sobota, 5 listopada 2016

"Godziny" Michael Cunningham - recenzja


Życie podzielone


W związku z niedawną premierą zbioru opowiadań Michaela Cunninghama, Dziki łabędź i inne baśnie, wydawnictwo Rebis wznowiło jego najbardziej znaną i utytułowaną powieść. Postanowiłam, że to świetny moment na to, by odświeżyć sobie utwór, który lata temu zrobił na mnie ogromne wrażenie.


Wszystko zaczyna się od Virginii Woolf, Pani Dalloway i samobójstwa w rwącym nurcie, z kamieniami w kieszeniach. Zaledwie kilka lat później Laura Brown nie jest w stanie wyjść z łóżka i modli się o więcej czasu na lekturę Pani Dalloway. Nie chce przywitać się z mężem szykującym się do pracy i synkiem, który wpatruje się w nią jak w boginię. Chce tylko czytać, leżeć w łóżku i palić papierosy. W tej historii jest jeszcze jedna kobieta, Clarissa, nazywana przez swojego przyjaciela panią Dalloway. Można by pomyśleć, że w tym miejscu opowieść zatacza krąg i zamyka się. Jednak to nieprawda. Te trzy kobiety połączyło coś więcej niż książka – wisi nad nimi piętno śmierci, nieszczęśliwej miłości, niespełnienia i choroby, która toczy umysł dużo szybciej, niż ciało.


Virginia zastanawia się, o ile więcej miejsca zajmuje istota za życia niż po śmierci; ile iluzorycznej wielkości zawiera się w gestach, ruchach, oddychaniu. Jako zmarli ujawniamy nasze prawdziwe rozmiary, które są zdumiewająco skromne. Czy jej matka nie została ukradkiem usunięta i zastąpiona swoją mniejszą wersją wykonaną z żelaza? Czyż ona, Virginia, nie czuła w sobie pustki, zaskakująco niewielkiej, którą powinno jednak wypełnić silne uczucie?

Każde zdanie Godzin zdaje się żyć własnym życiem, oddychać. Każde z nich jest piękne i soczyste niczym rajski owoc, w który można wgryzać się z przyjemnością lub obracać na wszystkie strony i przyglądać mu się pod światło. Podziwianie umiejętności pisarskich Cunninghama idzie w parze z zachwytem nad fabułą, pełną i skończoną, przemyślaną do najmniejszego szczegółu, do każdego gestu. Ten zachwyt może zadziwiać – przecież powieść jest tylko ułamkiem życia trzech kobiet, zmagających się z tytułowymi godzinami, z chwilami zawahania, szczęścia i cierpienia, które przemijają szybko, lecz zostawiają po sobie ślady niemożliwe do zatarcia. To tylko i aż proza życia, uderzająca szczerością i przenikliwością, przy której czytelnik nie jest w stanie oprzeć się wrażeniu, że to w jakimś, choćby najmniejszym stopniu dotyczy także jego. Cunningham w sposób wręcz mistrzowski odmalowuje portrety trzech niebanalnych kobiet, które zostały uwikłane w życie niekoniecznie spełniające ich oczekiwania. Virginia tęskni za Londynem i zmaga się z poczuciem wyobcowania, Laurę przerasta rola żony i matki, a Clarissa nie jest w stanie na dobre pożegnać się z nastoletnią wersją siebie. Jednak to tylko powierzchnia, równie nieidealna jak samo wnętrze bohaterek, w które autor pozwala nam zerknąć.


Umrzeć, taka możliwość istnieje. Laura nagle zastanawia się, jak ona – jak ktokolwiek – może dokonać takiego wyboru. To szaleńczy pomysł, przyprawiający o zawrót głowy, nieco pozbawiony realnych kształtów, rodzi się w jej umyśle, nieśmiało, lecz wyraźnie, jak zakłócony głos dobiegający z odległej stacji radiowej. Mogłaby postanowić, że umrze. Zamiar dość abstrakcyjny, ulotny, choć nie tak bardzo patologiczny.


Nie sądziłam, że ponowna lektura Godzin przyniesie mi tak wiele smutków i zachwytów. A jednak. Cunningham zmusza do analizowania najdrobniejszych szczegółów z życia bohaterek i pozostawia nas z godzinami ich życia. Z nielicznymi chwilami z książką, które dają Laurze poczucie wolności, jednocześnie miażdżąc ją nieubłaganym upływem czasu. Z dniami spokoju, pozbawionymi bólu głowy i niepokoju, przepełnionymi pracą nad nową książką i przerażającymi godzinami cierpienia, w których Virginia jest bezbronna jak nigdy. Z latami mijającymi Clarissie w szczęśliwym związku, bez kłótni i chwilowych nienawiści. Z latami, które dzielą ją od prawdziwej miłosnej pasji, wyniszczającej i upajającej. Godziny to gotowy przepis na depresję, książka przepełniona melancholią powoli wkradającą się w umysł czytelnika. A jednak nie brak w niej pewnego rodzaju pogodzenia się z losem. Wiemy przecież, że któraś godzina musi być tą ostatnią. 

Moja ocena: 7,5/10

Za możliwość powrotu do Godzin dziękuję
 
Autor: Michael Cunningham
Tytuł: Godziny
Data wydania: 26.10.2016 (wznowienie)
Tłumaczenie: M. Charkiewicz, B. Gontar
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron:224

20 komentarzy:

  1. Te trzy kobiety i ich losy opisane tak, że każde przeczytane słowo będzie niczym rajski owoc - lubię to;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pozostaje mi tylko polecić "Godziny" i w ogóle Cunninghama. Trochę zajęło mi pojęcie tego, że facet jest świetnym pisarzem :)

      Usuń
  2. Trochę nie mogę się połapać o co chodzi w tej książce. Chyba mam dzisiaj zaburzone przyswajanie. Tak czy siak fascynuje mnie postać Virgini, to już jakiś powód aby sięgnąć po tę książkę ;) Tylko obawiam się tego stwierdzenia, iż to "przepis na depresje", muszę chyba trochę odczekać, bo teraz nie byłabym w stanie udźwignąć tej książki :(
    Kocham melancholię, więc kiedyś muszę po nią sięgnąć.
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, ja też nie napisałam tego super zrozumiale ;) To historia trzech kobiet w różnych planach czasowych. Virginia Woolf pisze "Panią Dalloway", Laura Brown czyta tę powieść i boryka się z depresją, a Clarissa urządza przyjęcie na cześć przyjaciela, poety który otrzymał prestiżową nagrodę. Wszystkie plany się łączą :)
      Mnie ta książka niesamowicie zdołowała, zresztą za pierwszym razem też, ale to dlatego, że trochę utożsamiam się z bohaterkami. Może u Ciebie nie będzie aż tak źle ;)
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
    2. Teraz trochę rozumiem bardziej :)
      Interesująca bardzo się zapowiada ale może zostawię ją do wiosny lub chociaż do zimy jak melancholii w powietrzu będzie ciut mniej ?
      ;)

      Usuń
    3. Myślę, że wiosna będzie lepszym, bezpieczniejszym wyjściem. "Godziny" potrafią poważnie zdołować, więc lepiej mieć jakieś kwiatki i motylki na podorędziu ;)

      Usuń
  3. Intryguje mnie fabula, ksiazka zapowiada sie nadzwyczaj ciekawie! Chetnie przygarnelabym te ksiazke :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I taka właśnie jest, choć sama fabuła zdaje się nie być niczym nowym. A jednak autor robi z niej prawdziwy majstersztyk :)

      Usuń
  4. Uwielbiam! Ja mam tę starą wersję z filmową okładką, więc nie kupowałam nowej i z tą starą popędziłam po autograf. Chyba też będę musiała sobie odświeżyć lekturę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Ja też mam starą wersję, kwiatową, ale ta jest taka piękna... ^^ Odświeżenie lektury z całą pewnością polecam - zwykle zachwyty maleją po powtórnej lekturze, ale tutaj tak nie jest.

      Usuń
  5. Lata temu oglądałam film "Godziny" i pamiętam dość ciężką, przygnębiającą atmosferę. Gotowy przepis na depresję z jednej strony kusi, ale z drugiej... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film jest naprawdę dobrą adaptacją książki, choć wiadomo - książka to książka :) Atmosfera jednak by się zgadzała, jest melancholijnie. Może po jakimś lekkim kryminale najdzie Cię ochota na coś cięższego :)

      Usuń
  6. Nie znam tego autora, tylko z nazwiska, ale czytając takie zachwyty nabieram ochoty, by go poznać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie pozostaje mi tylko jeszcze raz potwierdzić wszystkie zachwyty i namawiać do lektury - warto! :)

      Usuń
  7. Znów mamy tak samo: lata temu i na mnie "Godziny" zrobiły niesamowite wrażenie, zarówno te książkowe, jak i filmowe. Dziennik Virginii Woolf, który mam w kolekcji, pojawił się w niej jako efekt ówczesnego zachwytu nad "Godzinami". A dodatkowo to także "Godziny", tym razem filmowe, sprawiły, że polubiłam Nicole Kidman. A i Julianne Moore była świetna. Summa summarum, muszę do "Godzin" wrócić. Za jakiś czas - bo "Małe życie" to też była recepta na depresję ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! O filmie również zapominać nie można - u mnie to nawet on był pierwszy i nakłonił mnie do przeczytania książki. Oczywiście świetna Meryl Streep, ale pozostałe panie nie odbiegały od niej poziomem. Chyba obejrzę go sobie jeszcze raz:)
      Powroty, zwłaszcza po latach, bywają smutne i rozczarowujące. Tym razem mi się to nie przytrafiło i mam nadzieję, że i Tobie ten powrót wyjdzie na dobre ;) A "Małym życiem" już mnie przestań kusić, bo i tak przeczytam ;)

      Usuń
  8. Czytałem tę książkę zaledwie miesiąc temu i, im dłużej o niej myślę, tym więcej jej zalet dostrzegam. "Godziny" ujęły mnie przede wszystkim swoją szczerością, a także przepięknym stylem Cunninghama. Jest coś w tej powieści, że na myśl o niej, wpadam w bardzo melancholijny stan. Póki co, nie potrafię się jednak w pełni zachwycić tą książką. Mam nadzieję, że za kilka lat uda mi się do niej powrócić i porównać moje zdania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest - ja nadal nad nią rozmyślam, chociaż wydawało mi się, że pojęłam ją już lata temu, przy pierwszym czytaniu. A jednak nie, teraz odbieram ją trochę inaczej. Zgadzam się, Cunningham ma cudowny styl, poetycki, jakby zamyślony i tak bezpośredni przy tym.

      Usuń
  9. Bardzo kojarzy mi się z "Kobietą w lustrze". Tam też mamy trzy bohaterki, które chociaż wydają się różnić między sobą wszystkim, tak naprawdę są bardzo o siebie podobne. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nie czytałam tej powieści, a do Schmitta chciałabym kiedyś wrócić, więc może skuszę się na "Kobietę w lustrze" :)

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)