Choroba cywilizacyjna
Trudno zliczyć ochy i achy, które wywołała Tirza Grunberga – zwłaszcza że przez 12 lat od wydania książki, miała ona czas zebrać wiele nagród. Ja od zachwytów jestem tak daleka, jak tylko można. Grunberg, choć plan miał naprawdę interesujący, poszedł na skróty zbyt wiele razy, bym mogła uznać jego prozę za coś więcej, niż łopatologiczny wykład na temat kondycji zachodniego społeczeństwa.
Jörgen Hofmeester jest ojcem Tirzy, ojcem w ogóle, mieszkańcem dobrej dzielnicy i redaktorem – dokładnie w takiej kolejności. Najważniejsza w jego życiu jest młodsza córka, która już niebawem wyleci z gniazdka do Afryki, by poznawać świat zanim pójdzie na studia. Jörgen wyprawia jej imprezę, właśnie się do niej przygotowuje, krojąc kawałki ryby na domowej roboty sushi. Wszystko musi pójść idealnie. Dla Tirzy. Ale jak przyjęcie ma się udać, skoro małżonka Hofmeestera, która kilka lat temu postanowiła zostawić go dla młodzieńczej miłości, właśnie postanowiła wrócić? Przecież ludzie już przyzwyczaili się, że jest samotnym ojcem, który doskonale sobie radzi. Sam.
Grunberg stworzył bohatera, dla którego powierzchnia, a zatem to, co widoczne jest dla innych, stanowi jedyną wartość człowieka. Trudno pokazać to jeszcze bardziej dosłownie. Hofmeester co chwila podkreśla, że mieszka w dobrej dzielnicy, ma odpowiedni adres, na który bardzo ciężko pracował. Wszystko jest oczywiście podbudowane historią o spełnianiu marzeń rodziców z niższej klasy. I, jak można się domyślić, sam Hofmeester także ma wygórowane oczekiwania co do swoich dzieci, przerzucając na nie własne niespełnione marzenia. Lubi jednak myśleć o sobie jako o dobrym ojcu, który stanął na wysokości zadania, oddając swoje życie ukochanej córce. Do tego dochodzi także praca jako redaktor, idealne zajęcie dla inteligentnego człowieka mieszkającego pod dobrym adresem. Ta fasadowość bohatera bardzo szybko zostaje obnażona – dzieje się to w sposób nieomal teatralny. Na scenie pojawia się żona, która odziera go z męskości, wyśmiewając marne pożycie seksualne. Liczne reminiscencje zmuszają nas także do zakwestionowania podejścia Hofmeestera do ojcostwa oraz istotności jego pracy. Bohater budzi wątpliwości, większą część życia spędza na kolanach, choć przekonany jest o nieomylności własnych decyzji, swojej dobroci i poświęceniu dla bliskich. Ogromnym problemem Grunberga jest właśnie to, że jego postać jest tak skonfliktowana, że aż uniemożliwiająca czytelnikom poczucie jakiejkolwiek więzi z nią. Hofmeester jest człowiekiem symbolem, przedmiotem dywagacji dotyczących całego społeczeństwa, jego zakłamania i ciągle rosnącego samozadowolenia. W przedstawionych przez Grunberga dekoracjach wszystko jest aż nazbyt czytelne, zbyt proste, by można uznać zamysł autora za nowatorski czy nawet otwierający oczy. Zarówno na kwestie ogólnospołeczne jak i te bardziej kameralne, dotyczące rodziny.
I chyba to jest największą bolączką Tirzy – to staranie się, by rodzinny dramat był czymś więcej, niż rodzinnym dramatem. Grunberg, zamiast skupić się na wewnętrznych bolączkach bohatera, konfrontowanego z kobietami swojego życia, zatacza coraz szersze kręgi w próbie pokazania nam, że jego powieść jest czymś większym. I o ile początkowo może to być interesujące, szybko zaczyna nużyć by w końcu denerwować swoją nachalnością. Zwłaszcza gdy pomyślimy o tym, że Grunberg tak naprawdę ślizga się jedynie po powierzchni, nie skupiając się na żadnym problemie na tyle długo, by dobrze je przeanalizować. Dodaje za to kolejne wątki, które w nieznośnie moralizatorski, silący się na wyjątkowość sposób mówią o chorobie jaka toczy zachodnie społeczeństwo. Chorobie, którą Hofmeester nazywa „naszym AIDS: humanizmem” (zresztą w innych fragmentach twierdzi, iż sam jest chorobą, co sprawiło, że wywracałam oczami tak mocno, iż pewnie można to było usłyszeć). Pretensjonalność i banał w jednym.
W Tirzie boli mnie także jej niesamowita przewidywalność. Chociaż Grubnerg stworzył swoją, dość zimą trzeba przyznać, narrację w sposób mający maskować pewne fabularne rozwiązania, nic z tego nie wyszło. Bez trudu domyślamy się, jak zakończy się walka Hofmeestera z sytuacjami próbującymi odrzeć go ze stawianej latami fasady. Poprawność, inteligencja i konwenanse przegrywają z pierwotnymi siłami – to żadne zaskoczenie. Grunberg za wszelką cenę stara się stworzyć dzieło wielkie, ambitne i uniwersalne. Może gdyby skupił się na relacjach rodzinnych, udałoby mu się stworzyć intymną opowieść, która broniłaby się jako historia o rozczarowaniu i emocjonalnym rozpadzie. Tak się jednak nie stało.
Moja ocena: 3/10
Za pierwszą nietrafioną publikację wydawnictwa Pauza dziękuję
Autor: Arnon Grunberg
Tytuł: Tirza
Data wydania: 12.09.2018
Wydawnictwo: Pauza
Liczba stron: 560
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)