piątek, 11 sierpnia 2017

"Rozmowy na trzech grabarzy i jedną śmierć" Tomasz Kowalski - recenzja

 

Jak ja nie cierpię lekkiej literatury!

Niedawno z większości blogów krzyczały nagłówki zachwalające lekkie, łatwe i przyjemne książki na wakacje. Wiadomo, nie ma sensu się przemęczać, kiedy za oknem 40℃ w cieniu, zwoje mózgowe się przegrzewają, a my jesteśmy w stanie myśleć tylko o kostkach lodu brzęczących w naszej szklaneczce z orzeźwiającym napojem. Ja wychodzę z założenia, że lato to idealna pora na literaturę wymagającą. Gwoli ścisłości – idealna jak każda inna. Pokusiło mnie jednak, by trochę się rozerwać. Oczywiście z miernym rezultatem. Bogowie słowa pisanego skarcili mnie za głupią chęć rozerwania się przy książce.




Jest ich trzech: Tomasz, podstarzały filozof, Rysiek – trochę bardziej ironiczny cień tego pierwszego – i Młody, który, jak można się domyślić, ma jeszcze mleko pod nosem. To właśnie oni zajmują się pochówkiem w Ponurej, wykonując zawód niezbyt popularny i niezbyt poważany. Jednak do narzekań nie mają powodów. Młody zajmuje się kopaniem, piwa i papierosów nigdy nie brakuje, a do tego porozmawiać zawsze jest z kim. A to z miejscową dewotką, a to ze sprzedawcą zniczy. Zjawia się też sama Śmierć, bo przecież z kim mogłaby czuć się lepiej, niż z ludźmi, którzy po niej sprzątają?



Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią w uwspółcześnionej wersji? Bynajmniej, jednak powieść Kowalskiego wyraźnie nawiązuje do tego średniowiecznego dzieła: w kwestii tytułu, problematyki przemijania czy samej konwencji, w której „mędrzec” rozmawia ze spersonifikowaną śmiercią. Oczywiście atrybuty kostuchy nie zmieniają się, choć w wersji polskiego autora jest ona raczej zblazowana, aniżeli straszna. Znudzona swoją niekończącą się pracą, Śmierć popala papierosy (choć nie posiada płuc) i zabija czas na rozmowach z grabarzami, którzy – z racji swojej profesji – niezbyt dziwią się jej obecności na cmentarzu. Ploteczki z Kostuchą mogłyby przynieść czytelnikowi odrobinę frajdy, gdyby nie cechowała ich nieznośna wręcz szablonowość i wpychany na siłę humor przetykany tanimi, pseudofilozoficznymi gadkami. Tak więc panowie debatują o samobójstwie, niespełnionych artystach i sztuce w ogóle, a i Śmierć dorzuca do tego swoje trzy grosze, nieraz rozsądnie, a nieraz jak blondynka (ho ho, pierwszy żarcik, Śmierć jest przecież kobietą). A później przechodzimy do chyba najgorszej części powieści – opowieści Kostuchy o demonach, tak zwanych oblivokrach, które lubią troszkę zabawić się ludzkim losem, niczym mityczne Erynie. Historia zaskakuje naiwnością i, po raz kolejny, stereotypowością. Biznesmen – zło wcielone, były komunista, wiadomo. Wielki patriota – tylko początkowo, bo przecież każdego można kupić, a jak wiemy każdy Polak-katolik hipokryzją stoi. To mają być kreacje bohaterów, które wykraczają poza utarte schematy?

Zresztą to właśnie portrety postaci są największą wadą powieści, piętą achillesową autora, w którą trzeba go było ugodzić, zanim napisał Rozmowy…. Do kalk dochodzi bowiem religijna staruszka, która nienawidzi inności i wszystkich ateistów, wampir alkoholik (czyżby autor czytał Sagę o Wiedźminie?), głupawy, poczciwy i bogaty przedsiębiorca i oczywiście główny wielki filozof, który – jak na filozofa przystało – potrafi gadać i gdybać, ale z działaniem ma już problem. Och, jak panu Kowalskiemu udało się rozpracować tych skomplikowanych bohaterów, którzy tyle wnoszą do fabuły? Można oczywiście powiedzieć, że się czepiam, że lekka z założenia powieść nie potrzebuje bohaterów złożonych, trochę bardziej skomplikowanych od stereotypów z tanich, gazetowych żartów. Jeśli tak sądzicie, chyba od tej pory będę nazywać się idealistką, bo w moim mniemaniu nawet łatwa i przyjemna powieść nie powinna infantylizować człowieka, sprowadzając go jedynie do kilku smutnych cech, które łatwo nam przyjąć, bo są przecież „społecznie potwierdzone”. Nie powinno się tak dziać tym bardziej w tekście mającym z założenia stereotypy obalać (mowa oczywiście o modelowym robolu).



Autor strzelił sobie w kolano. A może nawet we wspomnianą stopę? Jeśli to oznacza, że nie będzie już więcej popełniać takich potworków jak Rozmowy na trzech grabarzy i jedną śmierć, mnie pozostaje tylko temu przyklasnąć.

Moja ocena: 3 (z wielkim minusem)/10

 

39 komentarzy:

  1. Ja w ogóle nie rozumiem, czemu lato ma być dobrym czasem na lekkie książki :) Czasami przyjemnie jest poczytać coś odmóżdżającego, ale dla mnie nie musi to być w trakcie upałów. Wręcz przeciwnie, w ostatnim czasie najchętniej sięgałam po książki mocne i mroczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a jednak wielu czytelnikom to właśnie wakacje kojarzą się z "czasem odmóżdżenia" - bo ciepło, ładnie i spokojnie. A na Ciebie, proszę, słońce działa jak na wampira, wolisz mrok ;)

      Usuń
  2. Ja cały rok siegam po powieści bardziej wymagające, dlatego latem wolę przeczytać te kilka książek fantastycznych i/lub lekkich, tyle że to też kwestia tego, że nad morzem lub w aucie jest się nad nimi o wiele łatwiej skupić. ;)

    W zupełności się z Tobą zgadzam, założenie, że powieść będzie lekka absolutnie nie zwalnia autora z obowiązku kreślenia postaci, które będą nieschematyczne czy skomplikowane. Szkoda, że z tą książką nie wyszło i że to kolejny Twój, po "Popiele i czerwieni", zawód książkowy, choć chyba z "Rozmowami..." jest gorzej niż z poprzedniczką? Mam nadzieję, że kolejna książka okaże się lepsza. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że lato sprzyja takim książkom. Jednak ja jakoś tego nie czuję. Latem też lubię się pomęczyć nad lekturą, trochę pogłówkować, bo na relaks po prostu muszę mieć silną wewnętrzną ochotę.

      Cieszę się, że też tak to widzisz. Książka Kowalskiego przedstawiana jest jako walcząca ze stereotypami, inteligentna, błyskotliwa - ja tego nie znalazłam i bardzo dziwię się, że ktokolwiek tak pomyślał.
      "Popiół i czerwień" był małym zawodem, bo ta powieść była naprawdę dobra, choć oczekiwała więcej. Ta okazała się klapą. Ale już teraz czytam cudowną książkę, więc mogę powiedzieć, że jest dużo lepiej :)

      Usuń
    2. Znaczy ja latem również lubię się męczyć, tylko po prostu robię częstsze przerwy w trudniejszych książkach, i wtedy są to przerwy na fantastykę. :)

      Usuń
  3. Nie wiem dlaczego, ale jak widzę hasło "lekkie książki" to mam w głowie banalne romanse, ale może to już wychodzi ze mnie uprzedzenie do wątków romantycznych :P Nie kryję się z tym, że od książek oczekuję rozrywki, ale ten tytuł absolutnie mnie nie zaciekawił. Wydaje się właśnie taki nowatorski na siłę, pseudointeligenty i już po samej recenzji wiem, że nie jest to książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obie mamy te uprzedzenia;) i rzeczywiście mnie też pierwsze przychodzą na myśl romansidła. Ale Kowalski udowodnił, że głupie są nie tylko romanse :P
      Rozrywka to szerokie pojęcie. Dla jednych to imprezy, dla innych rozwiązywanie zagadek logicznych. Ty szukasz rozrywki, która spełnia wszystkie założenia dobrej literatury, bez dziur w fabule i z rozbudowanymi portretami psychologicznymi bohaterów. "Rozmowy..." rzeczywiście nie są książką dla Ciebie :)

      Usuń
    2. Haha, punkt dla romansów :D

      To prawda, chociaż powszechnie kojarzy się, że jak rozrywka to raczej prosta i łatwo dostępna. A przecież nie zawsze tak jest. Zgadzam się, żebym czuła się zadowolona z książki musi pewne warunki spełniać, inaczej nie da rady. Uff, jedna pozycja do przeczytania mniej :)

      PS Wybierasz się do kina na ekranizacje filmów Kinga? Pytam, bo byłam dwa dni temu na "Mrocznej wieży" i jestem pozytywnie zaskoczona. Po niezbyt przychylnych recenzjach spodziewałam się dość kiepskiego filmu, ale nie było źle. Jasne, to nie jest historia, którą będę rozpamiętywać, ale w trakcie seansu bawiłam się dobrze, zwłaszcza że względu na Idrisa Elbę :D Teraz powinnam zabrać się za książki. Biję się też z myślami czy iść na "To", które już niedługo będzie w kinach. Wolałabym najpierw przeczytać powieść, ale na pewno nie zdążę.

      Usuń
    3. Kurcze, już tyle razy gadałyśmy o tym, że z "rozrywkowej" literatury można wyciągnąć naprawdę istotne przemyślenia, że chyba ten temat mamy już wyczerpany ;). Ale jak wiadomo, rozrywka może być wyższych i niższych lotów.

      Hmm nie wiem czy się wybieram, czy poczekam aż będzie dostępna w internecie. Trochę boję się ekranizacji "Mrocznej Wieży", choć książki nie czytałam. Jednak Twoja pozytywna opinia mnie trochę podbudowuje - dzisiaj przeczytałam też recenzję u Ciastka ze Świata Bibliofila i on również jest zadowolony z seansu, więc może naprawdę nie będzie źle ;). "To" obejrzę z pewnością. Już się nie oszukuję, że najpierw przeczytam książkę. To niewykonalne! Nie mam na nią czasu, musiałabym usiąść teraz i zacząć ją męczyć, a zajęłoby mi to minimum dwa tygodnie. Chociaż trochę mnie to kusi ;)

      Usuń
    4. Tak, rozmawiałyśmy o tym już, ale ja mam sklerozę, więc pewnie jeszcze nieraz ten temat wywołam :P

      Słyszałam opinię, że osoby, które nie znają książkowej "Mrocznej wieży" bawią się na filmie lepiej od tych, które powieści czytały. Nie wiem czy to prawda, ale ja polecam ekranizację :) To jest film w rodzaju, "idziesz do kina, bawisz się dobrze, za godzinę o nim zapominasz". Natomiast sprawa z "To" jest bardziej skomplikowana u mnie, bo nie lubię oglądać ekranizacji przed przeczytaniem powieści (Mroczna wieża była wyjątkiem, bo wiedziałam, że nie nadrobię 8 części. Też wiem, że nie wyrobię się z "To", bo musiałabym zrobić dokładnie tak jak napisałaś. Usiąść i czytać w każdej wolnej chwili, bez względu na to czy mam ochotę, czy nie. Wiadomo, że to bezsens. W każdym razie jeśli skusisz się na któryś film, daj znać czy Ci się podobał :)

      Usuń
    5. Skleroza to też moja przypadłość, ale akurat o tym dobrze pamiętam ;).

      Pewnie tak, podobnie jest z innymi ekranizacjami. Jak uwielbiasz jakąś książkę, to film zwykle nie zachwyca. Chyba że jest naprawdę dobry, ale to zdarza się rzadko. Hmm no skoro tak, to może namówię M. (on czytał książki) i oboje obejrzymy, a potem porównamy wrażenia ;).
      Też za tym nie przepadam, ale cholera, przecież ta książka jest strasznie długa! M. się ze mnie nabija, że mogłabym ją przeczytać, ale zamiast tego wolę pochłonąć 4 krótkie :P. Ochota to kolejna kwestia - w tej chwili nie mam nastroju na czytanie Kinga, a wiadomo, że jak już usiądziesz do książki, to trzeba skończyć. Więc "To" pewnie obejrzę bez uprzedniej lektury. No trudno.
      Jasne, jakbyś oglądała "To" przede mną to też koniecznie daj znać! :)

      Usuń
    6. Dobrze, miej rękę na pulsie :)

      Myślę, że można taką zasadę przyjąć, bo zazwyczaj tak bywa, że ekranizacja nie dorównuje lubianej książce. Trudno mi sobie przypomnieć, by jakiś film oczarował mnie bardziej niż ta sama historia umieszczona w powieści. Namów koniecznie, mój M. też dobrze się bawił, a on nie lubi Kinga, więc to uznaję za dobry znak :P
      Właśnie! Jest długa, wydana w nieporęcznym formacie i na pewno pochłania mnóstwo czasu. Zawsze lubiłam opasłe tomy, ale w sumie teraz trochę tak kalkuluję, że jak zacznę czytać jedną wielgachną książkę to utknę w niej na 2 tygodnie, a nie lubię tak rozwlekać czytania, więc może lepiej zabrać się za dwie mniej obszerne powieści. Jeśli ostatecznie wyląduje w kinie to na pewno napiszę, ale nie mam pojęcia jak to wyjdzie :)

      Usuń
    7. Właściwie tak bez większego zastanowienia mogę podać jeden taki film - to "Godziny". Książka jest świetna, film też. Ale może udałoby mi się znaleźć jeszcze coś w odmętach pamięci. Ooo, no skoro tak, to naprawdę nie jest najgorzej ;). Może nie będzie mi marudzić podczas seansu :P.

      Nic dodać, nic ująć - nie czytamy! :P Ja też lubię wielkie historie, ale zdarza mi się trafiać na naprawdę nieciekawe książki i boję się, że utknę na knidze, która ma 800 stron i będę się męczyć, zamiast czerpać radość z czytania. A tego nie chcę. Najważniejsze, że czytasz, a nie to, jak wielka jest to książka. Ale mój M. teraz cwaniakuje, bo czyta "Shantaram", który ma prawie 800 stron, a ja "Listonosza", który chyba nawet do 200 nie dobił ;).

      Usuń
    8. Widziałam "Godziny", ale wersji książkowej nie znam. Film faktycznie zrobił na mnie wrażenie. Teraz mi przyszedł też do głowy przykład często podawany przez innych, czyli "Pamietnik" Sparksa, który jest podobno dużo słabszy od ekranizacji. Ale nie mogę ocenić :)

      Nie czytamy, postanowione! Też mam taką obawę, a na dodatek nie lubię porzucać nieprzeczytanych książek, więc i tak źle, i tak niedobrze. Masz rację, objętość nie ma znaczenia :) Czytałam "Shantaram" i podobało mi się, ale jakoś nie mam w ogóle ochoty na kontynuację.

      Usuń
    9. Właściwie książkowa niewiele różni się od filmowej. Jedyna różnica to sam styl autora - film nie przekazuje językowego bogactwa Cunnighama. Bleh, ani nie czytałam, ani nie oglądałam. Ale wiem o co chodzi - o Goslinga! :P

      Ja mam bardzo podobnie - "Shantaram" mi się podobał, ale na "Cień góry" się nie napalam. Mam wrażenie, że to taki odgrzewany kotlet trochę. I w sumie wielu recenzentów mówi, że to już nie to samo.

      Usuń
    10. No to czeka mnie jeszcze nadrabianie "Godzin" w wersji książkowej. Haha, to "bleh" mnie rozbawiło :D Fenomenu Goslinga nie rozumiem i w ogóle robię wielkie oczy jak słyszę, że ktoś idzie do kina, bo w filmie gra tam atrakcyjny aktor/aktorka i to jest koniec motywacji :P

      A przypadkiem "Shantaram" nie miało być początkiem jakiegoś cyklu? Czy mnie coś pomyliło?

      Usuń
    11. Oj koniecznie, Cunningham wspaniale pisze :). Ja też tego nie rozumiem, zupełnie. Dla mnie jest raczej średnim aktorem, który nie jest ani trochę przystojny. Może to dlatego, że nie lubię blondynów? ;) I masz rację, chodzenie do kina tylko dlatego, że gra tam ktoś ładny to beznadzieja. Ale dla dobrego aktora, aktorki czy reżysera mogę iść - nawet jeśli fabuła mnie nie przekonuje.

      Masz rację. "Shantaram" zaczyna cykl o tym samym tytule, drugi jest "Cień góry", wydany niedawno. Trzeciej części nie ma i nie wiem czy jest w planach.

      Usuń
    12. Właśnie, moim zdaniem też nie jest przystojny, ale co poradzić :P Tak, dla dobrego aktora też jestem w stanie zaryzykować czy przemęczyć się i obejrzeć jakiś romans, ale to już naprawdę wyjątkowe przypadki.

      Odpuszczam sobie na razie "Shantaram" jako cykl. Czuję, że mogę się obejść bez znajomości tych historii.

      Usuń
    13. Ech, myślę, że reszta świata oszalała, a to my mamy rację :P Ale nie powinnyśmy mówić o tym głośno, bo fanki są w stanie nas zlinczować.
      No nie wiem czy mogłabym obejrzeć romans dla ukochanego aktora. Serio, to strasznie dużo. Mogłabym przewijać :P

      Usuń
    14. Wiem, że mogłabym się przemęczyć, ale na pewno co chwilę narzekałabym i wymownie wywracałabym oczami, że "jakim cudem on/ona gra w takim gniocie" :P

      Usuń
  4. Hm, autor trochę przekombinował, kolaż na okładce jakby to potwierdza ;) "Lekkie książki" kojarzą mi się z literaturą dla młodzieży /tej młodszej/, która czyta wszystko jak leci zanim wyrobi sobie własne zdanie. Mnie jeszcze intryguje coraz częściej spotykany dział "Literatura dla kobiet", nie będę pisała co mi przychodzi do głowy, gdy to widzę :)) Myślę, że skoro nawet nie wystawiłaś oceny pisarzowi - to naprawdę nie warto czytać. Mam nadzieję, że następna książka będzie dobra, czego Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, brak oceny to akurat moje zagapienie :). Na lubimy czytać zawsze wystawiam oceny (chyba że coś jest poza skalą), więc przenoszę je na pole blogowe.
      "Literatura dla kobiet" to strasznie krzywdząca łatka. Chociażby Waters jest tak określana.A przecież co ma literatura do płci? Staram się unikać tego "terminu" jak ognia.
      Dziękuję:). Już teraz czytam świetną książkę i nie sądzę, by coś się w niej popsuło.

      Usuń
  5. Ja latem zwykle nadrabiam książki, które przez cały rok odkładałam na później, więc czasem trafi się kompletny odmóżdżacz, a czasem coś poważniejszego.
    A co do tej książki, to pierwszy raz o niej słyszę i po tej recenzji mam nadzieję, że ostatni :D Nie oceniam po okładce, ale ta mnie niepokoi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka rzeczywiście jest dość niepokojąca. Ale treść... no cóż, recenzja daje dokładny obraz tego, co o niej myślę ;)

      Usuń
  6. Niezmiennie intryguje mnie ta okładka. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta okładka jest dziwna i trochę odrzucająca. Ale treść odrzuca mnie dużo bardziej.

      Usuń

  7. Tak na przekór Twoim mniemaniom, ja też dla odmiany wziąłem teraz coś mocniejszego, ale tak na potęgę, bo hard sf Wattsa - i niestety nie był to dobry wybór. Ale tutaj akurat chyba pora roku nie gra większej roli, bo skupiony jestem odpowiednio. Więcej u siebie za niedługo napiszę, a tutaj dzisiaj zaglądnąłem, bo cholernie mi się ta okładka podoba i postanowiłem zobaczyć, co tu napiszesz o książce. Ale widzę, że napisałaś negatywnie, więc olewam. Nie lubię powielanych i naiwnych książek. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, szkoda, że wakacyjny romans z sf nie wyszedł. A to przez autora czy po prostu historia nie spełniła Twoich oczekiwań?
      Jak widzisz, książka Kowalskiego była całkowitym zawodem. Ale np. Marta Pyznar bardzo pozytywnie się o niej wypowiadała. Więc może to tylko ja mam takie podejście ;). W każdym razie namawiać nie mam zamiaru, bo moim zdaniem to naprawdę fatalna powieść.

      Usuń
    2. Chyba i jedno, i drugie. :)

      Usuń
  8. Na plaży lub w parku trochę trudno skupić się przy wymagającej książce, więc lepiej przeczytać coś lżejszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, najwyraźniej nie znasz moich możliwości. Ja nawet w największym upale potrafię czytać poważnie wyginające mózg powieści :).

      Usuń
  9. W zasadzie czytam jedynie to, czego w danym momencie potrzebuję, szukam takich klimatów, w których dobrze się czuję w danej chwili, nie patrząc na pory roku. Jednak latem chętniej sięgnę po romans, właśnie tak na kocyk, na plaży, zwłaszcza kiedy trzeba odrywać się od książki i pilnować dzieci. :)
    A co do opisywanej przez Ciebie książki, niekoniecznie już teraz po nią sięgnę, szkoda mi będzie na nią czasu. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i odpowiednie podejście. Nic na siłę ;). Chociaż akurat sięgania po romanse nie mogę pojąć, bo mnie ten typ literatury po prostu odstrasza. Miłość nawet w tle fabuły może mi poważnie zajść za skórę ;).
      I bardzo dobrze - naprawdę nie warto!

      Usuń
  10. Okładka przykuła moją uwagę. Mam wrażenie, że jest taka inna, jednak sama książka nie przemawia do mnie, więc nie będę czytać.

    Pozdrawiam!
    czytelniczemysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety pod okładką, nie kryje się nic ciekawego. A szkoda. Mam nadzieję, że innym razem znajdziesz tu coś dla siebie :).
      Pozdrawiam!

      Usuń
  11. Okładka i tytuł z pewnością skusiłyby mnie na lekturę... i okazałoby się, że ja sama też strzeliłabym sobie w kolano. Więc tę pozycję omijamy szerokim łukiem...

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może nie? Może by Ci się spodobało? Ja bym w każdym razie nie ryzykowała ;).
      Pozdrowienia! :)

      Usuń
  12. Zerknęłam na Twoją recenzję między innymi przez to, że zaintrygowała mnie okładka na zdjęciu i sam tytuł. Spodziewałam się recenzji dobrego, humorystycznego kawałka literatury, ale... no cóż, teraz przynajmniej wiem, że jeśli ta okładka będzie mnie kusić z półki w księgarni, to obejdę ją szerokim łukiem. Ale trochę szkoda :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka intryguje wielu - mnie również, choć po części dlatego, że wygląda dość tandetnie. Sporo osób dobrze bawiło się czytając tę powieść, więc istnieje duża szansa, że to ze mną jest coś nie tak. Ale na pewno nie będę Cię namawiać do lektury.

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)