nie wiem, czy inaczej, jednak z pewnością jego punkt widzenia był niezmiernie ciekawy - to spojrzenie prostego młodego mężczyzny, który z jednej strony poddaje się rozkazom, z drugiej ciągle zmusza się do myślenia i analizowania. A wszystko to ubrane jest w tak plastyczny sposób. Oby więcej takich książek.
UsuńMyślę, że to rzeczywiście poruszająca książka. Lubię takie klimaty, historie związane z rodzinnymi opowieściami i wspomnieniami. Z pewnością przeczytam.
OdpowiedzUsuńMAJUSKUŁA
A ja w takim razie polecam :) Książka jest naprawdę warta uwagi, pozwala na odrobinę namysłu nad przeszłością.
UsuńGdzieś słyszałam już o tej książce, a racze o historii powstałej wówczas, gdy pewien mężczyzna postanowił przeczytać zapiski dziadka a potem opublikować. Teraz wiem, że chodzi właśnie o tę publikacje :) To przerażające, że opowieści wojennych nikt nie chciał słuchać, ale z drugiej strony, jako dziecko też nie interesowałam się przeszłością, a teraz niestety nie ma już wśród żywych ludzi, którzy mogliby coś o niej opowiedzieć.
OdpowiedzUsuńSuper, na coś się przydałam :D
UsuńSama zdajesz sobie sprawę z tego, jak okropnie to brzmi, jednak wiesz, że będąc dzieckiem niezbyt interesowało Cię słuchanie starych wspomnień, wracanie do przeszłości. To chyba normalne zachowanie w tym wieku. Dlatego tym bardziej niesamowita jest ta książka - to nie tylko historia wojny, miłości i malarstwa. To także opowieść o tym, jak dorosły człowiek znowu chcę stać się dzieckiem. Nie po to, by być młodszym, lecz by znowu móc słuchać dziadka - tym razem uważniej. Hertmans ma dużo wyrzutów sumienia w związku ze swoim dziadkiem, a ta książka jest w pewnym sensie próbą zrehabilitowania się.
Rozumiem jego rozterki i jego wyrzuty sumienia. Dobrze, że dziadek pozostawił po sobie pamiętnik, więc autor mógł te wydarzenia poznać. Wprawdzie nie bezpośrednio, ale zawsze.
UsuńDługo zabierał się za ich przeczytanie, a kiedy już to zrobił... cóż, jego wyrzuty sumienia stały się jeszcze większe. Jak dorwiesz "Wojnę i terpentynę", to sama przekonasz się czemu ;)
UsuńPs Dominiko! Jak się czujesz jako autorka tysięcznego komentarza na blogu? ;)
Przekonam się na pewno, nie wiem kiedy, ale tak będzie :)
UsuńWspaniale się czuję! :) Teraz będę celować we wszystkie "okrągłe" liczby komentarzy :)
Piękna recenzja... Wypunktowałaś motywy, które sprawiają, że chce się od razu wszystko rzucić i sięgnąć po książkę... Muszę poznać. Miałam na oku, teraz już jestem pewna...
OdpowiedzUsuńDziękuję Olu :) Cieszę się, że udało mi się trochę popchnąć Cię w kierunku "Wojny i terpentyny". To naprawdę niesamowita i piękna historia - myślę, że Ci się spodoba :)
UsuńOj, to zdecydowanie moje klimaty. Piszesz w porywający sposób...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Basiu :) Bardzo się cieszę, że udało mi się zachęcić Cię do przeczytania tej książki. Naprawdę warto :)
UsuńZapowiada się piękna historia, dzięki za wskazanie tej książki:)
OdpowiedzUsuńPolecam się na przyszłość ;) mam nadzieję, że będziesz zadowolona z lektury - książka jest nietuzinkowa.
UsuńRaczej nie moja tematyka niestety :/
OdpowiedzUsuńMoże innym razem uda mi się Cię skusić :)
Usuń