niedziela, 16 września 2018

"Rozstanie" Katie Kitamura - recenzja

 Zapłacz nade mną

Kto by pomyślał, że o rozstaniu można napisać coś tak rozdzierającego, tak pozbawionego stereotypowego, płaskiego spojrzenia na rozpad związku dwójki ludzi? Ten wewnętrzny pejzaż – pełen spalonej ziemi, jak po przejściu kataklizmu – pomimo statyczności może prawdziwie zachwycić czytelnika. Głównie przez wzgląd na warstwę psychologiczną, pełną subtelnych niuansów. Rozpiętą między prawdą a fikcją.


Ich małżeństwo rozpadło się na dobre, choć nie wie o tym nikt prócz nich. On, Christopher, zdaje się zadowolony z tego stanu rzeczy, jakby rozwód był tylko niepotrzebną formalnością. Nie musi się przed nikim tłumaczyć, może dalej prowadzić swoją grę pozorów. Ona nie jest w stanie w pełni przeżyć żałoby po straconym związku i po prostu iść dalej, choć w jej życiu jest już kolejny mężczyzna. W tym przygnębiającym stanie zawieszenia, po naglącym telefonie swojej teściowej, która nie może dodzwonić się do syna, kobieta postanawia lecieć do Grecji w ślad za małżonkiem, który pracuje tam nad książką. 

W Rozstaniu istotny jest przede wszystkim szczegół, nie zaś sama fabuła, która wielu czytelnikom – w tym także mnie – może wydać się bardzo przewidywalna. Wiemy, czego możemy się spodziewać, a kolejne zabiegi autorki wcale nie mają na celu tego zmienić. I właśnie dzięki temu Kitamura tworzy powieść niezwykle przejmującą, żywą i wielowymiarową. Skupiona na niuansach narracja pierwszoosobowa pozwala na pogłębioną analizę zachowań i przemyśleń bezimiennej bohaterki, która na swój sposób próbuje rozliczyć się z nieobecnym mężem, ich wspólną przeszłością i teraźniejszością w fikcyjnym małżeństwie. Wykorzystując częste reminiscencje autorka ukazuje decyzje, które powoli drążyły dziurę w tej relacji, wydarzenia pozornie błahe, a jednak znaczące, po latach odczytywane po raz kolejny, przez zupełnie inny pryzmat. Związek to skomplikowany mechanizm, a każdy, nawet potencjalnie nieistotny gest, może okazać się ziarnkiem piasku, które w końcu zatrzyma go na dobre.

Niuanse składające się na powieść Kitamury stanowią jej największą siłę. Chodzi przede wszystkim o bardzo świadomy wybór pierwszoosobowej narratorki, której imienia nie poznajemy do samego końca Rozstania. Oznacza to zarówno, że żadnej z podawanych informacji – póki nie zostanie potwierdzona – nie możemy przyjmować za prawdziwą. To przecież tylko jedna strona medalu, jedna osoba, która ma prawo wypowiedzieć się na temat związku. Nie bez przyczyny Christopher do końca pozostaje niemy. Mówią o nim jego żona, obsługa hotelowa czy matka, która – według narratorki – nigdy nie rozumiała swojego syna. Dzięki ich relacjom poznajemy człowieka, który z udawania uczynił prawdziwą sztukę. Czarującego uwodziciela, bawidamka, który jednak zdawał się pozbawiony czegoś, co można by nazwać głębią.  Ile prawdy tkwi w tym obrazie? Tego nie wiemy. 

W Rozstaniu istotna jest także sama żałoba. Christopher od lat pisze książkę o funeralnych zwyczajach w różnych kulturach i w tym celu właśnie udał się do Grecji. Jednak to narratorka poznaje płaczkę, której „pracą” jest przeżywanie cudzego bólu. Samo miasteczko zaś, będące jedynie tłem wydarzeń, dogorywa po trawiącym wszystko pożarze. Cała ta śmierć sprowadza się do symbolicznego spojrzenia na nieudane małżeństwo. Autorka zdaje się mówić, iż nieopłakany związek, po którego rozpadzie nie przeżyje się żałoby, trwa utrzymywany sztucznie przy życiu. I może trwać długie lata, jeśli samemu się go nie dobije. 
Moja ocena: 7/10
Za studium rozpadu związku, dziękuję
 Autorka: Katie Kitamura
Tytuł: Rozstanie
Wydawnictwo: Literackie
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Liczba stron: 244

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)