środa, 28 listopada 2018

Ratunku, duszę się! - czyli opresyjność w literaturze



Przemocowiec to nie tylko mąż tyran używający pięści, by okazać wielką miłość, wielkie niezadowolenie lub jakiekolwiek inne, przepełniające go uczucie. To także dziecko, sąsiad, grupa ludzi, całe państwo, a nawet my sami. Literatura, od zawsze będąca sumieniem społeczeństwa, chyba najtrafniej ukazuje wszelkie przejawy opresyjności, otwierając się na kwestie, które nierzadko spychamy na boczny tor, zakładając ich marginalność. Lubimy przecież zamykać oczy – zwłaszcza na to, co nie istnieje na obrzeżach ogólnie pojmowanej, „zdrowej” normy.



Wielki Brat patrzy
Herta Müller jest jedną z tych autorek, które o opresyjności piszą z autopsji – udało jej się przeżyć piekło, dyktaturę Ceaușescu. Lis już wtedy był myśliwym czy Dziś wolałabym siebie nie spotkać to najlepsze przykłady na to, jak literatura potrafi mówić o powolnym podduszaniu człowieka przez władzę, która w swojej nieograniczonej mocy panuje nad każdym aspektem życia obywateli. Orwellowska wizja dochodzi do głosu w sposób dużo bardziej przerażający, nie tylko przez wzgląd na stałą inwigilację. To przerażenie wpisujące się w codzienność, stając się jej stałym elementem. Niebagatelne jest zresztą to, że Lis już wtedy był myśliwym  rozpoczyna się sekwencją, w której Müller opisuje nieprzyjazne miasto i wieś, wrogą przestrzeń poddającą mieszkańców terrorowi, tak samo jak wielki przywódca.




W tej prozie pojęcie władzy zostaje rozciągnięte do granic możliwości, przenika wszelkie aspekty życia, intymności – istotnym jej czynnikiem jest przecież seks, który ma zapewnić chwilę wytchnienia, zapomnienia o pełnej rozpaczy rzeczywistości. Stosunek płciowy zamienia się jednak w narzędzie kontroli, kochanek okazuje się tajniakiem, a miłość nie ma w tych okolicznościach racji bytu. Müller przyrównuje swoich bohaterów do zwierząt – zaszczutych, uwięzionych, bezbronnych, którzy nie mają szans w starciu z państwem. Tak jak Kafka w swoim Procesie opisywał bezduszność biurokratyzacji, tak i niemiecka autorka skupia się na ukazaniu władzy, miażdżącej maluczkich w wielkich trybach doskonale naoliwionej machiny.  Müller udaje się to osiągnąć poprzez korzystanie z magicznych formułek, słów wytrychów powtarzanych przez bohaterów w momentach największej grozy. To nic, to nic, powiedziałem sobie, nic, nic [1] – nie bez przyczyny to właśnie ten cytat z Moskwy-Pietuszek Wieniedikta Jerofiejewa stanowi motto powieści. W chwilach strachu, poczucia całkowitej bezsilności, to właśnie słowa mają moc przywracania spokojnego oddechu. Choćby na kilka sekund. 

Sama przeciw wszystkim
Opresyjność koegzystuje z odmiennością – ona zawsze wzbudza
lęk, który szybko  prowadzi do agresji, próby zapanowania nad tym, co inne. Dlatego źródłem przemocy, nie tylko fizycznej, ale także psychicznej, może być także samo społeczeństwo, grupy poczuwające się do obowiązku, by naprawiać to, co w ich mniemaniu jest zepsute, gorsze. Z tego motywu pięknie korzysta czeska pisarka, Anna Bolavá, która opowiada historię opętania, dziwności, choroby, wszystko to oblekając w niesamowicie duszny klimat małego miasteczka. 

W ciemność mówi o pasji do zbierania ziół, jednak ta miłość szybko przemienia się w obsesję, która – czego można się domyślić – nie jest pozytywnie odbierana przez małomiasteczkową społeczność. Anna, główna bohaterka, jest zatem postrzegana jako wiedźma, traktowana niczym stworzenie niemal mityczne, dawno kurzące się w lamusie. Nabiera przez to rysu osoby niechcianej w towarzystwie, groźnej i tajemniczej, jakby żyjącej na styku dwóch światów. I chociaż ta nieprzystawalność bohaterki do rzeczywistości jest świadomym wyborem, Bolavá wskazuje, że Anna – jako istota odmienna – stała się ofiarą normalności. Sygnalizuje to nie tylko w sekwencjach, w których bohaterka konfrontuje się z sąsiadami, ale przede wszystkim w chwilach, w których musi zmierzyć się z członkami rodziny swojego męża. To właśnie oni są źródłem największej opresji. Związek intymny rodzi także kolejną więź – tę między żoną i teściem, relację celowo okrytą tajemnicą. Autorka jedynie lekko zaznacza traumę swojej bohaterki, nie tłumaczy jej proweniencji, choć nie ukrywa jej znaczenia dla dalszych losów Anny. Bolavá ukazuje próbę stłamszenia odmienności przez normę, usidlenia czarownicy kochającej zioła i zamknięcia jej w związku małżeńskim, chęć zamienienia odmieńca w przykładną żonę. To nie jedyne, choć niebagatelne dla rozwoju psychiki bohaterki wydarzenia. Jednak autorka, choć buduje niesamowicie duszną, przygnębiającą atmosferę, mówi raczej o uwolnieniu, niż zniewoleniu. W jej wizji inność wygrywa z normą, konwenanse ulegają prawdzie i bezpretensjonalności. Przemocowy związek Anny ze społecznością i rodziną zostaje zepchnięty na dalszy plan. Przegrywa z obsesją.

Ciało źródłem przemocy
Choć opresyjność wiąże się z relacją wnętrze-zewnętrze, nie zawsze dotyczyć musi ono tego, co możemy sprowadzić do konfliktu pomiędzy jednostką a drugą stroną – czy to konkretną osobą, czy całym systemem. Transseksualizm jest doskonałym przykładem tego rodzaju zależności, w której psychika spiera się z ciałem, siła wewnętrzna z zewnętrzną. 

Przemoc ciała, które tłamsi prawdziwą tożsamość jest jednym z motywów debiutanckiej powieści Tibora Noé Kiss, transseksualnej węgierskiej autorki. Oczywiście zauważamy tu także opresyjność związaną ze społeczeństwem – brak akceptacji, krzywe spojrzenia – jednak to relacja ciała z duchem stanowi najważniejszy punkt Incognito. Tu głównym środkiem wyrazu staje się słowo, a raczej luźny przepływ myśli, odważna manifestacja odczuć, ukazywanych nie tyle innym, co raczej samemu/samej sobie. Choć bohater/bohaterka, cały czas przed zmianą płci, niezdecydowany/a na podjęcie jakiegokolwiek kroku, próbuje demonstrować kobiecość za pomocą ubrań czy makijażu, to jednak słowa – odważne i skupione na kwestii płciowości – stanowią tu najważniejszy wyraz własnego „ja”. Bo to właśnie o to toczy się walka. Nie tyle o określenie swojej płci, lecz odnalezienie prawdziwej tożsamości, niekoniecznie przypisanej do konkretnej kategorii.

Jednak transgresja zdaje się niemal niemożliwa – ciało ma bowiem ogromny wpływ na ducha, definiuje go i spaja w jedno. Bohater/bohaterka jest istotą chwiejną, skonfliktowaną z sobą, nieumiejącą zneutralizować źródła opresji. Dwoista natura okazuje się prawie niemożliwa do opanowania. Może ją ułaskawić jedynie symboliczne poddanie się jednej ze stron. 

Literatura portretująca opresyjne relacje – z drugim człowiekiem, władzą czy sobą samym – korzysta z podobnych środków przekazu. Wskazuje na zależności pomiędzy przemocą a innością, oddziela bohatera od tego, co wrogie i bardzo często postrzegane jako norma. Nieważne czy jest to odwrócona do góry nogami codzienność totalitarnego państwa, niezmienna małomiasteczkowa mentalność czy ciało próbujące nadać duszy rytm istnienia. W każdym z tych przypadków to, co inne, stoi na przegranej pozycji – uciskane, tłamszone tak długo, aż zacznie brakować mu powietrza.

[1] Müller Herta, Lis już wtedy był myśliwym, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2005, s. 5. 

Tekst pojawił się w kwartalniku kulturalnym Nowe Pro Arte

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)