Śledzie, kino i Islandia.... w tle
Zostawić Islandię miało być zapisem życia Huberta Klimki-Dobrzanieckiego na tej cudownej wyspie. Miało mówić o Islandczykach, jakich nie znamy, o czymś więcej, niż tylko piękno przyrody i samobójstwa. Miało być pożegnaniem – trudnym, bo przecież po dziesięciu latach autor i jego żona czuli się tam jak w domu.
Czekając na to wszystko otworzyłam Zostawić Islandię i zaczęłam czytać. Moje zdziwienie, wywołane
historią o Rosjaninie wkraczającym do białej rury (mającej zaprowadzić go do
nieba), zwiększało się z czasem i nie zmalało aż do momentu, w którym zamknęłam
książeczkę Klimki-Dobrzanieckiego z nietęgą miną. Autorowi najwyraźniej z
łatwością udało się zostawić Islandię. I to na tyle skutecznie, by w książce o
niej prawie całkowicie ją pominąć. A może nie o wyspie chciał pisać autor?
Nie da się ukryć, że Zostawić Islandię traktuje przede wszystkim o polskości,
zaściankowości, która uparcie siedzi w podświadomości autora. Przez ten pryzmat
postrzega więc Klimko-Dobrzaniecki kraj zupełnie inny od Polski. Tym bardziej
od Polski komunistycznej, z której niesamowicie trudno było się wyrwać – jak widać
zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Czy udało mu się w końcu zostawić ojczyznę?
Tylko ciałem, bo duchem ciągle powraca do lat młodości, islandzkich śledzi,
które zaraziły go miłością do wyspy, kina i ukochanych filmów (oraz konkretnych
kinowych ubikacji), czy nieudanej próby wyrwania się z kraju. Gdzie Islandia? –
można by spytać. W tle, przemyka gdzieś obok, ledwie zauważona, przywalona
przez anegdotki i dygresje autora, przyrównującego to, co islandzkie z tym, co
polskie.
Zostawić
Islandię to także miłość do kina, a pokrewnie też do
Islandczyków, bo trudno nie kochać ludzi,
którzy kochają to, co ty kochasz. Przeczytamy więc odrobinę o filmach
islandzkich (jak najbardziej na plus) i wszelkich podobieństwach życia
Klimki-Dobrzanieckiego do Cinema Paradiso
(tu już bez plusa). Widać więc, że znowu maniera autobiograficzna wkrada się do
książki o Islandii, która książką o Islandii nie jest. Ślub autora interesuje
mnie dużo mniej, niż mentalność mieszkańców wyspy i, jeśli już mamy przy
temacie pozostać, ich stosunek do religii i małżeństw. Gdzieś ten temat
majaczy, ale jednak wygrywa z nim chociażby wybór stroju pana młodego czy jego
pomysł, by zagrano parze młodej motyw z Cinema
Paradiso na oboju.
Nie ma co się oszukiwać – Zostawić Islandię jest książką z
Islandią w tytule, jednak bez niej w treści. Jeśli czekaliście na prawdziwą
książkę o wyspie, o mentalności jej mieszkańców i surowym pięknie przyrody, nie
sięgajcie po książkę Klimki-Dobrzanieckiego. Dla własnego dobra. Jeśli jednak
ciekawi Was sama postać autora, jego życie, kariera (tak, o własnej twórczości
pisze bardzo chętnie), śmiało sięgajcie po jego najnowszą publikację.
Przynajmniej, w przeciwieństwie do mnie, wiecie czego się spodziewać.
Moja ocena: 4/10 (oczko do góry za piękne zdjęcia)
Za książkę, która okazała się czymś innym, niż myślałam, dziękuję
Autor: Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Tytuł: Zostawić Islandię
Data wydania: 8.09.2016
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Liczba stron: 134