wtorek, 28 lipca 2015

"Queen. Królewska historia" Mark Blake - recenzja



Królowa jest tylko jedna


Pisząc Queen. Królewską historię Mark Blake nie musiał zmierzyć się z historią zespołu, lecz z fenomenem, a to nie lada wyczyn. Queen nie jest zwykłą grupą rockową – jest legendą, pewnego rodzaju kuriozum w świecie rocka, którego muzyka nadal pobudza, zadziwia i bulwersuje a także wyciska łzy.



Keep yourself alive keep yourself alive
It'll take you all your time and a money
Honey you'll survive*



Jak nieśmiały, zakrywający swoje wystające zęby chłopak z Zanzibaru stał się skandalizującym, genialnym wokalistą? Jak człowiek, który pragnął badać gwiazdy sam stał się gwiazdą? Jak legendarnemu perkusiście Kornwalii udało się dołączyć do zespołu Briana Maya i jak John Deacon, który nie miał zadatków na rockmana, stał się jedynym pasującym do Queen basistą? Mark Blake poświęca wiele miejsca początkom kariery muzycznej Maya, Taylora i Mercury’ego (o Deaconie pisze dopiero w momencie, w którym dołącza on do zespołu) sprzed powstania Queen. Autorowi udało się dotrzeć do członków zespołów w których grali, ich współpracowników i przyjaciół, którzy pozwalają nam zapoznać się z realiami życia muzyków sprzed lat największej sławy. Nie zaniedbuje żadnego z nich, stara się przybliżyć pasje i podejście do życia zarówno gwiazdy, jaką był Freddie, jak i grzecznego chłopca Maya. Ta cześć książki jest najmocniejszą i najspójniejszą stroną Queen. Królewskiej historii. Blake przedstawia nam ludzi, którzy z niesamowitym uporem dążą do osiągnięcia celu – sławy.



You suck my blood
like a leech
You break the law and you breach
Screw my brain till it hurts
You've taken all my money - and you want more



Okropne warunki życia, mieszkanie w obskurnych kawalerkach, niewielkie tygodniowe „kieszonkowe”. Ludzie sądzili, że po nagraniu trzech płyt wozimy się w rolls-royce’ach. Niestety tak nie było. Niekorzystna umowa z Trident była prawdziwą udręką dla zespołu, który sukcesywnie piął się na sam szczyt. Jednak w 1975 zespół podpisał z Trident porozumienie, które zwalniało ich ze zobowiązań wobec wytwórni. I w samą porę, gdyż Queen miał właśnie stworzyć swoje arcydzieło. 


Królowa zmierzała ku świetności, choć krytycy nie byli zbyt pochlebni w stosunku do muzyki oraz członków zespołu. Queen byli wielokrotnie krytykowani za przesadę, pustotę i brak spójności. Muzykom obrywało się zaś za wieczne imprezy, wydawanie niepojętych sum pieniędzy i gwiazdorzenie. Pomimo złych słów zespół stał się prawdziwą legendą.


„Podajcie mi nazwę innego zespołu, który wydał operowy kawałek na singlu” – żąda Mercury. – „Mnie żaden nie przychodzi do głowy”.



A Night At The Opera jest jedyną płytą, która została dokładnie omówiona przez Blake’a. Jest to jeden z minusów książki, gdyż autor w wielu momentach skupia się na suchych faktach, podawaniu nazwisk, w których gąszczu można się zagubić, zamiast zaciekawić czytelników na przykład anegdotką o powstaniu jakiegoś utworu. W tej Królewskiej opowieści wyraźnie zabrakło elementów nakierowanych na muzykę, wydawane płyty i ciekawostki z nimi związane. Zamiast tego autor podaje krótkie, zwięzłe informacje o pozytywnym bądź negatywnym odbiorze danego utworu, nie poświęcając zbyt wiele miejsca i czasu ani na warstwę tekstową, ani muzyczną. Wielka szkoda, gdyż to byłoby na pewno dużo większą gratką dla fanów zespołu niż przemykające przed oczami nazwiska osób związanych z przemysłem muzycznym.



Im dalej w las, tym bardziej widać, że autor próbuje upakować jak najwięcej treści na jak najmniejszej ilości stron. Choć Queen. Królewska historia jest obszerną książką (prawie pięćset stron), dużą jej część zajmują pierwsze rozdziały poświęcone życiom muzyków i początkom ich kariery. Każda kolejna płyta, każdy koncert, a także ostatnie chwile Mercury’ego i dalsza praca Queen po śmierci wokalisty, potraktowane zostały po macoszemu. Dlatego pomimo najszczerszych chęci nie mogę powiedzieć, by biografia Blake’a była książką przedstawiającą równy poziom.



I chociaż w Queen. Królewskiej historii znalazło się kilka mankamentów, nadal jest to obszerna i ciekawie napisana biografia zespołu-legendy, którą warto poznać. Nawet jeśli nie jest się wielkim fanem Queen. 

*Fragmenty tekstów zamieszczone w recenzji pochodzą ze strony tekstowo.pl 


Moja ocena: 6/10
 
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu

Tytuł: Queen. Królewska historia
Autor: Mark Blake
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 4.03.2015
Liczba stron: 480
Gatunek: literatura faktu, biografia


sobota, 25 lipca 2015

"Najpiękniejsza dziewczyna w mieście" Charles Bukowski - recenzja






Świntuch w natarciu


Książka Bukowskiego o uroczym tytule Erections, Ejaculations, Exhibitions and General Tales of Ordinary Madness [Erekcje, ejakulacje, ekspozycje i rozmaite opowieści o zwyczajnym szaleństwie] wydana została w dwóch tomach: Tales of Ordinary Madness, oraz The Most Beautiful Woman in Town. Druga z tych pozycji niedawno została wznowiona dzięki wydawnictwu Noir sur Blanc.




Opowiadania Bukowskiego są brudne, obmierzłe, pełne seksu, alkoholu i krytycznego nastawienia do znanej nam rzeczywistości – ot, cały Charles. Najpiękniejsza dziewczyna w mieście to wiecznie wyprostowany środkowy palec wymierzony w amerykański sen, boga, marzenia o miłości i szczęściu, w pojęcie piękna i normalności.



Zbiór otwiera tytułowe opowiadanie, które stawia poprzeczkę bardzo wysoko. Najpiękniejsza dziewczyna w mieście – szalona i piękna Cass – jest jedną z najbardziej tragicznych postaci w prozie Bukowskiego. Dorównuje jej tylko sam Henry Chinaski, słynne alter ego amerykańskiego pisarza. Jednak w przeciwieństwie do Chinaskiego, Cass nie jest w stanie żyć na przekór, radzić sobie z przekleństwem, jakim jest jej uroda: Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz, jakiego masz farta, że jesteś brzydki. No bo gdy ludzie ciebie lubią, to przynajmniej wiesz, że z innego powodu. To brutalne opowiadanie o subtelnym przekazie jest świetnym otwarciem zbioru nie tylko ze względu na swoją wartość literacką. Stanowi ono jeden z niewielu lamentów Bukowskiego nad tym, co w dzisiejszym świecie ma rzeczywistą wartość. Prawdziwe piękno potrafi ukryć się nawet w najmroczniejszych zakamarkach miasta. Nie ma ono jednak żadnej szansy na przetrwanie.



Nie każde opowiadanie w tym zbiorze będzie tak dobre. Niektóre są po prostu paplaniną o wyścigach konnych (O koniach bez picu, Jeszcze raz o koniach) lub rozważaniami autora na temat polityki – czego ten zwykle nie robi, bo przecież Co tam nowego? – ogólnie wiadomo, że pieczeń się przypaliła. Jednak większość z nich zaskakuje, zniesmacza i, przede wszystkim, skłania do zastanowienia. Choć z twórczością Bukowskiego znam się nie od dziś, jego Antychryst spowodował niedowierzanie i szok. Uczucie niepokoju nie zniknęło do tej pory. Ruchadło i Piętnaście centymetrów – oba siebie warte – wywołują śmiech, choć tak naprawdę kryje się za nimi temat aktualny zarówno wtedy jak i teraz. A Odmóżdżarka? Futurystyczna wizja apokalipsy spełnionej. Apokalipsy oczywiście dla Bukowskiego. A może i dla każdego myślącego człowieka? O każdym z opowiadań można by napisać wiele. Ale po co? Lepiej po prostu przeczytać.





Ten, kto do tej pory nie zapoznał się z twórczością Starego Świntucha, może ze spokojem sięgnąć po Najpiękniejszą dziewczynę w mieście. Zbiór ten zawiera wszystko to, za co kochamy (bądź nienawidzimy) Bukowskiego. To pokraczne literackie fotografie, które autor zrobił podczas lat przyglądania się najgorszym z najgorszych, menelom i dziwkom, hazardzistom i opojom, którzy starają się żyć z dnia na dzień, w sposób dalece odbiegający od tego co my, zwykli ludzie, nazywamy „normalnością”. Jak zwykle Bukowski zmusza nas do zastanowienia się na tym wyświechtanym już pojęciem, odwracając wszystkie znane nam systemy wartości. Efekt niejednokrotnie jest absurdalny, surrealistyczny, obrazoburczy lub rozbrajający. Pomimo wybranego sposobu, opowiadania pozostają bolesnym przebudzeniem z pięknego snu, ciosem prosto w szczękę, brzytwą przyłożoną do gardła. 


Moja ocena: 7/10
 

Autor: Charles Bukowski

Tytuł: Najpiękniejsza dziewczyna w mieście

Data wydania: 30 sierpnia 2014

Wydawnictwo: Noir sur Blanc

Liczba stron: 280

Gatunek: Proza zagraniczna




czwartek, 23 lipca 2015

"Duch na wyspie" Johan Theorin - recenzja



To już jest koniec

Po krótkiej przerwie Theorin wraca na Olandię, by zakończyć swój cykl o Gerlofie Davidssonie, starym rybaku wprost uwielbiającym tajemnice, których niemało na tej niewielkiej wyspie.




Wielkimi krokami zbliża się Midsommar – święto odbywające się w weekend najbliższy nocy świętojańskiej. Wszyscy na Olandii przygotowują się do tego wielkiego wydarzenia, które co roku gromadzi masy letników. Dla rodziny Klossów to rozpoczęcie sezonu letniego, który ma przynieść im ogromne zyski. Do pracy w kurorcie wypoczynkowym potrzeba każdej pary rąk, dlatego Niklas – czarna owca rodziny – przybywa na Olandię wraz z dwójką swoich synów. Młodszy z nich, Jonas, ignorowany przez brata i kuzynów, szuka rozrywek na własną rękę. Pewnej nocy, podczas jednej z wielu samotnych zabaw, chłopiec widzi coś, czego nie jest w stanie pojąć. Widmo.



W prozie Theorina zakochałam się już podczas czytania jego pierwszej powieści z cyklu Olandzkiego i od tamtej pory z zainteresowaniem śledzę karierę tego pisarza. W Duchu na wyspie czytelnicy z łatwością odnajdą wszystkie elementy, za które świat pokochał tego szwedzkiego autora. Jest oczywiście tajemnica, a z nią powiązana mroczna przeszłość, która ściśle łączy się z teraźniejszością. Autor nie szczędzi nam również opisów Olandzkiego piękna i zakamarków znanych tylko tym, którzy dogłębnie poznali tę wyspę. Czegoś jednak zabrakło mi w tym pożegnaniu z Gerlofem. Czegoś, co nieodmiennie zachwycało i paraliżowało – historii.



Ale zacznijmy od plusów, których możemy znaleźć całą masę w najnowszym kryminale Theorina. Autor pozwolił nam spoglądać na bieżące (a także dawne) wydarzenia z punktu widzenia różnych postaci. Oczywiście głównym bohaterem jest Gerlof, który po raz kolejny próbuje pogodzić przeszłość z teraźniejszością. Poznajemy także Lisę i jej nocne alter ego Lady Summertime, która przybywa na wyspę w celach czysto zarobkowych i przez nieuwagę,  i kaprys losu nagle znajduje się w samym środku dziwnych wydarzeń. Prócz Jonasa, dziecka zaplątanego w niezrozumiałe przez niego intrygi rodzinne i Repatrianta – tajemniczego mężczyzny, który wrócił do kraju tylko w jednym celu – Theorin pokazuje nam historię Arona, chłopca, który wraz z ojczymem wyruszył do Nowego Kraju, by odnaleźć szczęście i dostatek. To właśnie owe retrospekcje są najlepszą i najbardziej przerażającą częścią książki. Zwłaszcza, że losy Arona zainspirowane były historiami, które nie zostały wyssane z palca (w posłowiu znajdziecie książki, z których Theorin korzystał podczas tworzenia rozdziałów o Nowym Kraju). Każda z tych postaci stworzona została z typowym dla tego autora wyczuciem. Theorin potrafi bowiem nie tylko wykreować bohaterów prawdziwych, ale przede wszystkim niepozbawionych psychologicznej głębi. Każdy z nich kieruje się swoimi zasadami i próbuje żyć z nimi w zgodzie. Co oczywiste, nie wszyscy są krystalicznie czyści. Autor wskazuje również na korzenie zła, które mieszczą się głęboko w każdym z nas. U niektórych jednak podlewane są dużo częściej niż u reszty.



Duch na wyspie, jako nieodrodne dzieło swojego twórcy, musi być oczywiście pełne urokliwego i tajemniczego klimatu. Gdyby tego zabrakło w prozie Theorina, moja wiara w magię literatury zostałaby porządnie zachwiana. Całe szczęście Szwed nie zawodzi, po raz kolejny (i ostatni!) oprowadzając nas po Olandii, na której żywi i martwi nauczyli się żyć w harmonii. Oczywiście nie zapominajmy, że jest to kryminał, nie zaś horror, dlatego nie spodziewajcie się zjaw i upiorów straszących po nocach. To, co straszy na wyspie jest dużo bardziej przerażające.



Jak jednak wspomniałam, czegoś tym razem mi zabrakło. Po genialnym Zmierzchu  i wcale nie odstępujących mu Nocnej zamieci i Smudze krwi odniosłam wrażenie, że baza pomysłów pana Theorina odrobinę się wyczerpała. Intryga przedstawiona w Duchu na wyspie dalece odbiega od standardów, do których autor nas przyzwyczaił. Mniej w niej było magii niż w Smudze krwi i mniej tajemnicy z przeszłości niż w Zmierzchu. I choć powieść tę czyta się sprawnie jak każdą poprzednią, nie trudno będzie nam domyślić się, o co tak naprawdę chodzi.



Choć Duch na wyspie nie jest najlepszym z kryminałów Theorina, autor nie zawiódł swoich fanów. Po raz kolejny dał nam to, za co tak bardzo go pokochaliśmy. I jestem pewna, że jeszcze nie raz, z rozrzewnieniem, wspominać będę przygody Gerlofa Davidssona.


Moja ocena: 6/10
 
Autor: Johan Theorin
Tytuł: Duch na wyspie
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 22 września 2014
Liczba stron: 400
Gatunek: kryminał, thriller