wtorek, 17 listopada 2015

#4 Horror w krótkim metrażu



źródło

The Ten Steps (Dziesięć stopni)


Często to co najprostsze, jest w stanie wystraszyć nas najbardziej. Boimy się nieskomplikowanych historii, opowiadanych szeptem przy zgaszonych światłach. Nawet gdy domyślamy się zakończenia, dreszcze ogarniają całe nasze ciało – bo to co proste, jest też najbardziej możliwe. Ta teoria idealnie dopasowuje się do krótkiego filmu Brendana Muldowney’a Dziesięć stopni.




Historii o nawiedzonych domach mamy w kinematografii co niemiara. Nawiedzony dom, Amityville, Ciemność – wymieniać można w nieskończoność. Każdy z nich ma coś w sobie: czy jest to klimat, gra aktorska, czy też historia. Oczywistym jest jednak, że oglądamy te filmy z ciekawości. Chcemy zobaczyć jak tym razem reżyser zinterpretował znany nam dobrze temat, jaką motywację wymyślił, jak pokierował aktorami. Jednak raczej się nie boimy. To przecież kolejny wariant tej samej historii.



Brendan Muldowney podjął się więc zadania niełatwego. Postanowił zmierzyć się z tym, co zostało już tak silnie wyeksploatowane przez wielu reżyserów. Dlatego podchodząc do tego shorta nie oczekiwałam zbyt wiele. I chociaż początkowo było dokładnie tak jak sądziłam – kalka kalki kalki – to, co zobaczyłam później, skłoniło mnie do tej krótkiej refleksji.



Dziesięć stopni to dziesięciominutowy film opowiadający o pewnej rodzinie, która niedawno wprowadziła się do starego, zniszczonego domu, o którym (jakżeby inaczej) krążą niepokojące legendy. Młodsza córka, Katie, ma za zadanie opiekować się swoim młodszym bratem w czasie, gdy jej rodzice będą na kolacji biznesowej z szefem jej ojca. Nieposłuszny brat doprowadza ją do szału, jednak dopiero nagły brak prądu wywołuje w niej panikę. Choć wie, że nie powinna przeszkadzać rodzicom w kolacji, dzwoni do nich, by poprosić o pomoc we włączeniu światła.



Film Muldowney’a okazał się bardzo udaną próbą podejścia do tego, co tak dobrze znane. Choć nie należę do fanek opowieści o nawiedzonych domostwach, z wielką przyjemnością obejrzałam Dziesięć stopni. Reżyser wprowadza nas w stan niepokoju głównie dzięki dwóm planom – restauracji i starego domu. Idą za tym dwa następstwa: gra światłem i mrokiem oraz dźwiękiem i ciszą. Restauracja to typowa przestrzeń, w której kwitnie życie. Pełno w nim światła i ludzi, którzy jedzą, piją i rozmawiają. Dominuje w niej biel, jasne, kremowe kolory, które zdają nam się wręcz przytłaczające po sekwencjach odbywających się w domu. Restauracja, w której obiad jedzą rodzice głównej bohaterki, to również dźwięk. Kieliszki, śmiechy i szepty, ale przede wszystkim życiodajny głos ojca, który uspokaja a także prowadzi w głąb ciemności, w której kryje się bezpiecznik. Kontrastuje z tym ciemność domu. Zauważamy ją już w chwili, w której film się rozpoczyna. Katie siedzi w pokoju rozświetlanym jedynie przez lampkę i telewizor. Gdy gaśnie światło, pozostaje jej jedynie świeca, słaba namiastka światła otaczającego rodziców w restauracji. Dom wiąże się również z ciszą, w której słychać każdy przerażający szelest, każde westchnienie, każdy krok. To nieprzyjazne miejsce, zdające się pochłaniać nawet najmniejsze światło, dając w zamian groźne cienie.



Tytułowe Dziesięć stopni to przede wszystkim walka z wyobraźnią. To, co kryje się w ciemności, wydaje nam się makabryczne i nadprzyrodzone. Główna bohaterka musi zmierzyć się ze swoimi lękami, z tym, co utożsamia z ciemnością. Przechodząc dziesięć stopni, które doprowadzą ją do piwnicy starego domu, ma pokonać samą siebie i dziecięce lęki, związane z niepoważnymi opowieściami zasłyszanymi w szkole. Reżyser wykorzystuje zwykłą sytuację, jaką jest brak prądu, by skonfrontować młodziutką bohaterkę z irracjonalnymi lękami. Musi poradzić sobie z nimi sama, jedynie kierowana głosem ojca.



Dziesięć stopni to świetny film krótkometrażowy, w którym reżyser próbuje ukazać swoją wersję nawiedzonego domu. Każdy kolejny stopień pokonywany przez Katie, to emocjonująca przeprawa, w której widz uczestniczy całym swoim ciałem. A zakończenie? Ciarki biegnące po całym ciele gwarantowane. 




Tytuł: Dziesięć stopni
Tytuł oryginalny: The ten steps
Reżyser: Brendan Muldowney
Scenarzysta: Brendan Muldowney
Data premiery: 23.10.2004
Kraj produkcji: Irlandia


6 komentarzy:

  1. A myślałam, że w horrorze nic mnie już nie zaskoczy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Właśnie to odróżnia wiele shortów od filmów pełnometrażowych - pomysł. Twórcy horrorów jeszcze nie są straceni :)

      Usuń
  3. Horror, w dodatku walka z wyobraźnią? To ja odpadam bo później przez miesiąc nie zasnę.. ;(

    Zapraszam
    http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem zazdroszczę Wam tak żywiołowych reakcji na straszne historie. Ale tylko czasem - gdybym sama tak reagowała, pewnie nie oglądałabym horrorów ;)

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)