środa, 3 czerwca 2015

"Wykolejony" Michael Katz Krefeld - recenzja



Nihil novi

 

Literatura kryminalna niedawno przeżywała prawdziwy boom, lecz teraz trudno znaleźć powieść, która dawałaby czytelnikowi coś świeżego i pomysłowego. Zamiast tego po raz kolejny czytamy o policjancie/detektywie alkoholiku, traumie z przeszłości i mordercy z problemami. Wykolejony Krefelda nie wyróżnia się zupełnie niczym na tle kryminałów, jakie zostały napisane w ostatnich latach.

  


Detektyw Thomas „Ravn” Ravnsholdt nie ma zbyt wiele do roboty, od kiedy został wysłany na przymusowy urlop. Upija się więc w swojej ulubionej knajpce, by od rana zająć się leczeniem kaca. Pewnego dnia zostaje poproszony o wyszukanie informacji na temat zaginionej dziewczyny, Maszy. Ravn niechętnie przystępuje do zadania, lecz szybko trafia na niewyraźne tropy, które prowadzą go dalej – w świat niewolnictwa i prostytucji.
Brzmi znajomo? Nic w tym dziwnego. Krefeld nie dodaje nic od siebie, tworzy swoją powieść w sposób najbardziej sztampowy z możliwych. Jeśli domyślicie się wszystkiego już po kilku rozdziałach, nie znaczy to niestety, że jesteście ponadprzeciętnie spostrzegawczy. Wystarczy przeczytać jeden kryminał, by załapać o co chodzi w tej grze. 


Ale tradycyjnie zacznijmy od plusów, a właściwie od plusa – ponieważ w tym przypadku odnalazłam tylko jeden. Wykolejony nie jest źle napisany. I chwała autorowi za to, bo gdyby do nijakiej fabuły dodał fatalny styl i całkowity brak umiejętności pisarskich, jestem pewna, że nie przebrnęłabym przez ponad 300 stron. Powieść Krefelda czyta się dobrze (pomijając oczywiście wszelkie braki fabularne czy rosnące niezadowolenie związane z poprowadzeniem postaci), autor nie wpuszcza nas na mielizny opisów ani zbyt długich wywodów czy rozważań głównego bohatera. Akcja toczy się sprawnie, choć niestety bez żadnych zaskoczeń. Ot, książka którą przeczytacie i po chwili o niej zapomnicie. 


Na tym mogłabym już zakończyć. Przecież jeśli nie mamy nic miłego do powiedzenia, lepiej siedzieć cicho... A jednak trudno się powstrzymać przed wciśnięciem kilku szpilek w sam środek Wykolejonego


Autor prowadzi swoją powieść trzema torami. Poznajemy zatem historię Maszy – „uprowadzonej” dziewczyny – Ravna, naszego dzielnego detektywa, a także małego Erika. Nie trzeba być Sherlockiem, aby domyślić się, że coś tu nie gra. Jednak Krefeld dalej ciągnie swoją przewidywalną grę z czytelnikiem, który dawno jest już na mecie i czeka z niecierpliwością, aż dotrze tam również sam twórca. Problem tkwi jednak nie tylko w tym, że fabuła jest przejrzysta od samego początku, ale także w tym, że ma spore dziury. Nie chodzi mi o dziury logiczne, bo tu autor jakoś sobie poradził (aczkolwiek motyw z seryjnym mordercą nie jest zbyt spójny). Mam na myśli przede wszystkim samo prowadzenie historii, to, w jaki sposób nasz bohater natrafia na sprawę a następnie na tropy. Wszystko jest kwestią przypadku a sam Ravn nie ma szansy, by pochwalić się dedukcją. Ślepy los prowadzi go z punktu A do punktu B, by następnie pchnąć go na rozwiązanie całej sprawy. Autor poszedł na łatwiznę – zamiast dopracować intrygę kryminalną, którą próbuje nam sprzedać, wolał obdarzyć bohatera dobrym nosem i niespotykanym szczęściem do odnajdywania śladów zbrodni.


Sam Ravn to osobny rozdział upadku tej powieści. Wiemy już, że jest genialnym detektywem o szczęściu, którego pozazdrościłby mu podkuty słoń z podniesioną trąbą, który wdepnął w czterolistną koniczynę. Oczywiście jest także zdeptanym przez życie człowiekiem, który przeżył śmierć swojej ukochanej, co popchnęło go w otchłań szaleństwa i alkoholowego zamroczenia. Banał banałem popychany. Jednak oprócz tego Krefeld nie obdarzył swojego bohatera żadną cechą, która wyróżniałaby go w tłumie książkowych policjantów. Ravn jest nijaki – to pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl. Kiedy czytałam Wykolejonego z każdą stroną zastanawiałam się, co myślał sobie autor, tworząc tak płaską i pozbawioną jakichkolwiek rysów charakterologicznych postać. Może chciał, by Ravn był nieodgadniony? Tajemniczy? Cóż, nie wyszło. 


Aby nie pastwić się zbyt długo nad Wykolejonym przejdźmy do ostatniego punktu, jakim jest historia psychopatycznego mordercy. Dowiadujemy się o nim już w prologu, gdy pracownik wysypiska odnajduje białego anioła – kolejną ofiarę grasującego po Sztokholmie zabójcy. A potem... zapominamy o nim, bo nie jest on nawet wspominany przez samego autora. Oczywiście wiemy kto zabija, tego nie trudno się domyślić. Nie wiemy jednak dlaczego. Krefeld po raz kolejny postanowił ułatwić sobie życie. Wymyślił mordercę, by książkę można było zaklasyfikować jako kryminał. Postanowił jednak nie pisać o nim zbyt wiele, ani nie obdarzać go choćby szczątkiem psychicznej głębi czy chociażby motywem zbrodni. Dlatego wiemy tylko, że stało się coś (o tym, co się stało dowiecie się jeśli przeczytacie książkę) a później BUM mamy gotowego psychopatę. Jakież to proste. 


Nie powiem, by Wykolejony mnie zawiódł – nie miałam bowiem żadnych oczekiwań względem tej książki. Wiem jednak na pewno, że nie sięgnę po następną powieść pana Krefelda, nawet w celu sprawdzenia czy udało mu się wymyślić lepszą fabułę, bądź dopracować bohatera. Wykolejony był stratą czasu, a przecież czas to pieniądz.


Moja ocena: 3/10
 
Autor: Michael Katz Krefeld
Tytuł: Wykolejony
Data wydania: 5 czerwca 2014
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 368
Gatunek: kryminał



2 komentarze:

  1. Piszesz wciągajaco, czy mogła byś pisać na innym tle bo zlewają sie litery moje oczy sa stare.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, skoro litery się zlewają, rzeczywiście będę musiała pomyśleć nad innym tłem :)

      Usuń

Zostaw po sobie ślad, za każdy jestem niezmiernie wdzięczna :)
Pamiętaj jednak o netykiecie. Wiadomości niecenzuralne, obelżywe i niezwiązane z tematem będą kasowane bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz, żebym do Ciebie zajrzała, zostaw swój adres pod komentarzem :)