wtorek, 9 października 2018

Okiem na film "Kler"


 Chociażbym chodził ciemną doliną...


Kler Wojciecha Smarzowskiego już teraz możemy nazwać najbardziej kasowym polskim filmem tego roku. Nic zresztą dziwnego – przy takiej nagonce, która okazała się darmową reklamą, Kler musiał okazać się hitem. Czy jest jednak dobrym filmem?


Trzech księży co roku spotyka się, by uczcić rocznicę tragicznego wydarzenia sprzed lat. Czczą jak przystało na duchownych – śpiewając piosenki Kultu i bawiąc się w pijackie gry. Jednak gdy zabawa się kończy, każdy z nich ubiera szatę i koloratkę, a następnie wraca do swojego mniej lub bardziej udanego życia. Lisowski to karierowicz, który marzy o pracy w Watykanie. Trybus to biedny wiejski ksiądz, który nie tylko od święta lubi zajrzeć do kieliszka. Kukuła natomiast pełni swoją posługę żarliwie i z oddaniem. Zwłaszcza wśród dzieci.



Każdy, kto obejrzał zwiastun Kleru i pomyślał – tak jak ja zresztą – że będzie to nieznośnie przaśny film w stylu Patryka Vegi, może odetchnąć z ulgą. Chociaż Smarzowski rozpoczyna biesiadnie, a przygrywają mu Hej sokoły, to w jego dziele szybko zaczyna się robić mniej wesoło, a imprezka przy kieliszku przemienia się w smutną rzeczywistość, ubraną w czerń i biskupi fiolet. Stereotyp księdza pijaka okazuje się tylko pierwszą warstwą, którą reżyser szybko zeskrobuje. Pod nią pojawiają się inne stereotypy, jak chociażby cała postać arcybiskupa Mordowicza, pieszczotliwie nazywanego mordą, który jest najbardziej przerysowany, a przez to najmniej prawdziwy ze wszystkich bohaterów, choć doskonale wiemy, że prezentowane przez niego zachowania mają miejsce w kościele. Obok niego pojawiają się jednak prawdziwi ludzie, historie utkane nie z powielanych klisz lecz dramatów i grzechów, czerni oraz odcieni szarości. Bo w Klerze nie znajdziemy niczego, co jest jasne, co nie zostało choćby trochę splamione, zmieszane z błotem. Pomimo to możemy w tej historii bez trudu odnaleźć pierwiastek ludzki, bo reżyser chce, żebyśmy w jego filmie znaleźli właśnie człowieka a nie spersonifikowaną instytucję.



Powinno to uspokoić wszystkich niedowiarków, którzy po Klerze spodziewali się raczej niepohamowanego disu na kościół, niż stonowanego moralitetu. Smarzowski nie dał się ponieść wmawianej mu nienawiści do boga, religii i wszystkich ludzi wierzących. Moje obawy były zgoła inne – o ile ufałam reżyserowi w sprawie samej próby przedstawienia człowieka uwikłanego w zło instytucjonalne, spodziewałam się raczej, że film jako dzieło sztuki zostanie sprowadzony jedynie do roli narzędzia, ogołocony z fabuły i wartości artystycznych. Całe szczęście nic takiego nie miało miejsca. Scenariusz nie tylko wytyka kolejne grzeszki, ale także skupia się na ludzkich słabostkach, konfrontacji z wszechobecnym milczeniem kościoła i brakiem miłosierdzia tam, gdzie powinno być ono obligatoryjne. Wiele miejsca w Klerze poświęcono pedofilii, wiele mówi się tam o okrucieństwie nie tylko gwałcicieli, ale także machiny kościelnej, która pragnie uciszyć ofiary. Nie dziwi poruszenie akurat tego tematu, zwłaszcza że dyskusja, która rozgorzała niedawno, zdaje się nie kończyć. 



Smarzowski w niektórych momentach nawet zaskakuje, dba o widza, który oczekuje czegoś więcej, niż tylko krytyki. Ale jednak zapomina o tych, którzy myślą samodzielnie i niezbyt lubią, gdy na siłę wciska im się pewne sceny czy symbole. Boli zwłaszcza to błoto, w którym księża taplają się niczym knury, starając się go pozbyć i ukryć, by nowo powstałe sanktuarium od początku było czyste, oddalone od przyziemnych problemów. Boli także korzystanie z retrospekcji, które nie są konieczne. A jednak niektóre świetnie łączą się z problemem i wzbogacają film. Dlatego na dwoje babka wróżyła – Smarzowski w niektórych momentach dał się ponieść zbytniej dosłowności, innym razem wie, co zrobić, by wydobyć jak największą głębie ze swojego materiału. Goryczka jednak pozostaje, bo Kler mógł być jeszcze lepszym filmem.

Nadal jednak pozostaje dobrym dziełem, świetnym moralitetem i bardzo mocnym prztyczkiem w nos wszystkich, którzy z pianą na ustach mówili, jak obrzydliwym jest paszkwilem (mówili oczywiście nie oglądając filmu). Warto obejrzeć, warto wyrobić sobie zdanie i zobaczyć, że Smarzowski stworzył dzieło wyważone, w którym widać nawet iskierkę nadziei. 



Moja ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)