sobota, 8 września 2018

"Psy ras drobnych" Olga Hund - short recenzencki

Pogłaszcz pieska


Skończyłam Psy ras drobnych Olgi Hund – wcisnęłam je między jedną a drugą lekturę, to maleństwo ma przecież sto dwadzieścia stron. I chociaż z zachwytu wzdychać nie będę, to nie mogę debiutowi prozatorskiemu Hund odmówić lekkości, a przede wszystkim bezpretensjonalności.



Autorka pokazuje, że wszystkie ładnie dziewczyny z Przerwanej lekcji muzyki na prawdziwym oddziale długo by takie ładne nie były. Nie przy tabletkach, od których się puchnie, nie z ciągle tłustymi włosami, suchą, łuszczącą się skórą, bez możliwości ogolenia sobie nóg. Nikt nie jest ładny w miejscu, w którym człowiek traktowany jest jak zwierzątko sprawiające kłopot. Nietrudno przerazić się, gdy czytamy o absurdalnych testach na depresję czy personelu, który – pomimo że do siostry Ratched mu daleko – już dawno zapomniał, czym jest empatia. A może nigdy nie wiedział?

Sypiący się, za ciasny budynek, to tylko jedno z narzędzi systemowego podziału na normalnych i nienormalnych. Tylko że dla chorych to zewnętrze, ta normalność jest po prostu straszna. Tam czekają sytuacje, które ich dołuj i ludzie, którzy – bezpośrednio lub pośrednio – przyczynili się do ich stanu. Przeważnie to mężczyźni, bo i na oddziale są raczej same kobiety (raczej, bo z powodu braku miejsca oddział stał się koedukacyjny). Bohaterki zaznają krzywdy od swoich mężów, synów, partnerów czy zięciów. Ale to przecież norma, tak dzieje się nie od dziś. Nie od dziś też kobiety wariują, choć patrzy się na to zupełnie inaczej, niż na chorych mężczyzn.
Ludzie myślą, że mężczyźni na oddziałach psychiatrycznych piszą poezję i traktaty filozoficzne albo siedzą za wywrotowe myślenie i działalność opozycyjną. Myślą też, że na oddziałach psychiatrycznych znajdują się tylko seryjne morderczynie, wiedźmy, mówiące językami szeptuchy, chore na pląsawicę i wściekliznę potomkinie zwierząt urodzone z zębami i szóstym palcem.

Ale wiecie co? Na oddziałach psychiatrycznych jest przede wszystkim nuda. Tak wielka, że nawet setna lektura Granicy może człowieka ocalić. I nie pomagają na nią żadne kolaże ani wieczorki muzyczne.

I zastanawiam się tylko, czemu aż tak bardzo mnie ta narracja nie porusza. Może dlatego, że w mojej wyobraźni nie żyją mity o pięknych dziewczętach z psychiatryka, które ot tak przestają myśleć o samobójstwie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)