wtorek, 25 kwietnia 2017

"Czwarta ręka" John Irving - recenzja



 Bóle fantomowe


Jeśli odwiedzacie mojego bloga od czasu do czasu, z pewnością udało Wam się natrafić na recenzję jakiejś powieści Johna Irvinga – to autor, który, zaraz obok Charlesa Bukowskiego, pojawia się tu najczęściej. Nie bez przyczyny, oczywiście. Tym razem, dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka, mogłam cieszyć się pięknie wydanym wznowieniem Czwartej ręki amerykańskiego autora. Jak wypadło to spotkanie?


O Patricku Wallingfordzie można powiedzieć wiele, jednak z pewnością nie to, że jest asertywny. Zwłaszcza, gdy mowa o kobietach. Przystojny i dość ambitny dziennikarz nie jest w stanie odmówić płci pięknej, a jej przedstawicielki chętnie uwodzą, zakochują się, a później żałują, że w Patricku znalazły tylko małego chłopca, któremu można matkować, jednak nie można na nim polegać. Życie mężczyzny staje na głowie, gdy – podczas kręcenia kolejnego sensacyjnego materiału – lew odgryza mu rękę. Od tej pory dziennikarz staje się „katastrofiarą”, pożywką dla mediów, w których sam pracuje, dziwadłem, ciekawostką, która jednak nadal rozczula kobiety. Jedna z nich postanawia oddać mu rękę swojego męża. Problem polega jednak na tym, że jej mąż nadal żyje.

Od razu zaznaczę, że nie jest to najlepsza powieść Irvinga jaką czytałam. Nie jest też najgorsza. Zasłużyła sobie na spokojne miejsce w środeczku, gdzie z jednej strony ogrzewa ją Modlitwa za Owena, z drugiej zaś Jednoroczna wdowa. Choć Czwarta ręka ma w sobie wiele z tego, co uwielbiam w prozie autora – absurd, erotyzm, dowcip i krytykę – nie da się nie zauważyć pewnych dłużyzn, wątków bez których można byłoby się obejść (pomimo że książka jest krótsza od „standardowej” irvingowskiej powieści), a także całkowicie nijakiego i niewzbudzającego żadnych emocji głównego bohatera. To właśnie Patrick był dla mnie największą wadą, pomimo że rozumiem zamysł autora i wiem, że dziennikarz miał być lekko zdziecinniałym, niezbyt samodzielnym, zagubionym i słabym człowiekiem. Niestety wszystkie te cechy skutecznie zniechęciły mnie do Patricka, przez co poznawanie jego losów momentami było mniej przyjemne, niż bym sobie tego życzyła. Nie zmienia to jednak faktu, że Czwartą rękę czytało mi się dobrze – a to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Irving jest fantastycznym pisarzem.

Tym razem, pomimo stałego garnituru typowo irvingowskich tematów (dziwactw, zboczeń, feministek, aborcji itp.), autor zajął się także krytyką mediów. A wyszło mu to oczywiście bajecznie, bo zarówno dowcipnie, jak i niesamowicie trafnie. Patrick pracuje dla kanału informacyjnego, w którym zawsze coś mu się dziać. Sensacja goni sensację, a z każdego, nawet najtragiczniejszego wydarzenia, można wycisnąć naprawdę soczysty materiał, który zwiększy oglądalność programu. Irving pokazuje to z punktu widzenia dziennikarza, który nie ma na tyle godności, by odejść, lecz chce mówić o prawdziwych problemach, robiąc to ze smakiem i poszanowaniem dla cierpiących i poszkodowanych. Niestety na drodze zawsze staje szef, prawdziwy wał, którego z czasem zamienia się na jeszcze gorszego wała. Nie ważne kim jest, czym zajmował się wcześniej – wspiął się po szczeblach kariery na tyle wysoko, że z czystym sumieniem można powiedzieć o nim, że jest zdeprawowanym gnojem. Mężczyzna? Kobieta? Nie ma różnicy. W tej machinie każdy, nawet najlepszy, nawet najsłodszy, dbający o sieroty i bezdomnych złamie się i dołączy, bądź odejdzie ze spuszczoną głową. Taki obraz mediów ma dla nas Irving: uszczypliwy, ironiczny i jak najbardziej rzeczywisty.

Na chociażby krótką wzmiankę zasługują także portrety kobiet, które wyróżniły się w Czwartej ręce. Chociaż Irving stworzył powieść o mężczyźnie i jego drodze do odkupienia, to właśnie płeć piękna zdominowała zarówno samego bohatera, jak i jego historię. Była żona, była kochanka i wykładowczyni jednocześnie, koleżanki z redakcji, które chętnie wbiłyby mu nóż w plecy (nie tylko jemu zresztą) i oczywiście Doris Clausen, kobieta o głosie powodującym erekcję. Doris to silna jednostka, niezależna i zdecydowana, by osiągnąć zamierzony cel – zajść w ciążę. W tej jednej kobiecie Irving pomieścił zarówno determinację, ogromny smutek, tęsknotę za potomstwem i miłość, która wymyka się wszelkim definicjom. To stanowczo najlepiej wykreowana postać z Czwartej ręki.

Jeśli zdążyliście już pokochać Johna Irvinga, a jeszcze nie znacie Czwartej ręki – czytajcie śmiało. Prawdopodobnie nie umocni ona tej wielkiej miłości, ale też jej nie nadszarpnie. Za to jeśli nie znacie twórczości autora, raczej nie polecam rozpoczynać znajomości od tej powieści.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość poznania "faceta od lwów" dziękuję

 Autor: John Irving
Tytuł: Czwarta ręka
Data wydania: 9.03.2017
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 352

czwartek, 20 kwietnia 2017

"Egzorcysta" William Peter Blatty - recenzja



 Klasyka grozy w najlepszym wykonaniu


Wydawnictwo Vesper rozpieszcza fanów grozy – najpierw cudowne zbiory opowiadań Lovecrafta, później Mnich i Frankenstein. Teraz przyszedł czas na powieść kultową (nie boję się użyć tego słowa), która z pewnością niejednego czytelnika przyprawiła o ciarki. Mowa o Egzorcyście, którego dzięki Vesperowi poznajemy w nowej, poszerzonej wersji.


Życie Chris MacNeil nie jest usłane różami, choć nie można powiedzieć, by na nie narzekała – jest rozpoznawalną gwiazdą filmową, ma cudowną córeczkę, a nieudane małżeństwo zostawiła już daleko za sobą. Właśnie uczestniczy w zdjęciach do nowego filmu, a niedługo najprawdopodobniej uda jej się wyreżyserować swoje pierwsze dzieło. Wszystko układa się po jej myśli. Prawie wszystko… coś w zachowaniu małej Regan każe Chris przypuszczać, że dziewczynka cierpi na problemy na tle nerwowym. Czy to wina rozwodu i braku kontaktu z ojcem? Czy Regan czuje się winna? Jej stan pogarsza się z każdym dniem, a choć lekarze wysuwają wiele hipotez, wszystkie badania wykazują, że dziecko jest zdrowe. Jednak Chris doskonale widzi, że jej córeczka nie jest sobą.

Początek Egzorcysty jest niepozorny, a nawet lekko nudnawy, jeśli wie się, że już niebawem czeka nas jazda bez trzymanki. Ot, codzienność matki i córki, drobne przyjemności, plany na przyszłość. Wszystko spokojne, słodkie, sielankowe, jak zdrobnienia imion, których używają bohaterowie. Autor jednak zadbał o to, by od czasu do czasu wpleść w fabułę coś, co nie pasuje do spokojnego świata Chris i Regan. To smutny, poważny kapłan, który zwraca uwagę aktorki, napomknienia dotyczące czarnych mszy i zbezczeszczenia figury matki boskiej, a wreszcie także przyjęcie u Chris, które kończy się bardzo niepokojącym zachowaniem jej córki. Od tamtej pory w napięciu czekamy na kolejne wydarzenia, na emocje, których możemy być pewni. Wtedy już wiemy, że wsiąknęliśmy na dobre.

Egzorcysta to jedna z tych powieści grozy, które trzymają za gardło, choć czytelnik nie jest tego do końca świadom. Akcja nie pędzi przecież na łeb na szyję, a tytułowy egzorcysta ujawnia się dopiero pod koniec książki. O co więc chodzi? O odpowiednio dozowane napięcie, ale także brak tanich straszaków i niezachwianej pewności, że to co złe, musi wiązać się z mocami nadprzyrodzonymi. Przez większość czasu Chris próbuje racjonalizować sobie dziwne zachowania Regan i to właśnie jej próby pojęcia tego, co dzieje się z ciałem i umysłem jej córki, najsilniej działały na moją wyobraźnię. Stan dziewczynki pogarsza się każdego dnia, a lekarze, w których jej matka pokłada nadzieję, zawodzą po raz kolejny. Raz już przez ich błąd straciła dziecko. Teraz nie może na to pozwolić.

Nie mam jednak zamiaru rozwodzić się nad tym, co w Egzorcyście jest straszne. O tym możecie przeczytać na innych blogach czy na Lubimy Czytać. Dla mnie powieść Blatty’ego to przede wszystkim konflikt ateizmu i wiary, zwątpienia i pewności. Chris jest ateistką nie bez przyczyny. Jej brak wiary kontrastuje z religijną ciekawością jej asystentki, która co chwila wypróbowuje nowe medaliony, a także w głos intonuje mantry. Ich zachowanie ma wpływ także na małą Regan, która nie do końca rozumie ideę boga, choć mocno trapią ją problemy związane z życiem i śmiercią. Matka jednak nie wie, jak wytłumaczyć małej, czemu bóg pozwala ludziom umierać. Do tych trzech kobiet dołącza najważniejsza w moim mniemaniu postać, ojciec Karras, który załamuje się po śmierci matki. Mężczyzna jest zagubiony, a jego wiara staje się coraz słabsza. Gdy dowiaduje się o chorobie Regan do głosu dochodzi jego racjonalna część. Wątek ojca Karrasa pokazuje, że Egzorcysta to nie tylko powieść o opętaniu, ale także o próbie wiary. Człowiek nie jest w stanie ślepo wierzyć w coś, czego nie rozumie. Jednak wiedza może okazać się dla niego nie do wytrzymania.

Chociaż Blatty opisał sytuację, w którą nie wierzę, nie przyjmuję za możliwą ani prawdopodobną, nie ukrywam, że udało mu się wzbudzić we mnie żywe emocje. To z pewnością jest lepszym świadectwem mojego zadowolenia z lektury, niż cała ta recenzja.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość poznania historii pewnego opętania, dziękuję

 Autor: William Peter Blatty
Tytuł: Egzorcysta
Data wydania: 11.04.2017 
Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 356