niedziela, 3 stycznia 2016

"Wojna i terpentyna" Stefan Hertmans - recenzja



 

 Zapiski z minionego świata

 

Ile naprawdę wiemy o swoich przodkach? O dziadkach a nawet rodzicach? Wszystko, co bierzemy za fakty, rodzinne historie, to tylko urywki, strzępki podsłuchanych rozmów lub ułagodzona wersja dla dzieci, która może nigdy nie ewoluować w wersję dla dorosłych. Dla wielu z nas przeszłość jest znakiem zapytania, chociaż możemy nie zdawać sobie z tego sprawy.




Stefan Hertmans zrozumiał to dopiero, gdy przeczytał zapiski swojego dziadka, Urbaina Martiena – weterana I wojny światowej, utalentowanego i solidnego malarza, który jednak przez całe swoje życie tworzył przede wszystkim reprodukcje. Hertmans pamiętał ciągnące się w nieskończoność opowieści o wojnie, których tak naprawdę nikt nie słuchał, opowieści, których nikt nie rozumiał. Kilka miesięcy przed śmiercią Urbaina, otrzymał jego zeszyty, starannie zapisane wspomnienia z dzieciństwa, wojny i dorosłego życia. I chociaż przeczytał je dopiero po wielu latach, opowieść dziadka Urbaina wybrzmiała w nim na tyle silnie, że spisał i wydał tę historię, abyśmy i my mogli poznać życie tego nieprzeciętnego człowieka.



To, o czym chciał zapomnieć, wracało więc w strzępach opowieści, w absurdalnych detalach i bez względu na to, czy owe strzępy i detale dotyczyły piekła, czy nieba, musiałem się nieźle nagłowić, żeby coś zrozumieć z tego, co się w nim przez całe życie rozgrywało: tej walki między pragnieniem wzniosłości a trzymającym go w uścisku wspomnieniem śmierci i zagłady.



Wojna i terpentyna nie jest suchym odtworzeniem zapisków Urbaina Martiena, nie jest też ich interpretacją dokonaną przez Hertmansa. To swojego rodzaju synteza (należy dodać, że niezmiernie udana) słów dziadka i odczuć wnuka, który próbuje zrozumieć nie tylko to, co zostało zapisane, ale także to, co nie mogło znaleźć się nawet w tych prywatnych notatkach. Autor zaczyna swoją książkę od ukazania nam postaci Urbaina oczyma dziecka, opisuje pierwsze wspomnienia związane z dziadkiem, jego ubiór i postawę, dystyngowane gesty i skrywane uczucia, którym poddawał się bardzo rzadko. Hertmans opowiada o tym, czego dowiedział się z zapisków nieżyjącego już dziadka, jednocześnie przyglądając się miejscom, które odegrały znaczącą rolę w życiu jego przodka. Próbuje przybliżyć tę osobę nie tylko czytelnikowi, ale przede wszystkim sobie – zdaje sobie bowiem sprawę z tego, jak niewiele wie o człowieku, przy którym dorastał, którego kochał i podziwiał.



Jakże często dziadek mi opowiadał, w jaki sposób zrodziła się jego pasja do sztuki malarskiej. Lecz dopiero czytając jego wspomnienia, zrozumiałem, jak bardzo ta miłość wyryła się w dzieciństwie w jego duszy.



Pierwsza część książki opowiada o dzieciństwie Urbaina – dzieciństwie trudnym, pełnym głodu i trosk, choć dzieciństwem radosnym. Z jednego prostego powodu. Urbain miał rodziców, których ubóstwiał. Nie raz przyglądał się ojcu przy pracy, która polegała na odnawianiu fresków w kościołach i dokonywaniu drobnych napraw, podziwiał matkę za jej siłę i upór, doceniał ich bezgraniczną miłość do dzieci i siebie nawzajem. Jednak dzieciństwo nie trwało długo, a bieda zmusiła Urbaina do ciężkiej fizycznej pracy, która zostawiła trwałe blizny na jego ciele. To właśnie wtedy rozwinęło się w nim ogromne pragnienie, by malować, tworzyć i utrwalać na płótnie podziwiany świat. Wiedział jednak, że czasy flamandzkich mistrzów minęły bezpowrotnie, że nie uda mu się zarobić na utrzymanie rodziny swoimi marzeniami. Zapisał się więc do szkoły wojskowej.



Wspomnienia z wojny są jedynym fragmentem Wojny i terpentyny, w którym Hertmans w pełni oddaje głos swojemu dziadkowi. Być może zdaje sobie sprawę z tego, że nie uda mu się opowiedzieć tej historii tak, jak uczynił to Urbain. Może pragnie, by te słowa – pełne bólu, strachu i rozgoryczenia – wybrzmiały w pełni, chłoszcząc czytelnika w twarz. Z całą pewnością autor nie musiał przekładać słów swojego dziadka dla współczesnego czytelnika. Urbain był nie tylko malarzem, ale także dobrym pisarzem, który potrafił przenieść zapamiętane przez siebie obrazy wojny na papier. Jego opisy są żywe i przejmujące, chwytają za gardło brakiem patosu. Są pięknie spisaną prawdą, wspomnieniem dojrzałego człowieka, który czasem nadal żyje w okopie pełnym ciał.



Ostatnia część, choć wykracza poza czasy wojny i piszczącej biedy, jest najtragiczniejszym i najbardziej pozbawionym nadziei fragmentem Wojny i terpentyny. To w niej dochodzimy do chwil pięknych jak ze snu, chwil, które muszą się skończyć. Po nich następuje dalszy ciąg życia, które zdaje się niepełne, wyssane z prawdziwej radości, choć nie brak w nim chwil spełnienia i spokoju.



Hertmans pokazuje nam życie swojego dziadka, w którym wojna, miłość i sztuka są ze sobą nierozerwalnie powiązane.  To opowieść spisana nie tylko dla wnuka, nie tylko dla kolejnych pokoleń, ale także dla nas – ludzi, którzy nie znali i nie mogli poznać Urbaina Martiena. A jednak przejęliśmy się jego losem, być może uroniliśmy łzę, być może zrozumieliśmy...


Moja ocena: 7/10
 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję


Autor: Stefan Hertmans
Tytuł: Wojna i terpentyna
Data wydania: 23.09.2015
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 416