piątek, 11 maja 2018

"Małżeństwo wagi półśredniej" John Irving - recenzja

 Irving wagi piórkowej

 

Irving to, obok Bukowskiego, najczęściej pojawiające się nazwisko na tym blogu. Nigdy nie ukrywałam, że mam ogromną słabość do tego autora, a książkami takimi jak Regulamin tłoczni win czy Świat według Garpa kupił moją miłość już na zawsze. Prawdą jest jednak, że jego twórczość bezustannie kręci się wokół kilku wybranych tematów, wątki powtarzają się, a bohaterowie nierzadko są do siebie bardzo podobni. Zarzuty o wtórność są zatem jak najbardziej uzasadnione. Czasem można przymknąć na nią oko i cieszyć się doskonałą powieścią. Innym razem – jak chociażby w przypadku Małżeństwa wagi półśredniej – nawet zagorzałemu fanowi może nie chcieć się bronić dość nijakich bohaterów i kiepsko rozłożonych akcentów fabularnych.


Seks w małżeństwie szybko staje się monotonny. W pewnym momencie pomysły na urozmaicenie życia erotycznego wyczerpują się i parze pozostaje wybór – przekroczyć pewną barierę czy odpuścić sobie. Małżeństwa Ucz i narratora oraz Edith i Severina postanawiają poeksperymentować, oczywiście ze sobą nawzajem. Wydają się doskonale rozumieć: narratora i Edith łączy miłość do literatury, natomiast Ucz i Severina burzliwa przeszłość w mrocznym, powojennym Wiedniu. Jak jednak można się spodziewać, w takim związku zawsze znajdzie się ktoś nieszczęśliwy, kto z czasem unieszczęśliwi całą resztę.

Tym, co u Irvinga chyba nigdy nie zawodzi, jest jego niepowtarzalny, lekki, humorystyczny styl. Chociaż Małżeństwo wagi półśredniej nie należy do jego najzabawniejszych powieści, czytelnik może spodziewać się absurdalnych sytuacji, które, w całej swojej dziwności, wywołują rozbawienie. Nie ważne czy jest to zazdrosna  para odrzuconych zalotników, czy sprzeczka męża i kochanka o to, które papierosy będą bardziej trujące dla żony jednego z nich – te drobne osobliwości pozwalają nam nie tylko rozpoznać styl autora, ale także poczuć pewnego rodzaju chaotyczność i groteskowość życia bohaterów. 

Niestety same postaci nie należą do najbardziej fortunnych w twórczości Irvinga. Być  może jest to kwestia objętości książki, a może zwykłego niechlujstwa, ale bohaterowie Małżeństwa wagi półśredniej zdają się być rozpisani na kolanie, bardziej jako wprawki powieściowe, niż rzeczywiste charaktery. Owszem, autor poświecił dużo miejsca, by opowiedzieć historię każdego z nich. Przeszłość jednak nie ma aż tak wielkiego znaczenia dla fabuły, by poświęcać jej tyle zapisanych stron. To teraźniejszość – a wraz z nią konflikty kochanków i drobne paranoje – są największą zaletą tej powieści. Niestety Irving zrezygnował z pogłębiania rysów psychologicznych postaci na rzecz snucia kolejnych historii o Wiedniu i zapasach. Jest jeszcze jeden powód, dla którego autor nie zajmuje się psychiką bohaterów. To oczywiście kwestia narratora, będącego częścią owego czworokąta i mającego swoje zdanie na temat każdego jego członka. I choć rozumiem ten zamysł, mający wskazywać na spoglądanie na kwestie pragnień i potrzeb przez pryzmat własnej osoby, niezależnie od układu, to zupełnie go nie pochwalam. Irving stracił naprawdę wiele oddając głos pierwszoosobowemu narratorowi i skupiając się tylko na jego „prawdzie”. Jestem przekonana, że Małżeństwo wagi półśredniej wyglądałoby dużo lepiej, gdyby autor zajął się odczuciami, bolączkami i paranojami swoich bohaterów, zamiast ich przeszłością, która niewiele wnosi do samej fabuły.

A ta, czego można się po Irvingu spodziewać, była naprawdę dobra. A raczej miała być, gdyż sam jej zamysł okazał się niestety lepszy od wykonania. Dużo ma to wspólnego z niewykorzystanym potencjałem postaci, gdyż to właśnie na nich, na tych charakterologicznych różnicach opiera się cała historia. Zabawa zapałkami niektórych  podnieca, innych przeraża, a jeszcze innym wydaje się doskonałym pomysłem na zemstę. W takim układzie zawsze ktoś ucierpi, zawsze ktoś zostanie pominięty lub zostawiony ze złamanym sercem. Irving nie mówi jednak, że mamy uważać na niszczący ogień, daleko mu do moralizatorstwa. Raczej przygląda się sytuacji z ogromnym zainteresowaniem. Brakuje w tym jednak miejsca dla czytelnika, który zaczyna rozumieć, o co w tej całej erotycznej grze chodzi. Autor zawsze potrafił mówić o rzeczach trudnych i niesmacznych tak, by dało się współczuć bądź zrozumieć bohaterów uwikłanych w skomplikowane relacje (chociażby pamiętny stosunek brat-siostra z Hotelu New Hampshire). Tym razem jednak coś zawiodło, a Małżeństwo wagi półśredniej ni to grzeje, ni ziębi. Szkoda. 

Moja ocena: 5/10

Za Irvinga wagi piórkowej dziękuję
 Autor: John Irving
Tytuł: Małżeństwo wagi półśredniej
Data wydania: 2.03.2018
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 272

11 komentarzy:

  1. Współczuję niezbyt udanej lektury, zwłaszcza że to książka autora, którego cenisz i lubisz. Niestety tak się czasami zdarza, że nawet dobremu pisarzowi zdarzy się potknięcie. Mnie z Irvingiem nie po drodze, więc za tę powieść nawet się nie zabieram, ale trzymam kciuki, żeby Twoje kolejne spotkanie z jego twórczością było bardziej udane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w stanie to przeżyć, o ile następna jego powieść, którą przeczytam, będzie dobra ;). Pamiętam, że na Irvinga raczej Cię nie namówię, ale mam nadzieję, że kiedyś się skusisz i jednak zakochasz. To by było coś :D.

      Usuń
    2. Kiedyś pewnie zrobię drugie podejście do Irvinga, żeby upewnić się w swojej opinii, albo właśnie ją zmienić. Chociaż zdziwiłabym się, gdyby nagle jego twórczości mnie oczarowała :)

      Usuń
  2. Obok "Metody wodnej" jak dla mnie, ale to jednak Irving... Tylko fan autora przebrnie przez nią ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Ta książka nawet stylistycznie plasuje się gdzieś obok "Metody wodnej". Ale prawda, to nadal Irving ;).

      Usuń
  3. A od której powieści Irvinga radziłabyś zacząć jego lekturę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zaczynałam od "Świata według Garpa" i myślę, że to był barszo udany start. Polecałabym Ci zatem rozpocząć albo od tej powieści, albo od "Hotelu New Hampshire" - jeśli opowieść do Ciebie nie trafi, najprawdopodobniej żaden inny Irving się nie sprawdzi.

      Usuń
  4. Szkoda, że tym razem nie było rewelacji. Z tego co napisałaś o fabule to też wydaje mi się, że istotniejsze byłoby skupienie się na terazniejszosci bohaterów. I narrator wszechwiedzący dałby chyba lepszy ogląd na ich wzajemne relacje. Ale ostatecznie 5/10, nie jest źle ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jednak nadal Irving ;). Jego powieści są po prostu dobrze napisane, a historia była na tyle krótka, że się przy niej nie zmęczyłam. Ale nadal - złe wybory autora niekorzystnie na nią wpłynęły. Jednak to chyba trzecia powieść w jego dorobku, więc można mu wybaczyć ;).

      Usuń
  5. Wielka szkoda, ale cóż, przynajmniej przypomniałaś mi o tym, że mam w końcu przeczytać coś Irvinga - "W jednej osobie" zaczyna się robić moim wyrzutem sumienia, a "Świat według Garpa" jest nim już od pewnego czasu i tylko ciężar mojej winy się zwiększa :P. Z drugiej strony: jeszcze nie teraz. Na razie mam dosyć kwestii LGBTQIAP w literaturze i potrzeba mi odpoczynku :P.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)